RUM

 

Tablo reader up chevron

0: rum is the drink you need

wszystko jest w ruchu
zero przystanków
nie mam nic do stracenia
i tylko jedną drogę

palę mosty
niszczę miraże
wizje kolizji
pieprzone bon voyage

mam siniaki i malinki
szwy i blizny
mam swój motyw muzyczny
gra wszędzie, gdzie jestem

strach jest dłonią,
która pociąga za sznurki
bezużyteczną zabawką
żałosną grą

jestem przyłapany na gorącym uczynku
w każdy sposób
każdego dnia

to wszystko to łatwizna
mam zamiar dokonać zniszczeń
które były już dokonywane

bóg tylko wie
gdzie odpoczywa miłość
jeśli powód jest bezcenny
nie ma powodu, by za niego płacić
tak łatwo to dostrzec
i tak trudno znaleźć
zrobić górę z kretowiska
i to kretowisko jest moje

zahipnotyzuję cię
i nikt cię nie znajdzie
spuszczam się
na całą niezmienność
zaczynajmy
jestem trochę nonszalancki
ale tańczę
ryzykuję zawsze
nie ma drugiej szansy

 

~


SMOOTH SAILING (queens song) ; BLACK LAGOON (tv series) 

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

1: enjoy the chaos

Żałość, przenikająca do szpiku kości żałość. 

To uczucie ogarniało Hannah w sposób nie pozwalający oddychać, dławiła się własnym strachem, szloch ugrzązł w gardle, gdy powoli zmusiła swoje ciało do podniesienia się i wyprostowania nóg. Jej wzrok nawet na moment nie spoczął na twarzach przerażonych współpasażerów statku. Czy jednak mogła się im dziwić za tę zdradę, gdy sama nie potrafiła kontrolować swojego zachowania?

Kiedy ten obcy, ubrudzony krwią mężczyzna z bronią wpadł do kuchni – którą potraktowali jako schronienie przed całym atakiem –  jedyną odpowiedzią na jego pytanie o lekarza było machinalne spojrzenie rzucone przez wszystkich zebranych w stronę Hannah. Nikt nie pisnął ani słowa; po prostu chcieli, by ten mężczyzna zniknął pozostawiając im jeszcze światełko w tunelu obiecujące przetrwanie tego horroru. Hannah była w końcu pojedynczą jednostką, kto miałby walczyć w jej obronie? Ten facet w kącie tulący córkę i roztrzęsioną żonę? A może płaczący zaraz obok szanowny biznesmen, który jeszcze dwa dni temu pozwalał sobie na niewybredne komentarze odnośnie jej osoby? 

Nie potrafiła być aż tak naiwna. Wszystko wydawało się jasne i klarowne – chciała tego czy nie, stała się ich kartą przetargową. 

— Ruszaj się. — Mężczyzna nagle pociągnął ją za rękę i wyprowadził z kuchni. Przestraszone twarze zniknęły; Hannah ruszyła przodem kierowana głosem swojego oprawcy, podążającego tuż za nią. Moment później poczuła lufę pistoletu na plecach, przełknęła ślinę w ostatniej chwili hamując wzdrygnięcie. To uczucie chłodnej stali wprawiało ją na kresy szaleństwa, jeszcze nigdy nie odczuwała takiego strachu o własne życie.

Zatrzymali się przed windą, kiedy to głośna komenda porywacza nakazała Hannah wcisnąć przycisk przywołujący dźwig. W rosnącym napięciu oczekiwała na przyjazd kabiny, a gdy drzwi w końcu się rozsunęły, głos mężczyzny rozkazał jej wejście do środka i szybkie obrócenie się do niego przodem, co też uczyniła.

I wtedy właśnie przyjrzała się twarzy, z której rąk prawdopodobnie przyjdzie jej zginąć, i co gorsza, to odkrycie uderzyło ją z zdwojoną siłą, jakby potężny cios rzeczywistości.

