let's get out / l.h

 

Tablo reader up chevron

PROLOG

Widziałeś tę dziewczynę, widziałeś ją?

Jest najbardziej szaloną osobą.

Będziesz jej potrzebował.

Jeden z tych grudniowych dni, kiedy słońce niemiłosiernie grzeje, a jego promienie odbijają się w przeciwsłonecznych okularach mieszkańców. Sydney, mimo nadchodzących świąt i zbliżającego się sylwestra, wieczorami było puste. Przynajmniej na obrzeżach. Ludzie mieszkający tam, nie mieli pieniędzy, aby krążyć między sklepami i skrupulatnie planować Wigilię. Tylko dwóch chłopaków przemknęło się w cieniu burych budynków, ale zniknęli tak szybko jak się pojawili.

Wskoczyli do zielonego autobusu, na którym był widoczny napis centrum. Rozłożyli się wygodniej na tylnej kanapie samochodu, kłócąc się o miejsce przy oknie. Jeden z nich zdjął kaptur, pozwalając swoim jasnym włosom opaść na czoło. Może nawet nie miał osiemnastu lat. Obok jego lewej nogi stał futerał od gitary. Drugi, który bawił się starą komórką, wlepiając w nią swoje ciemne tęczówki, jednak nie zdjął kaptura. Widać było tylko ciemnoblond pasma grzywki. Na pewno nie byli mieszkańcami dzielnicy do której zmierzali.

Półgodziny później, kiedy przybyło na horyzoncie więcej ludzi, a autobus głośno zatrąbił, wysiedli w biegu. Hempbright Street, ulica pełna klubów, pubów i drogich sklepów, które było już dawno pozamykane. Dwójka przyjaciół przeszła do kolejnego skrzyżowania i usiedli na schodach. Jeden zaczął brzdąkać coś na gitarze, a drugi cicho nucić. Kilka ludzi odwróciło się w pośpiechu i obrzuciło ich karcącym, wrogim spojrzeniem.

Powiedz mi o co chodzi?

Wiem, że coś nie daje i spokoju.

Po prostu to powiedz.

Czy czujesz się niekochana?

Jest ktoś, kto próbuje cie skrzywdzić?

Wiem, że nigdy nie dopuściłbym do tego.

Niech o tym zapomną.

Blondyn śpiewał, próbując przedrzeć się przez miejscowy hałas. Udawało mu się to, dopóki nie spojrzał na rudą dziewczynę, która stała po drugiej stronie z zielonymi oczami, z czarną skórą przewieszoną na przedramieniu i z papierosem w dłoni. Jej lokami kołysał wiatr, ale biodrami już kręciła sama w rytm piosenki śpiewanej przez niego. Musiała być starsza od niego, bo nie przypominała tych dziewczyn z liceum. Mógł spokojnie wymyślać w głowie wszystkie różnice między nimi. Jego klasowe koleżanki były puste, głośne i jedyne na czym zależało to na pieniądzach. Może nie wszystkie miały te cechy, ale na pewno większość. Rudzielec uśmiechnął się do niego, strząsnął popiół z papierosa i utkwił w nim spojrzenie. Nie było takie złowrogie jak rodowitych mieszkańców, jej był mieszkanką podziwu i radości z nutką arogancji.

Kiedy już blondyn chciał do niej krzyknąć, jakoś zaprosić, żeby podeszła bliżej, zniknęła w tłumie. Dostrzegł tylko, że jej dłoń spotkała się dłonią jakiegoś chłopaka, którego z całych sił zaczął nienawidzić.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 1

Mówisz, że jesteś złym gościem.

To dlatego wszyscy cię lubią.

Mówią że jesteś taki zabawny i taki fajny.

Nazywają cię Baby Blue, bo to twój ulubiony kolor, chłopcze.

– Icel Thomson. I-c-e-l. Thomson. ICEL! Do jasnej cholery, nazywam się Icel Thomson! – Tak właśnie próbowała dodzwonić się do swojego chłopaka, wypowiadając własne dane. Podobno to miało bez problemu połączyć ją z lubym. Nieudolnie jednak.

– Moment... – usłyszała westchnięcie sekretarki, zapewne tej irytującej blondynki, która myśli, że może wtrącać się życie Quila. Później na linię wszedł jakiś szelest, a na końcu huk, który o mało co nie wytrącił jej komórki z dłoni.

Liczyła do dziesięciu, nawet nie wiedząc, czy próbuje się uspokoić, czy może pośpieszyć jakoś chłopaka, który zapewne zamienił jeszcze kilka zdań z Caspem, mimo, że obiecał jej, że jak coś się będzie działo ma do niego zadzwonić, a on będzie potulnie odbierał. Gdziekolwiek będzie. I proszę bardzo! Stało się. Dziewczynie skończyło się paliwo. Nie byłoby tematu, jakby pozwolił jej zatankować, ale nie, uparł się, że sam to zrobi. Rano. Przed pracą. Jak na zegarku na jej wątłym przegubie jest trzynasta, więc bak powinien już dawno być pełen. Chyba, że benzyna wyparowała.

– Tak, Ice? Wiesz, mam trochę pracy… – Jego ton głosu, próbujący naśladować zamożnego biznesmena, był wręcz żałosny, że zacisnęła mocniej zęby i wywarczała:

– Quil, nie zatankowałeś tego cholernego, pierdolonego, chujowego…

– Icel, kotku, mówiłem ci: oducz się bluźnić. Dobrze, że nie przełączyłem cię na głośnik… – Później kolejny szelest i szept chłopaka: – tak, to Icel, przepraszam za nią, nie wie, kiedy ma dzwonić. Jest taka nieokrzesana – westchnął i ponownie odezwał się w słuchawce – zadzwoń po pomoc drogową. Kocham cię!

Oddychaj, Icel, oddychaj. To jest twój cholerny chłopak, nie możesz go zamordować. Chociaż… Nie możesz! Prędzej zamkną cię w areszcie niż zdążysz go zabić.

W momencie podnoszenia maski, poczuła na sobie wzroku jakiegoś obcego chłopaka siedzącego na schodach opuszczonego domu, który był akurat wprost naprzeciw jej. Miała nadzieję, że widok kilogramów żelastwa, pomoże jej jakimś cudem napełnić nieszczęsny bak, ale nawet przez chwilę nie mogła się skupić. Jej myśli krążyły wokół tego, czy owego chłopaka skądś nie zna, ale po chwili zdała sobie sprawę, że żaden z jej znajomych nie mieszka poza centrum, ba, nawet żaden się tam nie zapuszcza.

Błękitne tęczówki wodziły za każdym krokiem dziewczyny, aż w końcu nie wytrzymała. Zablokowała drzwiczki samochodu, wcześniej zamykając z hukiem maskę, i podeszła do niego pewnym krokiem, tak pewnym, na ile pozwoliły jej czarne szpilki. One też zostały w jej myślach przeklęte.

