sick means war

 

Tablo reader up chevron

Prolog

Mała dziewczynka siedziała sama w kącie dużego białego pokoju. Jedynymi przyjaciółmi, których teraz miała, były kolorowe klocki i kartki papieru. Nie dali jej nawet kredek, którymi mogłaby tworzyć piękne dzieła. Siedziała cichutko, czekając na wizytę rodziców. Bawiła się, choć nie miała zbyt wielu zabawek. Ale była szczęśliwa i to jest najważniejsze.

Starszy chłopak wybierał się właśnie do sklepu znajdującego się na ulicy sąsiadującej z jego mieszkaniem. Śmiał się, gdy wychodząc na dwór, usłyszał powiedziany przez przyjaciela żart. Szedł cały czas przed siebie, gdy nagle odwrócił się, by spojrzeć w okno mieszkania. Stał na ulicy, a pędzący w jego kierunku samochód nie zamierzał zwalniać. Kierowca zajęty był wsadzeniem do radia odpowiedniej płyty, przez co potrącenie chłopaka wyszło naturalnie. Nie zdążył nawet zrobić kroku w tył, gdy poczuł jak jego ciało zostaje odrzucone na parę metrów, a potem uderza w ziemię.

Ból.

Krew.

Krzyki.

Płacz.

Sygnały.

Światła.

Ludzie.

Białe plamki.

Wózek.

Dziewczynka rozglądała się dookoła. Jej nagłą uwagę przykuły głośne dźwięki wydawane poza drzwiami pomieszczenia, w którym się znajdowała. Jej dłonie stały się podporą, gdy ciało powoli unosiło się w górę. Stawiała malutkie kroki w stronę wyjścia. Uśmiechała się, uzmysławiając sobie, jak blisko jest do wykonania wyznaczonego sobie celu. Lekko pchnęła drzwi, te jednak się nie otworzyły. Ponowiła swój czyn, tym razem zrobiła to nieco mocniej, a wtedy drzwi ustąpiły. Rozglądała się dookoła, starając się wychwycić, z której strony dobiegają dźwięki. I wtedy zobaczyła samotnie stojący wózek z człowiekiem na środku korytarza. Jej małe nóżki właśnie tam ją poniosły.

— Pan jest cały we krwi. — Dotknęła leciutko policzka chłopaka. Teraz jej palec również posiadał krew. Przyglądała się mu z wielką ciekawością. Uśmiechnęła się, gdy chłopak postanowił na nią spojrzeć.

— Znalazł się dureń, który chciał mnie zabić. Pieprzony dupek. — Jego nieprzyjemny ton i złe słownictwo zabrały uśmiech goszczący na twarzy dziewczynki.

— Mamusia mówiła, że ludzie, którzy tak mówią, nie są dobrzy.

— A nie mówiła, że z obcymi się nie rozmawia?

— Nikt tu nie chce ze mną rozmawiać. — Spuściła główkę w dół, by spoglądać na swoje stopy. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czemu tak jest. Czemu właśnie ona musi być przez każdego odrzucana. I wtedy sobie przypomniała. Jest chora, a jej domem jest szpital.

— Jak masz na imię? — Usłyszała cichy szept chłopaka. Postanowiła unieść głowę ku górze i ponownie na niego spojrzeć. Szybko przetarła mokre kąciki oczu, a drobne usta lekko zadrgały, tworząc wymuszony uśmiech.

— Anabel. I mam osiem latek. — Pociągnęła nosem, gdy ponownie przetarła oczy.

— Ja jestem Ashton. — Wyciągnął w jej stronę dłoń, by zapieczętować ich znajomość uściskiem. Wolałby ją przytulić, ale nie zamierzał brudzić kogoś krwią. — Co tu robisz? Nie powinnaś być z rodzicami?