Przed nią stał na oko dwudziestoletni mężczyzna, może nieco starszy, z wyraźnie zarysowaną przez zarost szczęką, dużymi, zielonymi oczami i wpadającymi do nich kosmykami rozczochranych, jasnych włosów. Nie był ohydnym, obrzydliwym łotrem, był zwyczajnym chłopakiem, takim, którego mogłaby spotkać na ulicy, pomijając upiorny ubiór – szara koszulka mężczyzny była poplamiona obficie krwią i z tego, co zdążyła zauważyć, czerwona maź zdecydowanie nie należała do niego. Przez plecy zaś miał przewieszone dwa średniej wielkości pistolety w czarnych pochwach, choć w dłoniach dalej dzierżył karabin, na szczęście nie będący obecnie wycelowany w stronę Hannah.

 — Nic ci nie zrobię.

Oczywiście, że nie, bo jeszcze jestem ci do czegoś potrzebna, pomyślała Hannah, lecz na jego słowa kiwnęła lekko głową.

— Jak masz na imię?

Wytrzeszczyła na niego oczy, upewniając się czy może się nie przesłyszała, ale nie. Patrzył na nią oczekując odpowiedzi. Gdzieś na górze ustąpiły na chwilę strzały, by chwilę potem znów rozpoczęła się kolejna seria tych makabrycznych odgłosów.

— Hannah. Hannah Savoy — wychrypiała w końcu, przeczyszczając gardło. Na szczęście zrozumiał jej niewyraźny głos, bo jakby prychnął krótko śmiechem, nieco podirytowany.

— Co?... Nanna?

— Hannah… — zamamrotała ponownie.

— Chuj z tym. Słuchaj, Nanna, nie zrobię ci krzywdy. Jesteś po prostu potrzebna, więc postaraj się uspokoić i nie zemdleć. Ani nie uciekać. — Na te słowa zacisnął palce na karabinie. Hannah po raz kolejny pokiwała głową, tym razem o wiele bardziej żywo. Zaśmiał się. — Trzymaj się mnie, sarenko, a włos ci z głowy nie spadnie.

Sarenko?...

Nie odpowiedziała już nic, a tamten nie kontynuował. Paręnaście sekund później w końcu dojechali na przedostatni poziom, tuż nad pokładem statku. Słyszała tupot stóp, grupa ludzi przemieszczała się nerwowo po łodzi, jakieś szuranie i już pojedyncze dźwięki strzałów. Jej „towarzyszowi” też ciągle się spieszyło i nie silił się na delikatność, choć nie spodziewała się niczego innego.

Wciąż była zamroczona tym, co ją otaczało, całą tą chorą sytuacją, nie mogła w nią uwierzyć – bo przecież, jak to możliwe, że zdarzyło się to akurat jej? Surrealistyczne. Jej spokojnego żywota nigdy nie dosięgały tragedie takiego kalibru, przecież była zwyczajną Hannah Savoy, studentką medycyny na trzecim roku. Te myśli, jakkolwiek naiwne czy absurdalne by nie były, pozwalały jej jeszcze stawiać kroki.

Została wyciągnięta z środka windy, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować i ponownie wypchnięta na przód, choć tym razem nie czuła niczego na swoich plecach. Przeszli tak jeszcze trochę aż do końca korytarza, gdzie mężczyzna sam otworzył drzwi, a półmroku dostrzegła w pomieszczeniu półleżącego czarnoskórego mężczyznę. Trzymał na swoim udzie wielki skrawek zakrwawionego materiału i zerknął na nich nie mówiąc ani słowa, gdy weszli do pomieszczenia.

— Cholera, nie sądziłem, że się tak pogorszy — syknął zdenerwowany i przepchnął Hannah do środka, zamykając za sobą ciężkie drzwi. — Musisz zatamować ten krwotok, nie stój tak! — warknął w kierunku kompletnie zdezorientowanej dziewczyny. Znajdowali się w jakimś małym magazynie, w którym po chwili rozpoznała miejsce przechowywania leków i nagle cucąc się, ruszyła w stronę szafki z apteczką pierwszej pomocy.