– Kim ty, do cholery, jesteś?! – wysyczała, zatrzymując się metr przed nim.

Chłopak przekręcił głowę w lewo i tym razem jego wzrok zatrzymał się na jej gołych nogach, zakrytych tylko krótką sukienką. Krótką, ale nie wulgarną, jakich widział miliony. Musiał przyznać, że ją skądś kojarzył, ale akcent z centrum wcale mu tego nie ułatwiał.

– Kim ty, do cholery, jesteś? – przedrzeźnił ją z szerokim uśmiechem wymalowanym na ustach. – Zgubiłaś się, rudzielcu? Czy po prostu lubisz kręcić się po opuszczonych budynkach? – Nawet nie krył się z tym, że dziewczyna go bawi.

– Ty, mały, blondwłosy gówniarzu, jeżeli nie powiesz mi gdzie, do cholery, się znajdę i jak mam dojechać do tego pierdolonego centrum, to obiecuję, że zdejmę te szpilki i włożę ci w dupę, tak, że będziesz skakać na jednej nodze – wypowiedziała na jednym oddechu.

Minęło kilka głuchych sekund, zanim chłopak wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem, który odbijał się echem w niezamieszkałych ruinach kamienic. Musiał bardzo blisko mieszkać, że nie bał się tu przebywać, pomyślała Icel, jednak po chwili skarciła się. Przecież to idiota. Idioci nie boją się dziwnych miejsc. Więc, jakby nie patrząc, to, że blondwłosy gówniarz siedział na schodach starego, pustego, rozwalającego się domu było całkiem normalne. Dzieciaki robią różne, głupie rzeczy.

– Wybacz, milady, mój umysł ogarniający cały wszechświat nie ma zamiaru pomóc ci odnaleźć światełko w twym czarnym tunelu. Mam nadzieję, że próba mówienia w twoim języku się udała. – Znów ironicznie się uśmiechnął, wyciągając swoje ciało na schodach. Nawet nie sprawiał wrażenia jakoś specjalnie zdenerwowanego. Co innego Icel, ona wręcz kipiała ze złości i, zaciskając pięści, wbijała sobie paznokcie w skórę.

Nigdy nie umiała zapanować nad nerwami, a szczególnie kiedy ktoś specjalnie wyprowadzał ją z równowagi. To było strasznie pobudzające dla niej. W jednej chwili zabiłaby wszystkich, którzy stanęliby na jej drodze. Quil w takiej sytuacji był szczerze zadowolony, że nie zgodził się, aby przeszła instruktażowy kurs korzystania z broni. Pewnie w ciągu dwóch godzin zabiłaby wszystkich mieszkańców Sydney, a przynajmniej bliskiego centrum.

– Idioto, powiedz mi, kurwa, gdzie jest ta dzielnia dla tych frajerów, którzy mają hajsu jak lodu. – Mówiąc to, kołysała się lekko, próbując udać kogoś, kto mieszka na przedmieściach od urodzenia.

Nie udało się to jej.

Kolejna dawka śmiechu znów zadzwoniła w jej uszach. Blondyn wręcz tarzał się, próbując złapać oddech. W jego błękitnych oczach stanęły łzy, nawet policzki mu się zarumieniły.

– Jesteś jedyną laską, która potrafi flugać na siebie. Jesteś moim guru – powiedział w końcu, kiedy się uspokoił. Nadal głęboko oddychał, ale udało mu się jakoś skomentować słowa rudej. – Nie wyglądasz na taką, co nie dałaby sobie tutaj rady. – Spoważniał i wstał.

Icel obruszyła się, jakby ktoś uderzyłby ją w twarz. Podeszła do niego, tak, że prawie stykali się biodrami, klatkami piersiowymi i nosami. Musiało to zapewne śmiesznie wyglądać, ale ani jedno, ani drugie, nic sobie z tego nie robiło.

– To, czy dałabym sobie tu radę czy nie, nie jest pytaniem, na które chciałabym odpowiadać. Lepiej odpowiedziałbyś na moje…

– Po co? Odpowiesz na moje… – Gdy chciała coś powiedzieć, dorzucił szybko: – tylko nie to, kim jesteś. Udziel mi odpowiedzi na to pytanie: dałabyś sobie tu radę? – Kiwnęła głową, a on uśmiechnął się szerzej: – kontynuuj, dlaczego sądzisz, że dałabyś sobie radę… – chciał skończyć, ale jakiś chłopak pojawił się obok nich, i sądząc po minie blondyna, nie był jego przyjacielem.

Wysoki, postawny, brunet. Ruda chciała dodać, że przystojny, ale jej myśli wręcz krzyczały do niej ogarnij się!, tak też zrobiła. Odsunęła się na jakieś trzy kroki od blondyna, nie patrząc za siebie. Dlatego to, że potknęła się o jakiś kamień, nie było niczym dziwnym. W ciągu sekundy chłopak ją złapał i przyciągnął do swojej piersi, aby po chwili przekręcić ją tak, że stała teraz za nim, obejmując go w pasie. Nie byłaby sobą, gdyby nie chciała się wyrwać, ale jej drobne rączki utknęły w jego silnych dłoniach.

– Winston – wysyczał blondyn – czego, do kurwy, się gapisz?!

Dziewczyna znieruchomiała i nawet przestała się wyrywać, po prostu mocniej zacisnęła dłonie na jego ciemnoszarej koszulce. Ten Winston nie wyglądał na gościa, który odwróci się i rzuci przez ramię przepraszam. Raczej się wda w bójkę. Miała tylko nadzieję, że w słowną, bo nie chciała znów wylądować na komisariacie, składając zeznania. Quil na pewno nie byłby zadowolony.

– Nie rozmawiam z tobą, Lukey, więc z łaski swojej zostaw panią w spokoju i kieruj dupę na północ, zanim ja ją nakieruję. – Jego głos był dziwny. Mieszkanka akcentu z centrum z przedmieściami oraz lekko angielski wydźwięk, jakby co najmniej przez kilka lat był w Anglii.

– Winston, spierdalaj. Kurwa, nie mam ochoty wdawać się z tobą w jakieś chujowe gadki. Zajęty jestem, jakbyś nie zauważył – wskazał wzrokiem na zaciśnięte palce Icel, a potem poruszył brwiami.

– Może pani nie chce z tobą tutaj być, pomyślałeś o tym Lukey, to nie boli – pochylił głowę w jego stronę i wyszeptał: – serio, nie boli.

Kiedy brunet mówił to, dziewczyna poczuła jak pod jej dłońmi napina się ciało blondyna. Musiał walczyć ze sobą, aby nie doskoczyć do niego. Zaśmiał się cicho. Chowając za sobą rudzielca, nie chciał, żeby ją zauważył. Przez te kilka minut poznał jej wybuchowy charakter. Teraz jednak role się zamieniły, to ona, ciasno obejmując jego, nie chciała, że się pobili. To było nawet zabawne, patrząc przez pryzmat jak długo się znali.