— Mieszkam tu. Rodzice odwiedzają mnie w poniedziałki i czwartki. Dzisiaj jest czwartek, więc niedługo powinni przyjść. — Uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie w jego spojrzeniu. Usiadła na kawałku podłogi znajdującym się naprzeciw wózka Ashtona, skrzyżowała nogi, a twarz podparła na łokciach opartych o kolana. Wyglądała na bezbronną, małą dziewczynkę.

— Nie możesz mieszkać w szpitalu.

— Pewnie, że mogę. Pan doktor mi pozwolił. Powiedział, że dzieci takie jak ja mają specjalne prawa.

Wzrok Ashton'a zmienił swój punkt zaczepienia. Rozmyślając o niczym, patrzył nieprzytomnym spojrzeniem wszędzie, tylko nie na dziewczynkę. Milczał, bo nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Milczał, bo bał się skrzywdzić ją swoimi słowami.

— Bycie chorą nie sprawia, że jestem inna. Jestem taka jak ty, tylko że ja jestem dziewczynką — Odezwała się, starając zwrócić jego uwagę na siebie. Nie było to skuteczne. Ashton wciąż ją ignorował. Wciąż zastanawiał się, w jakim kierunku powinna pójść ta rozmowa.

— Musimy pana przewieźć na oddział, tam zostaną zszyte rany. — Młoda pielęgniarka pojawiła się przed wózkiem Ashtona, zasłaniając Anabel jakikolwiek widok na chłopaka. Westchnęła i wstała, żeby nie blokować przejazdu. Widząc jak pielęgniarka powoli pcha wózek, a chłopak patrzy w jej stronę, uśmiechnęła się i pomachała do niego. Ashton jedynie się uśmiechnął.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

Chapter 1

— Anabel, co dziś robiłaś? — Delikatny i cichy głos matki dobiegł do uszu małej Anabel. Milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć o spotkaniu z młodym chłopakiem.

Jej błękitne oczy rozbiegane były po całym pomieszczeniu, w którym zwykła mieszkać ostatnimi czasy. Przebywała tu już ponad miesiąc, ale wciąż bała się zostawać sama w pokoju. Kiedy zasypiała, musiała być przy niej jakaś pielęgniarka. Jeśli była sama, pogrążała się w koszmarach, które sprawiały, że budziła się z krzykiem i robiła sobie krzywdę. Anabel bała się tego miejsca. Wszechobecna biel źle oddziaływała na jej psychikę, ale musiała do tego przywyknąć. Jedyne miejsce, gdzie istniały inne kolory niż biel, to widok z jej malutkiego okna.

— Bawiłam się — Odpowiedziała, gdy przypomniała sobie o obecności rodziców w pokoju. Przyjrzała się ich twarzom, które były zmęczone ciągłymi obietnicami i wiarą w coś, co nigdy nie nastąpi.

— Kupiliśmy ci prezent... właściwie to tata ci kupił, bo ja nie miałam na to czasu. — Matka Anabel głośno westchnęła, spuszczając głowę w dół zaczęła męczyć swoje palce, wyginając je w różne strony.

— Chcę zostać sama. — Niepewnie przechyliła główkę w stronę okna, by chwilę później do niego podejść. Delikatnie je uchyliła i nosem wciągnęła świeże powietrze wpadające do pomieszczenia.

— Nie chcesz nas widzieć? — Załamany głos ojca zabrzmiał przy jej uszach. Odwróciła się i spoglądając w górę, napotkała jego wzrok.

— Nie. Chcę iść do mojego przyjaciela. Miał dużo krwi. Chcę zobaczyć, czy jest już czysty.

Anabel przeszła przez cały pokój, by dojść do drzwi i skierować się na odpowiedni korytarz. Przez chwilę zastanawiała się, czy sprawianie bólu rodzicom powinno być dziś na pierwszym miejscu. Przecież tak długo czekała na ich wizytę, a teraz pragnie jedynie zobaczyć się z Ashtonem.