— Ta laleczka wygląda tak, jakby sama miała zemdleć, Irwin — burknął nagle czarnoskóry; musiał być bardzo wysoki, gdyż o mało nie potknęła się o jego nogi, które rozciągały się na prawie całą szerokość tego, i tak małego, pomieszczenia. W końcu chwyciła apteczkę i kucnęła przy jego drugim boku.

— Zamknij mordę, Rust — zawarczał Irwin. — Im mniej się wiercisz, tym lepiej.

Opanowała trzęsienie dłoni i odsuwając ręce mężczyzny pozwoliła sobie zerknąć na przyczynę całego zamieszania; podniosła lekko prowizoryczny opatrunek i skrzywiła się, widząc dużej wielkości ranę postrzałową, niedaleko okolicy pachwiny, z intensywnie sączącą się krwią. Co gorsza, kula pistoletu spowodowała oparzenia, przez co przestrzelony materiał spodni stopił się ze skórą, jak i samą raną wokół. Cholera.

— Nie mamy czasu na tamowanie pierdolonych krwotoków, po prostu pomóżcie mi wstać i zmywamy się stąd, zanim zacznie się prawdziwy sajgon — powiedział ostro Rust, próbując wstać, na co Irwin jedynie wywrócił oczami. Hannah próbowała nie analizować napływających do niej informacji, ale chłonęła każde słowo pozwalające jej choć trochę zrozumieć sytuację, w której się odnalazła.

— Nie! Możesz się wykrwawić! — zaprotestowała automatycznie i zaraz tego pożałowała. Spojrzenie jakie posłał jej Rust było co najmniej mrożące krew w żyłach.

— Nie kombinuj.

— Ale ja… — zaczęła, lecz Rust machnął stanowczo ręką. Dopiero teraz zauważyła broń.

— Jeśli nie zatamujesz tego w przeciągu kolejnych pięciu minut, strzelę ci w między oczy, zrozumiałaś? Nie próbuj ze mną pogrywać.

Przerażona zerknęła na Irwina.

— Rób, co każe, albo sam wpakuję ci całą serię w łeb — odparł z porażająco chłodną obojętnością. — Rust zapytał się czy zrozumiałaś, odpowiedz.

— Z-zrozumiałam — bąknęła cicho; jaka ona była naiwna. Czy naprawdę myślała, że choć przez moment będzie mogła poczuć się bezpiecznie? To była zwyczajna iluzja, którą jej sprzedał w windzie niespecjalnie siląc się na miły ton, a którą ona absurdalnie mimo to kupiła.

W ciszy więc wykonała uciskową opaskę nad raną, blokując w ten sposób znacznie krwotok – w ściśnięciu opaski dostatecznie pomógł jej sam Irwin – i zaczęła oczyszczać ranę, najpierw wycinając małymi nożyczkami łaty materiału, które po chwili usunęła, nie siląc się na zbytnią delikatność, ale Rust na szczęście nie zwrócił jej uwagi. Stracił trochę krwi, chociaż nadal mocno zaciskał pistolet w ręku.

— Ktoś idzie — mruknął niespodziewanie Irwin, wychylając się nieco zza półotwartych drzwi. Moment później znikł, wychodząc na zewnątrz. Rust tylko westchnął. Cisza jaka ich otoczyła była wręcz przytłaczająco przerażająca.

I nagle strzał. A potem kolejny.

— Kurwa jego mać — warknął rozłoszczony Rust, usłyszeli czyjeś szybkie kroki i Hannah zastanawiała się do kogo należą… do Irwina czy do tego drugiego?...

Nie musiała długo czekać na odpowiedź, gdyż w drzwiach ponownie pojawił się zadyszany Irwin.

— Musimy spadać. 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

2: hot date

Hannah pomogła Rustowi wstać i dopiero wtedy zrozumiała, że ma naprawdę do czynienia z olbrzymem – mężczyzna miał ponad dwa metry wzrostu, a postawna budowa dodawała optycznie jego postaci paręnaście centymetrów więcej. Gdyby tylko chciał, byłby  wstanie zmieść ją ruchem ręki o ścianę i z pewnością nawet by nie zauważył. Na szczęście nie wykonał takiego gestu w jakimś pokręconym akcie wdzięczności, a co więcej podziękował jej, po czym powłóczył nogą w kierunku drzwi, zostawiając ją samą sobie.