Nanosekundy minęły, kiedy Icel go puściła i stanęła przed nim. Oczywiście, że go nie zasłoniła. Gdyby posiadała najwyższe buty świata, jej talia osy nie zakryłaby nawet palmy. Luke chciał zareagować, co równało się z ponownym ustawieniem jej za sobą, ale była szybsza.

– Winston, w ogóle kto cię skarał taki imieniem? Możesz z łaski swej, czekaj jak to się mówi: skierować swoją dupę jak najdalej stąd? Tak, chyba tak się mówi. Więc możesz ją już tam kierować? Oboje – zaczęła mówić tym głosem, przez który mężczyźni byli gotowi pójść za nią na koniec świata – jesteśmy teraz zajęci. Wiesz – teraz to ona pochyliła głowę w jego stronę – przeszkodziłeś nam w czymś – cmoknęła ustami – ważnym.

Popatrzył się na nią jak na głupią, ale odwrócił się do nich plecami i rzucił tylko jesteście popieprzeni. Jakby oni o tym nie wiedzieli.

Ruda odwróciła się teraz, tak, aby ponownie stać przodem do blondyna. Nie stali już tak blisko, dziewczyna miała dosyć kontaktu fizycznego, co innego Luke, on to najchętniej ciągle chciałby owy kontakt mieć.

– Masz odpowiedź na swoje pytanie. Teraz mi powiesz, jak dojdę do centrum. Nie chcę spóźnić się do dziekanatu, to dla mnie ważne. – Już nie przypominała tej rozwrzeszczanej paniusi z centrum. Teraz wydawała się całkiem w porządku, oczywiście jak na dziewczynę stamtąd.

Luke pokiwał głową, nawet się uśmiechnął, jednak już nie tak szeroko, był to trochę taki smutny uśmiech, ale Icel zbagatelizowała to. Przecież nie będę przejmować się kimś, kogo nie znam. I właśnie wtedy chłopak wyciągnął do niej dłoń, mówiąc: Luke, a ona mu ją uścisnęła, szepcząc: Icel.

***

Stała w tej nieszczęsnej kolejce do dziekanatu, modląc się, żeby ta buraczana babka (w końcu kto dostał w twarz burakami?) wysłuchała jej, zapomniała o tej buraczanej akcji i dała jej nowy termin zaliczenia psychologii. Nie chciała nie zdać roku, tylko dlatego, że pani McGuiness była chudą szkapą i wstawiała piątki tylko tym debilom z kółka sportowego, licząc, że którymś koszykarz będzie ją chciał na dłużej niż jedną noc.

Ponownie liczyła do dziesięciu, teraz jednak doszło do dwóch tysięcy stu pięćdziesięciu jeden, bo jakiś pierwszak nie chciał wyjść z jej gabinetu. Nie ważne co tam robił, niech robi, co chce, ale nie wtedy kiedy ona tu czeka! Zegar cicho tykał na końcu korytarza, a kroki, które ktoś stawiał za nią stały się coraz głośniejsze. Później doszedł stukot butów na obcasie i Icel była już pewna kto to był.

– Iceeeeeeeeeeeeee! – wydarła się blondynka, opierając się o jej ramię, próbując zacząć normalnie oddychać. W swoim pastelowo-różowym kombinezonie i w beżowych szpilkach, ściskając pod pachą również beżową torebkę, wyglądała jak ucieleśnienie dobra zmieszanego z głupotą. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się zmęczyłam biegnąc do ciebie, oczywiście Le mnie…

– Zamknij się, Mels – warknęła Leila Gordich, druga dziewczyna.

Gordich była całkiem wysoką brunetką o wiecznie pomalowanych ciemnym cieniem oczach, które artystycznie, lubiła to mówić, podkreślały jej niebieskie tęczówki. Na swoją czarną, koronkową sukienkę wciągnęła czerwoną, flanelową koszulę, która ukradła Cobainowi; na stopach miała znoszone martensy. Była przeciwieństwem Melanie McDonalds. Blondynka kochała róż, błękit i cały świat. Uwielbiała też brać udział w konkursach piękności, a przez swoją inteligencję wygrywała wszystkie.

– Chciałam powiedzieć… – znów próbowała się odezwać Melanie.

– Zamknij się, Mels – a Leila ponownie warknęła.

To nawet było śmieszne, przypomniały dziewczyny z 2 broke girls. Jednak ich zabawność kończyła się, kiedy Icel chciała coś powiedzieć, jedna jej przerwała, a druga „zamknij się, Mels”. Thomson zastanawiała się, jak to wyglądałoby jak razem wracały do domu autem tej drugiej. Ona paplała co mogła, a nagle brunetka „zamknij się, Mels”, prowadząc swoją dużą zabawkę. Boże…

– Buraczkowej nie ma od rana, więc nie wiem na co czekasz, Ice – oznajmiła Gordich, uśmiechają się przepraszająco. – Podobno umówiła się z jakiś supermanem dzisiaj po południu, więc pojawiła się na kilka sekund przed naszymi rannymi zajęciami…

– Na których znów cię nie było! – wykrzyczała szybko Mel, bojąc się, że przyjaciółka nie da jej dokończyć zdania. – Nawet nie wiesz, co Mike wymyślił, żeby załatwić Dotrova. Zaczął rzucać w niego pomidorami, śmiesznie to jednak było jak się gość wkurzył i prawie siłą wyrzucił Mike’a z sali. Podobno chce go teraz zawiesić…

– Ale znasz jego gadki – postanowiła skończyć brunetka – ciebie też chciał zawiesić.

– Prawie się mu udało – wymruczała Icel, kopiąc drzwi dziekanki.

– Daj się zawiesić jak dziekan będzie. Teraz to lepiej daj sobie spokój z tym czekaniem. Ona i tak nie wróci. Poza tym kim był ten koleś, co cię przywiózł na motorze na kampus? – Spytała się, kiedy na korytarz wyszedł Dotrov.

Nie za wysoki, normalnie zbudowany, trzydziestoletni profesor, który wykładał mediacje. Od ponad roku zakochany był w Melanie, która robiła z nim co chciała, między innymi tłumaczyła mu zawsze, dlaczego Icel nie ma zajęciach, a on tak podekscytowany rozmową ze swoją miłością, nawet nie wpisywał rudej nieobecności. To się chyba nazywa przyjaźń?

– Witam ponownie, drogie panie – skinął na dziewczyny głową i podszedł do blondynki – panno McDonalds, może pani przedyskutować ze mną sprawę pani ostatniego sprawdzianu?

– Oczywiście, profesorze – mruknęła, puszczając oczko do Icel i grzecznie kierując się za mężczyzną.