Drobne stópki zaprowadziły ją do właściwego pokoju. Przez uchylone drzwi zobaczyła siedzącego na łóżku chłopaka oraz dwóch innych, którzy skakali i śpiewali. Mały uśmiech wpłynął na jej twarz. Zakryła dłonią usta, by zagłuszyć wydany z siebie chichot, ale to nie pomogło. Zdezorientowany wzrok Ashtona obdarzył ją zimnym spojrzeniem, jednak szybko się rozpromienił, wysyłając dziewczynce pozytywne emocje.

— Anabel.

— Ashton! — pisnęła z radości i podbiegła do niego. Powoli wskoczyła na łóżko chłopaka. Ashton wysunął dłoń i ponownie uścisnął rączkę Anabel. Zaśmiał się, gdy jej malutkie palce zostały zatrzaśnięte w jego dużej dłoni.

— Co tu robisz?

— Już ci mówiłam. Dzieci takie jak ja mają specjalne prawa. — Zachichotała, gdy obejrzała się za siebie i dostrzegła dwie nieznajome twarze, które pokrywały się zdziwieniem.

— Czy do tych praw zalicza się robienie rzeczy, których normalne dzieci nie mogą? — Anabel pokiwała głową, gdy po dłuższej chwili zastanowienia nie dostawała odpowiedzi.

Nie czekając ani sekundy dłużej, położyła się na wolnym obok Ashtona miejscu i przykryła się kołdrą. W tej chwili została obdarzona każdym pojedynczym spojrzeniem, ale nie przejmowała się tym. Była tak bardzo zmęczona, że uznała to za jedyne rozwiązanie.

— Ten pan ma śmieszne włosy. Mamusia kiedyś widziała podobne w telewizji i powiedziała, że chłopcy z takimi włosami są bandziorami.

— Michael ty bandziorku. — Ashton zaczął się naśmiewać z przyjaciela, co sprawiało radość Anabel. Jej usta trwały w ciągłym uśmiechu i niekiedy jej cichy śmiech rozbrzmiewał w pomieszczeniu.

— Szkoda, że mama nie powiedziała ci, żeby nie wchodzić bez zaproszenia. — Oschły ton Michaela pozbawił dziewczynkę wszystkich uczuć. Jej twarzyczka stała się smutna, a ciało szybko wyszło spod kołdry. Spuściła głowę w doł i powoli kierowała się do drzwi. Drobna, pojedyncza łza wyleciała z kącika oka dziewczynki, gdy ostatni raz spojrzała na twarz Ashtona.

— Michael durniu! Ona ma osiem lat. Jest chora, ma specjalne prawa, nie słyszałeś?! — Ashton zaczął się kłócić z przyjacielem, podczas gdy Anabel szła powoli przez kolejny biały korytarz szpitala.

— Gówno mnie to obchodzi!

— A powinno! Przyszła do mnie! Do M N I E! Rozumiesz?  — Chłopak krzyczał coraz głośniej. Jego złość przewyższała rozsądek i nie zamierzał przestać, dopóki nie usłyszy przepraszających  słów.

— Ej chłopaki, przestańcie! — w rozmowę wtrącił się ostatni z będących w pokoju chłopaków. Jego głos był spokojny i brzmiał przyjaźnie. Anabel na pewno by go polubiła. — Ashton wyluzuj. Michael, serio przegiąłeś. To tylko mała dziewczynka...

— Posiadająca specjalne prawa! — krzyk Ashtona przepełnił cały pokój. Gdyby istniała możliwość wysyłania z ciała promieni oznaczających emocje, chłopak byłby całkowicie oświecony.

— Stary wyluzuj. Mam cię dość, zwijam się stąd.

Anabel błąkała się po szpitalu. Jej stópki kierowały ją w miejsca, które były jej najbardziej znane. Miejsca, które często odwiedzała. W końcu opadła na podłogę, a błękitne oczka zostały zasłonięte powiekami.

Nastała ciemność.

Nastał ból.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

Chapter 2

— Zabierzcie ją na salę! Musimy jak najszybciej podać jej leki. — Krzyki głównego lekarza zajmującego się Anabel słyszalne były z dalekich odległości. Doktor Smith nie martwił się tym, że swoim donośnym głosem może obudzić zmęczonych pacjentów, którzy właśnie teraz postanowili udać się na drzemkę. Jedyne, co naprawdę go martwiło, to stan w jakim znajdowała się dziewczynka.