Czy to był już koniec tego koszmaru?...

— Co tak stoisz? Ruszaj się! — Irwin nagle pojawił się przed nią, rzucając gdzieś w bok dzierżony przez niego karabin i wyjął dwa srebrne pistolety, praktycznie wielkości jej głowy, które miał przewieszone przez ramiona. Hannah zamrugała oczami, kompletnie nie pojmując czego od niej w dalszym ciągu chce, przecież zrobiła to, o co ją prosił. Ale gdy w końcu wycelował w nią jedną z broni, doskonale zrozumiała, iż nie ma nawet czasu się nad tym zastanawiać.

— Nie wiem co kombinujesz, ale za pięć minut masz być na łodzi — rzucił na odchodne Rust, pochylając głowę nad krótkofalówką przypiętą do ciemnozielonej kamizelki i mruknął ciche „przyjąłem, odpalaj silniki”. — Pięć minut! — dodał jeszcze dobitnie, a Irwin machnął na niego ręką.

Rusta już nie było, zniknął za najbliższym rogiem korytarza niezbyt przejęty ich dwójką, a oni ruszyli zaraz potem, gdy Irwin szarpnął Hannah za ramię i pchnął do przodu, po raz kolejny nie siląc się na żadną subtelność swoich poczynań.

Na korytarzu leżało dwóch mężczyzn, muszących być ofiarami wcześniejszej strzelaniny. Wzdrygnęła się na ich widok i zacisnęła oczy, nie chcąc widzieć ich martwych twarzy. Była przygotowana na to, że poczuje ich pod nogami, gdy będą przechodzić, ale Irwin wyminął ich, choć była pewna, że słyszała przy tym ciche parsknięcie śmiechem.

Nie zdążyli nawet przekroczyć połowy długości tunelu, a już usłyszeli strzał – Irwin zerwał się do biegu, ciągnąc za sobą Hannah i była zmuszona podnieść powieki. Wyskoczyli zza rogu i dostrzegli Rusta ładującego broń, pod jego nogami natomiast leżał człowiek, z twarzą zwróconą ku ziemi. Murzyn kopnął go, by utorować sobie prostą drogę po czym ruszył, jak gdyby nigdy nic. Hannah wpatrywała się w tego leżącego człowieka, popychana przez Ashtona i nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.

Tego było już za wiele, po prostu za wiele.

Do tej pory nie widziała żadnego „świeżego” trupa, a przynajmniej nikt praktycznie na jej oczach kogoś nie zabił. Gdy tylko zrozumiała, że ich statek został porwany i usłyszała strzały, zarządziła jako pracownik obsługi medycznej statku, ewakuację do najbliższego miejsca mogącego pomieścić dużą liczbę osób. Do kuchni. Tam słuchali krzyków i odgłosów strzelaniny mrożących krew w żyłach. A potem…

— Co chcesz ze mną zrobić? Gdzie idziemy? — wymamrotała, próbując się wyszarpać z jego uścisku. Wywrócił jedynie oczami, jakby miał do czynienia z niesfornym przedszkolakiem, który nagle przestał zachowywać się tak, jak od niego oczekiwano.

— Strasznie ciekawska się zrobiłaś ostatnio — rzucił z rozbawieniem i nie mogła uwierzyć w jego uśmiech, autentyczny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, jakby byli w parku rozrywki, a nie na statku porwanym przez… piratów? Terrorystów? Kimkolwiek oni byli, Hannah przekonała się, że istnienie moralności zostało tu już dawno zapomniane. To był kompletnie inny świat, w który została brutalnie wrzucona czy tego chciała, czy nie.

—  Gdzie mnie zabierasz? Po co ci jestem potrzebna? — zapytała raz jeszcze, starając się powstrzymać drżący głos, choć ta sztuka nie udała się jej. Każda komórka ciała Hannah drżała w strachu przed mężczyzną obok i sama wiedziała, iż to reakcja jak najbardziej słuszna.

— Na cholerną randkę, pasuje?