– Dlaczego tak bardzo cię to interesuje, Le? Nawet go nie znam. Diabeł chciał, aby stanął na mojej drodze i tyle – wzruszyła ramionami. – Dobra – widząc spojrzenie brunetki, kontynuowała – powrzucałam na niego, później chciał mnie „obronić” – w powietrzu zrobiła cudzysłów – przed jakiś typem, ale to w końcu ja go obroniłam i w ramach długu wdzięczności podwiózł mnie, bo mój samochód zdechł z powodu braku jedzenia na obrzeżach – wyjaśniła krótko.

Oczywiście Leila nie uwierzyła przyjaciółce, ale nie chciała drążyć tematu, wiedziała, że Melanie i tak wyciągnie całość zdarzenia. Kto jak kto, ale tylko ona umiała ciągnąć człowieka za język tak, że mówił wszystko.

Cisza na korytarzu robiła się coraz bardziej irytująca, a zegar kilka sekund temu oświadczył, że minęła trzecia. Koniec wszystkich zajęć w tym tygodniu. Można było świętować początek weekendu. Mels nie omieszkała się z tego skorzystać. Kiedy tylko zamknęła drzwi zza gabinetu Dotrova, w podskokach dołączyła do przyjaciółek, krzycząc:

– Weekend czas zacząć!

Brunetka pokiwała rozbawiona głową i ruszyła przodem, nawet nie patrząc na to jak McDonalds wskakuje na plecy Thomson.

– Wiecie, laski, coś czuję, że dziś trzeba iść do klubu, ale same. Bez Quila i Aarona…

– Zdecydowanie bez Aarona, mam dosyć maślanych oczek do Le – oświadczyła ruda, próbując oddychać z pięćdziesięciokilogramowym ciężarem na plecach. – Ciągle tylko pyta się Quila, a Quil mnie czy masz kogoś – powiedziała to z tym śmiesznym akcentem chłopaka – dajcie mi żyć, mam już dość! Ostatnio nawet do nas wpadł, bo usłyszał od kogoś, że będziesz. Nawet nie wiesz jak się zdziwiłam, jak zobaczyłam go uwalonego na moim fotelu z tymi brudnymi buciorami na stole, ubranego w robocze ciuchy z krótkofalówką na ramieniu. Broń boże, żeby znów go zobaczyła w tym samym miejscu!

– Zdecydowanie on nie może przyjść! – Zgodziła się natychmiastowo Leila.

– Idziemy do Chocolate? Podobno jakiś dobry DJ będzie. Dziewczyny mówiły, że ciacho z bitą śmietaną…

– Chyba w spodniach – zgasiła blondynkę Gordich. – Kolejny amator seksu w kabinie toaletowej? Myślałam, Mel, że już zmądrzałaś po tym, jak nie mogłaś chodzić dwa miesiące temu…

Razem z Thomson wybuchły śmiechem, a zbulwersowana McDonalds zeskoczyła z pleców przyjaciółki. Wyglądała jak dziecko, które nie dostało lizaka z tymi założonymi rękami na piersiach. Brunetka poczochrała jej włosy, ale ta tylko burknęła coś, że fajnie było i zniknęła we wnętrzu stojącej niedaleko taksówki, która za chwilę również zniknął.

Była za bardzo wkurzona, żeby je też zabrać.

***

Te cztery godziny od pożegnania Gordich i McDonalds, Icel spędziła szykując się w domu. Od kilku minut próbowała znaleźć odpowiednią sukienkę, która miała mówić sorry, jestem zajęta, może później wypiję tego drinka. Przynajmniej tak chciał Quil, siedzący teraz wygodnie na ich wspólnym łóżkiem i pokazywał palcem, która sukienka trafia na kupkę nie, a która na tak. Jak łatwo się domyśleć, pierwsza kupka rozpowszechniła się na cały pokój, a ta druga mieściła się na kolanach szatyna i składała się z jednej sukienki, i to tej w której była na pogrzebie. Czarna, luźna, wyglądająca jak worek.

– Może w końcu dasz sobie spokój i zostaniesz w domu? Nie chcę później się tłumaczyć komendantowi, co twoje nazwisko robi w rejestrze poszukanych.

– Możesz w końcu dać spokój z tą historią? To nie moja wina, że ten policjant był idiotą i dał się kopnąć w jaja, nie mówiąc nawet o tym, że dał mi odejść – uśmiechnęła się, kiedy tylko chłopak nie patrzył.

– No tak, może dlatego cię puścił, że krzywił z bólu na chodniku?

– Szczegóły – wymruczała, wyciągając z szafy piękną czarną sukienkę. Była bez pleców, a to wiązało się z tym, że nie miała dekoltu. Pomimo tego była obcisła, a jej rękawy sięgały do przegubu. Nadawała się idealnie, więc pomachała nią przed nosem chłopaka i nie racząc czekać na jego protest, poszła ją założyć.

Weirthow westchnął głęboko i rzucił się na łóżko. Kochał Icel całym sercem, niezmiennie od trzech lat, ale nieraz miał jej serdecznie dosyć. Zachowywała się, jakby to, że jest w związku, wcale nie oznaczało końca z imprezowym stylem życia, wiecznymi nieodbieranymi telefonami i kłótniami, że wcale nie patrzyła się na tyłek/klatę piersiową jakiegoś obcego kolesia. Zresztą odkąd wstąpił w szeregi lokalnej policji, czuł, że się od siebie oddalają, że brakuje im tematów, czasu i siebie nawzajem. Ale w końcu był facetem, miał kumpli, którzy mu mówili daj sobie spokój, Ice się nie zmieni. On jednak wierzył w to, że Icel pewnego dnia powie, że w końcu dorosła.

– Quil – szturchnęła go, a on leniwie się podniósł – i jak wyglądam? – Okręciła się wokół własnej osi tak szybko, jak jej pozwalały ukochane, czarne szpilki.

Kiwnął głową z uznaniem, ale nie chciał niczego powiedzieć, lecz kiedy usiadła mu na kolanach, pozwalając, że materiał podjechał do jej bioder, wymiękł.

– Ice, nie możesz ubrać czegoś takiego, żebym mógł spokojnie spać jak będziesz imprezować z dziewczynami? Nie chcę, żeby ktoś mi cię zabrał… – Objął ją ciasno w pasie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. – Nie możesz zostać w domu? Wypożyczyłem piąty sezon The Simpson. Będzie fajnie.

– Obiecałam Mels, że w końcu się pojawię. A Simpsonów obejrzymy jak wrócę, obiecuję. – Krótko go pocałowała, jakby wiedziała, że za chwilę usłyszy dzwonek do drzwi i śmiech przyjaciółek. – Poza tym – mówiła z przedpokoju – Baby Blue, wrócę zanim się obudzisz.

– Nie możesz przestać z tym Baby Blue? Wolałbym już Bad Boy, te same inicjały, a wiele więcej frajdy – warknął zabawnie. Chwilę później wstał i również przyczłapał się do drzwi, w których stały już Le i Mel. – Dziewczyny, ale przyprowadźcie mi ją w stanie użyteczności.