Kilka pielęgniarek szybko podbiegło z wózkiem, a przypadkowy lekarz posadził na niego Anabel. Delikatnie przypieli ją cienkim pasem tak, żeby ciało nie pomyślało o tym, że może się zsunąć podczas krótkiej podróży na salę.

Michael po kłótni z przyjacielem wciąż błąkał się po szpitalu, zastanawiając się, jak przeprosić dwie osoby, które jeszcze chwilę temu skrzywdził. Chodził wzdłuż korytarzy i wracał się z powrotem pod salę Ashtona. Krążył w kółko nawet tego nie zauważając.

Jego nagłą uwagę przykuły głośne krzyki i płacz jakiejś kobiety. Ciekawość i tym razem zwyciężyła nad rozwagą. Michael powoli kierował się w stronę, z której dochodził hałas. Jego serce biło coraz szybciej, a oddech przyśpieszał. Bał się, że zaraz zobaczy jakąś scenę z filmu, w którym zapłakana kobieta przytula się do męża po tym, jak dowiedziała się o śmierci bliskiej osoby. Tym większe było jego zdziwienie, gdy zobaczył zupełnie co innego. Młoda kobieta stała z dłońmi przyciśniętymi do szyby, podczas gdy prawdopodobnie jej mąż starał się ją odsunąć. Michael przeniósł swój wzrok na szybę i w chwili, w której to zrobił, pożałował wszystkich swoich czynów i słów, jeszcze bardziej niż żałował sekundę temu.

— Leigh, oh Leighton... nasza mała dziewczynka z tego wyjdzie, jak za każdym wcześniejszym razem. — Michael schował się za ścianą, wychylając jedynie głowę, przyglądał się, jak lekarze walczą o życie Anabel. Mimo wrogiej postawy, którą okazywał względem dziewczynki, marzył o tym, żeby wróciła do zdrowia i znów chichotała tak jak wtedy, gdy cicho stała w wejściu pokoju przysłuchując się rozmowie przyjaciół.

Nie czekając ani sekundy dłużej, pobiegł do sali przyjaciela, który wciąż czekał aż w końcu usłyszy od lekarzy, że może wrócić do domu, bo przecież nie miał aż tak mocnych obrażeń. Zamiast zajmować się nim, mogliby skupić się na kimś z poważniejszymi objawami, czy ranami. Michael wbiegł do pokoju chłopaka i wyciągnął go za rękę z łóżka. Ashton o mało co nie upadł na podłogę, ale Michael nie przejmował się tym faktem. Biegł z przyjacielem przez korytarze, aż wreszcie dotarł do właściwego. Kobieta wciąż stała przyciśnięta do szyby, a łzy jeszcze mocniej spływały po jej policzkach.

— Michael do cholery! Co ty robisz? — Ashton zupełnie niczego nie świadomy, zaczął krzyczeć na przyjaciela, ale ten nie przejął się kierowanymi w jego stronę słowami. Starał się zwrócić uwagę Ashtona na dziejące się za szybą czyny.

— Anabel — wyszeptał, powoli podchodząc do rodziców dziewczynki. Tym jednym słowem zwrócił ich uwagę na siebie. Matka zaprzestała płakać, a ojciec patrzył się na niego, całkowicie zaskoczony obecną sytuacją.

Ashton spoglądał na dziewczynkę bezwładnie leżącą na łóżku. Pojedyncza łza wypłynęła z jego oka, gdy aparatura wystukiwała słaby i powolny rytm serca.

— Znasz naszą córkę? — Cichy, zapłakany szept Leigh wyrwał Ashtona ze stanu, w którym się obecnie znajdował. Przepełnionym łzami wzrokiem spojrzał na kobietę stojącą obok niego. Przypatrywała się mu z dziwnym, zagadkowym wyrazem twarzy. — Ty jesteś tym brudnym od krwi przyjacielem? — Ponowiła pytanie, gdy na poprzednie nie otrzymała odpowiedzi.