— Po prostu powiedz mi, co chcesz ze mną zrobić?!...

— Dowiesz się w swoim czasie, ruchy! — zawarczał podirytowany, marszcząc gniewnie brwi. Stracił już wszelką cierpliwość, o ile w ogóle kiedykolwiek ją posiadał.

— Nie… NIE! — krzyczała, coraz bardziej walcząc z uściskiem jego ramion; i tak prawdopodobnie miała umrzeć, więc co za różnica? Przynajmniej nie będzie potulnym barankiem posłusznie idącym na rzeź. — Nie pozwolę, żeby…

Nie dokończyła. Mężczyzna gwałtownie zamachnął się i mocno uderzył końcem pistoletu w bok głowy Hannah; poczuła jedynie przeszywający ból rozchodzący się po całej czaszce, a krótki moment później widziany obraz zlał się w nieprzeniknioną czerń.

 

#

 

— Romantyczny rejs statkiem! O rany, może poznasz tam kogoś ciekawego?

— Opanuj się, Mary. — Hannah wywróciła oczami, wkładając do leżącej na łóżku walizki kolejną bluzkę. —  Będę tam służbowo promując produkty Venture Industries, gdzie widzisz tu szansę na romans? Zlot pełen nadętych biznesmenów w garniakach za kosmiczne pieniądze. To, tak jakby, nie moja liga.

Mary westchnęła i zarzuciła swoimi kręconymi, brązowymi włosami, leżąc na łóżku; pochyliła się nad walizką po czym z obrzydzeniem chwyciła niedawno wrzuconą do niej bluzkę i pomachała ubraniem w powietrzu. Hannah w tym momencie przeglądała zawartość swojej szafy, nie bardzo wiedząc, co powinna umieścić w swoim bagażu teraz.

— Na pewno, jeśli zamierzasz założyć coś takiego! Chcesz poderwać emeryta czy bogatego przystojniaka w kwiecie wieku, Savoy?!

— Na litość czyjąkolwiek, Mary! — Zdenerwowana Hannah zaraz podeszła i chwyciła ciuch, jednocześnie ciskając mordercze spojrzenia w stronę przyjaciółki. — Powtarzam ci, że to zwykła, nudna podróż służbowa. Nie mogę wyskoczyć z czymś… nieodpowiednim.

— Jasne, nudna. Też chcę takiej nudy na cholernie luksusowym statku z pięcioma basenami!

— Po pierwsze, to nie pięcioma, a jednym. Po drugie, nie będę miała czasu z niego korzystać, bo jak mówiłam…

 — Tsa, czaję — mruknęła leniwie Mary, wyjmując kolejną bluzkę i rzucając ją tym razem na podłogę. Hannah westchnęła ciężko. — Będziesz pracować bez przerwy, mizdrząc się do przystojnych facetów, i proponując im produkty firmy, a także ratując ich seksowne ciała przed oparzeniem słonecznym na rejsie po wodach Tajlandii…

— Po wodach Azji południowo-wschodniej, dokładniej — wtrąciła Hannah przerywając ten bezsensowny monolog Mary. — Mogę ci obiecać, że to będą najnudniejsze wakacje mojego życia… pomijając widok tych przystojniaków na basenie, mam nadzieję — dodała nieco kokieteryjnie, a brunetka zawyła w nie tak całkiem udawanym geście rozpaczy.

Fakt, miesięczny rejs luksusowym statkiem nie można było nazwać życiową porażką, a raczej idealnym planem na wakacje zwłaszcza, że jeszcze jej za to płacili, a do tego taka letnia praca ładnie wyglądała w CV. Tak, to był zdecydowanie idealny plan na lato, ale Mary nie musiała już tego wiedzieć. Zresztą, pod względami, które Mary brała pod uwagę, niestety owa wycieczka wypadała dość średnio. Hannah nawet nie nastawiała się na możliwości podsuwane przez przyjaciółkę, po prostu liczyła na miło spędzony czas… nie mogło być przecież inaczej, prawda?

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

3: stockholm syndrome

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

4: drinking game

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

5: bloody hell

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like cukier's other books...