– Używalności – poprawiła go blondynka, całując jego policzek.

Później wszystkie trzy zamknęły się w pokoju, przezywając się i wesoło śmiejąc. Quil, zdecydowanie przegrałeś z babami, mruknął do siebie i ruszył do salonu.

Przyjaciółki usiadły wygodnie na ogromnym łóżku, wyjmując kosmetyczki ze swoich ekotoreb, które wylądowały na podłodze. Nawet jedno słowo nie wyszło z ich ust, kiedy w skupieniu robiły ostatnie poprawki makijażu. Łatwo się domyśleć, że Leila znów miała te swoje pandzie oczy, które teraz wyglądały dużo bardziej seksownie niż zazwyczaj, a Melanie tuszowała po raz kolejny swoje sztuczne rzęsy, na przemian malują usta błyszczykiem. Tylko Icel postawiła na bardziej klasyczny wygląd i namalowała na powiekach kreski z lekko wyciągniętymi końcami. Ich fryzury były prawie jednakowe, to znaczy, że blondynka znów zakręciła włosy tworząc wielką aureolę, brunetka je potapirowała, a ruda zwyczajnie wyszczotkowała swoje loki.

Wyglądały trochę jak z rodziny Adamsów, ale o to im chodziło. W końcu za półtora tygodnia miał być sylwester, więc to jedyna okazja w tym roku, aby pobawić się bez chłopaków.

– Może, Ice, powiesz mi w końcu kim był ten słodki blondynek i od kiedy gustujesz w maluchach? – zapytała wprost Mel.

Na początku Thomson zachłysnęła się wodą, którą akurat piła, aby za chwilę zawartość ust wypluć do kwiatka stojącego na parapecie. Ups, to chyba ten od mamy Quila, powiedziała jej podświadomość. Chciała zbyć przyjaciółkę, ale jedna, jak i druga, świdrowały ją wzrokiem, powodując niezauważalne ciarki na plecach.

– Jaki on maluch? – zabawnie się obruszyła. – Skoro prowadził motocykl to ma co najmniej osiemnaście lat, więc jest w wieku Mel – wzruszyła ramionami. – Zresztą co mnie on obchodzi.

– Wyglądał na bardziej rozrywkowego niż sama wiesz kto – rzuciła konspiracyjnie Le. – Ale słodki był, sama przyznaj.

– Dobra, był! – Podniosła ręce do góry – ale to nie znaczy, że zerwę z Quilem, tylko po to, żeby zabawić się z jakimś maluchem jak same mówicie. Jestem wierna mojemu chłopakowi i nie chcę tego zmieniać.

– Tak samo mówiłaś jak flirtowałaś na odległość z tym blondynem pod Kebab House – wyszeptała Melanie, za co oberwała poduszką od rudej.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 2

Ona jest dorosła i sexy.

I wiem, że nie jest moją ukochaną, ale człowieku, ja nie mam nic do stracenia.

Chocolate. Klub w samym centrum, który mieścił w sobie blisko pół miasta, oczywiście nie wliczając w to obrzeży. Najbardziej modne miejsce. Jedyne, gdzie wpuszczane były osoby pełnoletnie i to jeszcze te, które nie wyglądały na chuliganów. Może dlatego grupka czekająca przed klubem na ponowne wejście, wciąż się rozrastała. Gdzieś obok owej grupki stał Luke, rozmawiał z jakimś brunetem w kapturze. Wyglądało na coś jak handel narkotykami, ale oni zwyczajnie uścisnęli sobie dłonie. Przynajmniej tak myślała Mel, stojąc obok swoich przyjaciółek, które przekrzykiwały się, która z nich więcej wypije. Logiczne było, że Le w tych sprawach bije na głowę Ice, ale ta druga nie chciała tego przyznać.

Lukey wyprostował się gwałtownie pod ciężarem wzroku blondynki, zmarszczył oczy, jakby miało ją to przestraszyć i pociągnął kumpla w głąb stojących przed nimi ludzi. Nawet nie myślał, że może tu spotkać rudą. I liczył się z tym, że miną się w klubie albo wcale się nie spotkają.

– Jeżeli wypijesz dziesięć kieliszków wódki, jeden po drugim, to przeliżę się z facetem, którego mi pokażesz, co ty na to? Jeżeli nie wypijesz, to ty to zrobisz – uśmiechnęła się chytrze Thomson.

– Zakład przyjęty. Mel, ogarnij się i przetnij – rozkazała brunetka.

Le widziała, że wygra, a wygrana najlepiej smakuje na nietrzeźwo.

Kiedy w trójkę przepychały się do bramki, próbując robić to z gracją, co niekoniecznie im się udawało, potrąciły jakiegoś szatyna, który nie chciał odpuścić Gordich, że wylała jego ulubione piwo na nieulubioną koszulę. Albo odwrotnie. W każdym bądź razie Gordich chciała go olać, ale jego pociągający głos zmusił ją do zamienia z nim kilku zdań, wcześniej mówiąc dziewczynom, żeby weszły same do klubu, bo ona się trochę spóźni.

– Słuchaj, koleś. Gówno mnie obchodzi twoja koszula, twoje piwo i ty, więc daj mi przejść, abym mogła się zabawić i zapomnieć o tobie, bo jak zauważyłeś, lub nie, nie przyszłam tu sama – palnęła, nawet nie starając się zachować jakąkolwiek składnie.

Chłopak szeroko się uśmiechnął, jakby zrozumiał, że będzie miał z kim spędzić ten niewiarygodnie nudny wieczór.

– Lubię cię, więc wybaczę ci i piwo i koszulę i mnie – rzucił, pokazując jej swoje dołeczki.

Dzisiejszy romans czas zacząć!

***

– Gdzie jest ta przeklęta Le?! – Icel nie potrafiła spokojnie usiedzieć na puchatej, bordowej kanapie, stojącej w rogu klubu tak, że miały jak na dłoni wejście, bar i parkiet. – Nie ma jej już od półgodziny…. – spojrzała na zegarek, żeby przypadkiem się nie pomylić.

– Oh, Ice, pierdol to, idź się baw. – Blondynka za dużo wypaliła jakiegoś świństwa, bo zaczynała zachowywać się jak jakiś tybetański mnich. Uśmiechnęła się krzywo i znów zamorzyła usta w kuflu z piwem.

Ruda oczywiście się jej posłuchała. Dawno minęła dwudziesta trzecia, ludzi na parkiecie zaczęło przybywać, co za tym idzie miała dużą możliwość tańczenia z najciekawszą osobą w klubie, poza sobą oczywiście. Zakręciła się wokół własne osi, aby zlustrować towarzystwo i zaczęła powoli tańczyć w rytm jakiegoś dancehall’u czy czegokolwiek innego. Po chwili poczuła na swoich biodrach dłonie jakiegoś mężczyzny. Trzymały ją mocno, jakby nie chodziło tu wcale o taniec tylko o coś dużo więcej. Na początku chciała to zbagatelizować, ale gdy uścisk stał się już irytujący, obróciła się gwałtownie i zamarła.