W międzyczasie obok Michaela zjawili się pozostali przyjaciele chłopaka. Obaj stali całkowicie zdziwieni. Każdy z nich cierpiał równie mocno co Ashton. Każdy z nich mógł zapobiec tej sytuacji, gdyby tylko powstrzymali Michael'a przed powiedzeniem tylu nie miłych słów.

Ashton wreszcie wyrwał się ze świata, w którym spędził kilka ostatnich sekund lub minut. Rękawem ubrudzonej bluzy przetarł załzawione oczy i pokiwał głową. Czuł się, jakby cofnął się w rozwoju o kilka lat i znów nie umiał mówić. Ale umiał... tylko nie wiedział jak.

— To do ciebie poszła... to z tobą wolała spędzić czas... moja mała córeczka wybrała jakiegoś zdemoralizowanego nastolatka zamiast swoich rodziców.

— Ashton nie jest zdemoralizowany. — Calum nie potrafił słuchać jak obcy ludzie oceniają jego przyjaciela. Michael i Luke poparli słowa Hooda, ale Irwin dał im wyraźny znak, żeby się nie wtrącali. Tą sprawę musiał załatwić sam.

— Wy też tacy jesteście! — Krzyk kobiety przywrócił ojca Anabel do rzeczywistości. Zamiast patrzeć jak oddech córki wraca do normy, zmuszony był do opanowania swojej żony.

— Nasz wygląd nie mówi o tym, jacy jesteśmy, a pani jest kolejną bogatą kobietą, która patrzy na wszystkich przez pryzmat stereotypów. Kolorowe włosy, podarte ciuchy, to pewnie musi być zły człowiek. Nie liczy się to, co robimy, prawda? Liczy się to, jak wyglądamy. Mam nadzieję, że Anabel taka nie będzie... że nie będzie oceniać po pozorach. I wie pani co? Jedno wiem na pewno. Wiem, że taka nie jest, bo mimo, że siedziałem na wózku cały we krwi, ona jedyna nie spojrzała na mnie spode łba. Usiadła obok i rozmawiała. A ma tylko osiem lat.

Ashton po skończonym monologu odwrócił się do przyjaciół, którzy patrzyli na niego pełni podziwu. Leigh momentalnie zamilczała, prawdopodobnie przyswajając do siebie wypowiedziane przez chłopaka słowa. Niezręczną ciszę przerwał lekarz, który wreszcie wyszedł z pokoju i stanął przed rodzicami Anabel.

— Doktorze, co z naszą córką? — Ed odsunął matkę za siebie, jakby obawiał się kolejnej nieprzyjemnej konfrontacji.

— Anabel lubi nas zaskakiwać. Przywróciliśmy jej regularny oddech i natychmiast się obudziła. Jest to dla nas całkiem nowa sytuacja. — Lekarz z każdym wypowiedzianym słowem trzymał złączone ręce, które delikatnie pocierał.

— Możemy ją zobaczyć?

— Czy ty masz na imię Ashton? — Tym razem lekarz zwrócił się do chłopaka, całkowicie ignorując poprzednie zadane mu pytanie. Ash zdezorientowany spojrzał na przyjaciół i kiwnął głową. — Anabel chce się tylko z tobą zobaczyć, więc państwa poproszę do swojego gabinetu.

Ashton odwrócił się w stronę szyby, by napotkać zmęczone spojrzenie dziewczynki. Lekko się uśmiechnął, gdy Anabel słabą dłonią zaczęła do niego machać. Kątem oka zauważył, jak rodzice dziewczynki i lekarz odchodzą w nieznanym mu kierunku. Wtedy ponownie się odwrócił, tym razem do przyjaciół, którzy gestykulując zachęcali go do wejścia na salę. Tak też zrobił.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like dajmond's other books...