– Cześć, pani rozwrzeszczana. – Luke stał przed nią, dokładnie się jej przyglądając, jakby nie widzieli się od lat, a nie od kilku godzin.

Chciała coś powiedzieć, ale najpierw wolała mu się również przyjrzeć, przez tą całą akcję zapamiętała tylko blond włosy i błękitne oczy, podążające za jej każdym krokiem.

Na stopach nike’i, plus za oryginalność, czarne jeansy, czarna podkoszulka z krótkim rękawem z jakiś znaczkiem, plus za barwy. Blond włosy były teraz bardziej postawione, a źrenice były tak duże, że przysłaniały tęczówkę. Wyglądało to dość niepokojąco, ale kolczyk w wardze dopełniał wrażenie, że tak właśnie ma być, więc łapy precz.

– Widzę, że patrzysz na mnie takim wzrokiem jak ja patrzę na ciebie – oznajmił, przyciągając ją bliżej do siebie. O wiele za blisko. – Nie ma z tobą tego twojego księcia na białym rumaku? Bo wiesz… – nawinął sobie jej lok na palec – może ja nie mam rumaka, ale mam mustanga, to chyba to samo w kategorii zwierząt, prawda?

Jeżeli Icel myślała, że był zbyt pewny siebie wtedy, na obrzeżach, to teraz był pewny siebie do potęgi entej. Zachowywał się jak gbur, dlatego jak najmocniej umiała, odepchnęła go od siebie, jednak na marne. Wydawało się, że ma do czynienia z supermanem, który jest odporny na każdą siłą.

– Wydaję mi się, że z tej sukienki byłby lepszy pożytek, gdyby leżała teraz na mojej podłodze, a ty, naga, w moim łóżku. – Jego biodra dotknęły się z jej. W końcu Icel mogła poczuć jak bardzo był podniecony. Przez chwilę nawet wahała się czy się nie zgodzić, ale jedno słowo jej tego zabroniło. Quil.

– Lukey, daj mi spokój – warknęła, ponownie próbując go od siebie oderwać. Nie udało się, jego palce były mocno zaciśnięte na jej talii tak, że zaczęły powodować ból. – Luke! – wrzasnęła, ale nawet nie mogła przekrzyczeć muzyki, stali bowiem za blisko głośnika.

Piosenka kończyła się, druga powoli rozkręcała, a oni stali tak nieruchomo. Ona czekając na jakąś pomoc, on wpatrzony w nią, próbujący uspokoić swoje skołtuniałe myśli.

– Luke! – Jakiś męski głos go zawołał, pierwszy raz odwrócił wzrok od dziewczyny. – Luke, tutaj! – Jasnobrązowa czupryna, bardziej kręcona i bardziej płaska wyłoniła się tłumu, po chwili dopiero jej właściciel. Postawny koleś z tym dziecinnym uśmiechem i wiecznie widocznymi dołeczkami. – Zostaw ją, mamy coś ważniejszego do roboty! – Jemu to się jednak udało przekrzyczeć muzykę.

Błękitnooki burknął coś niezrozumiałego, poluzował uścisk, jednak zupełnie jej nie puścił. Zachowywał się dziwnie, zauważyli to i Icel i kolega Luke’a. Nie był tym zabawnym chłopakiem z przedmieścia, którego śmiech było słuchać nawet w centrum. Był kimś innym, ale na pewno nie chciał tym kimś być.

– Jestem Ashton – wyciągnął do rudej rękę. Wiedziała to.

– A ja Icel – usłyszał w odpowiedzi, kiedy ich dłonie się ze sobą zetknęły. Też to wiedział. Znał dobrze ten uśmiech, te zielone oczy i ten busz rudych loków.

–Więc Luke, puść ładnie Ice i chodź, bo to coś nie może czekać – powiedział takim pustym tonem i pociągnął blondyna w głąb klubu, nawet nie próbując się wytłumaczyć zdziwionej dziewczynie.

Parkiet był już kompletny, a nawet za mały, żeby pomieścić wszystkie osoby. Większość tańczyła w wyznaczonym do tego miejscu, kilka przypadków wdrapało się na głośniki czy nawet bar. I właśnie tam, na barze, dziewczyna rozpoznała Leilę, która darła się w niebogłosy. Przez chwilę myślała, że tak głośno się śmieje, jednak to był nieudolny śpiew. Ruszyła więc w tamtą stronę. Kilka kroków przed barem stała roześmiana blondynka, kibicując Le. Najlepsze było w nich to, że to właśnie Mels była pijana, bo brunetka nawet nie wzięła łyka piwa, przynajmniej Ice tego nie widziała.

– Coś ty, Mel¸ piła, że pozwoliłaś tej idiotce zatańczyć na ladzie? – fuknęła Thomson, ale tamta zbyła ją wzruszeniem ramion. – Le, a zakład?! – wydarła się na cały klub, przez co Gordich zeskoczyła z gracją ze swojego parkietu, od razu zamawiając całą butelkę wódki i trzy kieliszki.

– Ice, przegrasz, jak nic, i nawet wiem co będzie twoją przegraną – powiedziała, łapiąc w palce kieliszki i kierując się do kanap.

Ruda wywróciła tylko oczami i ciągnąc za sobą Melanie, ruszyła za przyjaciółką. Wystarczyły sekundy, aby Leila rozłożyła kieliszki i w dwa pierwsze wlała przezroczystą ciecz.

Jeden kieliszek.

Drugi kieliszek.

Trzeci kieliszek. Icel skrzywiła się, Le uśmiechnęła się triumfująco.

Czwarty kieliszek. Cisza.

Piąty kieliszek. Leila zaczyna w końcu czuć się pijana.

Szósty kieliszek.

Siódmy kieliszek. Ice tłucze go o ławę, bierze w dłoń kieliszek Mel.

Ósmy kieliszek.

Dziewiąty…

– Proszę państwa, właśnie w tym momencie Leila Maria Antonella Gordich la Martinez przegrywa wojnę i zostaje skazana na przelizanie się z gościem, którego wskaże Icel Patricia Veronica Thomson – śmieje się McDonalds, bijąc sobie brawo. Ona była pijana najbardziej.

Brunetka odetchnęła najmocniej jak umiała i rzuciła się do kartonu pomarańczowego soku, który dumnie stał na środku. Wypiła naraz pół dwulitrowego napoju, mimo to wcale ją nie otrzeźwiło.

– Hej, Gordich, widzisz tego typa w szarym t-shirt’cie? – Pokiwała przecząco głową, opierając ją na dłoni, po chwili o mało co nie wyrżnęła zębami o ławę, gdy jej łokieć się poślizgnął. – Gordich! Skup się! – Po dwóch ostatnich słowach, Mel czując się zachęcona, spoliczkowała przyjaciółkę, to też miało ją otrzeźwieć. – Już, Mels, uspokój się – rzuciła do niej. – Ten co stoi tyłem do ciebie. Już! Idź tam!

Leila powiedziała coś, co miało znaczyć odwdzięczę się! Ah, te pogróżki, pomyślała Icel Thomson, nie wiedząc, że mówi to na głos.

Pierwsze kroki są najłatwiejsze, Le, powtarzała sobie brunetka, nie wiedząc czy mówi o pocałunku z tym gościem od wylanego piwa, czy może o własnych krokach. Próbach, żeby się przewróciła. W każdym bądź razie, jedna i druga misja miała zakończyć się zwycięstwem.

Gdy znalazła się na wyciągnięcie dłoni od Piwa, wyciągnęła ją i lekko poklepała go po ramieniu. Ten odwrócił się gwałtownie, ktoś za nią też to zrobił, więc przez ową siłę z tyłu wpadła w ramiona tego chłopaka.

– Hej, chłopaku od ulubionej koszuli – przywitała się radośnie, prawie uroczo, gdyby nie ten odór w ust o smaku wódki i fajek.

– Hej, dziewczyno, która rozlała moje piwo – również szeroko się uśmiechnął, trzymając ją w żelaznym uścisku – fajnie cię widzie…

Przecież nie trzeba się znać, aby całować, przypomniała mantrę Ice, i go pocałowała. Oczywiście, obstawiała, że chłopak wrześnie zdziwiony i ucieknie daleka stąd… Nie, to przecież Mel tak robi. Ale chłopak pod jej wpływem, zaczął odwzajemniać pocałunek. Najpierw miał to być nic nie znaczący buziak, ale gdy poczuła jego dłonie na swoich biodrach, przyciągających ją do siebie, oraz to, że jego język prowadził płomienną walkę z jej, odpłynęła i w duchu dziękowała przyjaciółce, że wskazała jego, a nie tego lamusa, który od godziny się w nią gapia.

Lamusem, którym był Aaron.

***

DJ ogłosił, że zostały im trzy godziny do końca imprezy, ale czy obchodziło to Icel? Zgadza się, nie obchodziło wcale. Teraz było dla niej ważniejsze, czy Luke nie da się sprowokować jakiemuś osiłkowi z drutem kolczastym wytatuowanym na ramieniu. Mimo przepaści wzrostu, waga się chyba zgadzała, może nawet ten facet był cięższy od osiemdziesięciokilogramowego blondyna. Zaczęło się od słów: daj mi się pobawić z twoją dupą, gdzie błękitnooki odpowiedział: mogę dać się pobawić moim fiutem. Gra słów była zabawna, ale przestało to takowe być, jak mężczyzna kazał opuścić mu klub, żeby poważnie porozmawiać. Ice doskonale znała te poważne rozmowy, gdzie nie padały słowa, lecz ciosy. Mimo, że odkąd poznała Quila, nie widziała takiego zdarzenia z bliska, czuła się nadal maleńka w stosunku do obu chłopaków.

Blondyn chciał się rzucić z pięściami do osiłka, ale w ostatniej chwili ruda weszła przed niego i jak najmocniej umiała, popchnęła na brudną ścianę. Drut kolczasty zaśmiał się głupkowato i wrócić do klubu. To jeszcze bardziej wkurzyło Luke’a, który teraz odepchnął od siebie dziewczynę, tak, że poczuła przeszywający ból na plecach i w czaszce. Mimo tego, szybko odbiła się tyłkiem od przeszkody i ponownie zagrodziła drogę chłopakowi.

– Co ty, do kurwy, odwalasz? – wysyczała, kładąc drobne dłonie na jego masywnych przedramionach. Zrzucił je z siebie i szedł dalej jak gdyby nigdy nic. – Luke, mówię do ciebie!

Odwrócił się gwałtownie, stał teraz może metr przed nią. Jego błękit roztopił się na rzecz ciemnoniebieskich chmur, które teraz zamieszkały w jego tęczówki. Wyglądał jak jakiś wampir z podkrążonymi oczami, których nie widziała jeszcze kilka chwil temu.

– Icel Thomson, kurwa, opierdol się ode mnie, wróć do swojego niebieskiego harcerzyka, a przestań za mną łazić. To, że przejechałaś się na moim motorze nie znaczy, że będziemy żyli długo i szczęśliwie! – Nagle oświadczył, a oczy dziewczyny szeroko się otworzyły. Nie wiedziała czy to strach czy chęć mordu.

– Ty, blondwłosy gówniarzu! Myślisz, że chcę z tobą być i jeździć na tym twoim motorku na baterie?! Wolę mojego harcerzyka, który jest prawdziwym mężczyzną i nie potrzebuje wspomagaczy, żeby dobrze bawić się na imprezie! – wywarczała i już chciała odejść, kiedy po raz kolejny popchnął ją na ścianę, tym razem delikatniej. – Co ty, do diabła, ro… – nie skończyła.

Nie skończyła, ponieważ złapał jedną dłonią wierzgające nadgarstki, drugą położył na talii i spokojnie, bez pośpiechu obdarował ją pocałunkiem. I to takim, że gdyby jej nie trzymał, była pewna, że leżałaby teraz na ziemi.

Całuj mnie, nie przestawaj, to miała mówić podświadomość.

Spoliczkuj go, kopnij w jaja, uciekaj, a tak rozum.

Tym razem walkę wygrała podświadomość.

Jego język walczył z jej. Tak samo walczyły ich ciała i rozumy. Luke chciał zbluzgać swoje zachowanie. Chciał odejść, chciał zapomnieć, ale zdecydowanie tego nie chciał tego przerwać. Puścił nawet jej nadgarstki, które skrzyżowały się za jego szyją.

Wiedział tylko, że będzie tego żałować.

***

Icel siedziała oparta o wezgłowie łóżka, bawiąc się włosami śpiącego Luke’a. Wymiotował od dobrych trzech godzin i dopiero niedawno udało mu się zasnąć. Przejechała palcami po jego gładkim policzku i od razu, bardzo gwałtownie, do jej umysłu wkroczył obraz zamartwiającego się Quila, który pewnie musiał zacząć już maltretować Mel i Le, gdzie ona się podziewa. Oczywiście że nie wątpiła w zdolności aktorskie przyjaciółek, nawet gdy były pijane, ale mimo to czuła się niekomfortowo. Nie powinna siedzieć na łóżku chłopaka, którego zna od… Rzuciła okiem na elektryczny zegar stojący na prowizorycznym stoliku nocnym. Od piętnastu godzin.

Co o nim wiesz, Ice? Wiesz, że świetnie całuje i że mogłabyś to robić cały czas. Lecz nie znasz nawet jego nazwiska. Toniesz w jego oczach. Jednak nawet nie wiesz, ile ma lat. Zastanawiasz się, dlaczego dwa razy stanęłaś w jego obronie. Mimo, że nie wiesz o nim kompletnie nic. Dobra, wiem jak ma na imię, jaki ma motor i gdzie mieszka. To już coś.

Gdy dotknęła ponownie jego policzka, walcząc ze sobą, żeby tylko jej palce nie zetknęły się z jego pełnymi ustami. Na marne. Właśnie wtedy musiała niechcący obudzić chłopaka, który potężnie ziewnął i szeroko uśmiechnął, jakby nie do końca wierzył, że Thomson dalej tu jest. Mógł przysiąść, że słyszał jak otwiera drzwi i wychodzi.

– Lepiej ci już? – spytała i szybko cofnęła rękę, co nie umknęło wzrokowi Luke’a. Skinął głową. Chciała się podnieść, ale ciężar torsu, leżącego na niej, blondyna, wcale jej nie pomógł. Mozolnie próbowała go z siebie ściągnąć, jednak owy ciężar nie podzielał jej zdania.

– Icel… Zachowywałem się jakoś tak… inaczej? – spytał dziwnie stłumionym głosem, bojąc się odpowiedzi. Chyba nawet nie chciał jej znać, ale coś z głębi kazało mu się zapytać.

– Inaczej? Luke, dla mnie wszystko jest inaczej! Nie wiem co robisz normalnie, nie wiem, co robisz inaczej. A wiesz czemu? Bo najzwyczajniej w świecie cię nie znam. Zamieniłam z tobą tylko słów, wyzywałam od idiotów, a poza tym nic – oznajmiła.

Odpowiedź zaskoczyła chłopaka. Patrzył się na nią zdziwiony, jakby wahał się nad kolejnym zdaniem, które miało wypłynąć z jego ust. A może się wcale nie wahał, tylko nie wiedział co powiedzieć? Wiedział tylko, że ostry ton wcale nie pasował do Icel, a już wcale, wcale nie pasował do Icel, kiedy mówiła do niego. Prychnął cicho.

– Nie wiem, czemu ci się przedstawiam, ale… – wyciągnął dłoń przed siebie, ponownie, po tych piętnastu godzinach, – Nazywam się Luke Hemmings. I normalnie się tak nie zachowuje – podrapał się po karku.

– Więc, Hemmings, powiem ci w zaufaniu, że to najbardziej oryginalne przedstawienie się w historii przedstawia się – uśmiechnęła się z uznaniem, jakby chciała mu wynagrodzić tą wrogość, która wpełzała do jej wcześniejszych słów. – Brałeś coś, czy to, że podrywasz dziewczynę na namacalny dowód w twoich spodniach jest normalne?

Słysząc to, chciał się roześmiać. Namacalny dowód w twoich spodniach? Ale kiedy dotarło do niego, że tak właśnie mógł się zachować, westchnął ciężko, aby po chwili znów się uśmiechnąć.

– Ale chyba nazwiemy to sukcesem, skoro tu ciągle jesteś? – Wykonał ten charakterystyczny ruch brwiami, który miał oznaczać jedno. – No dalej, Ice, pokażesz mi jak łatwo jest mnie zgasić twoim lodem? – uśmiechnęła się tylko. – Bo wiesz… Jesteśmy sami w moim domu. Tylko ty, ja, moje łóżko. Chyba warto byłoby zaszaleć, skoro twój harcerz spuścił cię ze smyczy, co?

– Tak sądzisz? – uwodziła go, a on bez zastanowienia podciągnął się na łokciach, że stykali się nosami. – Bo mi wydaję się całkowicie inaczej. – Jedną dłoń wplotła w jego włosy, drugą przejechała paznokciem po szyi, tak, że został na niej czerwony pasek.

– Nie musisz się ze mną tak bawić – wymruczał, a jego ton sprawił, że Icel zauważyła w nim godnego przeciwnika. – Za grę wstępną wezmę dzisiejsze popołudnie – znów się uśmiechnął, tym razem bardziej lubieżnie.

Ice westchnęła teatralnie jak te wszystkie mdlejące dziewczyny w filmach, żeby zarzucić mu ręce na szyję i przyciągnąć bliżej. Ich usta zetknęły się z prędkością światła, aby rozpętać wojnę w której oboje byli wygrani. Wygrani, do momentu, kiedy Thomson nie wytrzeźwieje.

Dłonie Australijczyka błądziły pod jej sukienką, zostawiając po sobie gęsią skórkę, a dziewczyna wcale nie była mu dłużna. T-shirt, który jeszcze chwilę temu miał na sobie, leżał na podłodze. Jednak, gdy jego palce zahaczyły o gumkę jej fig, natychmiast oprzytomniała. Cała namiętność prysła, a ona jednym, szybkim ruchem zwaliła z siebie Luke’a, aby w trybie natychmiastowym obciągnąć sukienkę i wziąć do ręki swoją torebkę, która nadal leżała na biurku chłopaka.

– Ice… – wyszeptał, chwytając ją za nadgarstek. – Daj spokój, nie zachowuj się jak gówniara. Przecież oboje jesteśmy dorośli.

– Dorośli? Dorośli?! Dorośli nie sypiają ze sobą, gdy znają się parę godzin. Dorośli nie zdradzają osób, które kochają. I dorośli biorą odpowiedzialność za swoje czyny – wywarczała, podnosząc z dywanu swoje czarne szpilki, których nawet nie chciała zakładać. One tylko spowolniłyby jej ruchy.

Luke szedł za nią, próbując się nie przewrócić. Zdążył oprzeć się o ścianę, kiedy Thomson się gwałtownie odwróciła, obrzuciła gniewnym spojrzeniem i schyliła się, żeby jednak założyć te cholerne buty.

– Szkoda, że te majtki są nadal na twoim seksowym tyłku, dużo bardziej podobałyby mi się, gdyby leżały teraz gdzieś pod łóżkiem… – wymruczał, a zirytowana do granic możliwości Icel, poprawiła sukienką.

– Wiesz co, gówniarzu, myślałam, że dzieciaki w twoim wieku nie myślą już fiutem. Rozczarowałeś mnie – dodała, zakładając na siebie skórzaną kurtkę, tą samą, która miała w ten pamiętny wieczór. – Jak wydoroślejesz, znajdź mnie. Wtedy pogadamy o twoich problemach.

– Ale ja nie mam żadnych problemów – burknął.

– Wiesz jaka się różnica między gówniarzami a dorosłymi? Że dorośli umieją się przyznać do swoich porażek, chyba, że dla ciebie ćpanie to nie porażka. – I wyszła z jego domu, trzaskając tak mocno drzwiami, że Luke wahał się, czy za nią nie pobiec i nie opieprzyć. Ewentualnie zmusić do zapłacenia za odpadniętą farbę przy futrynie.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 10

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 11

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 12

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 13

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 14

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 15

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 16

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 17

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAŁ 18

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 19

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

ROZDZIAL 20

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Justine's other books...