Things That Are Hard To Say

 

Tablo reader up chevron

~ x ~

Czasami słowa grzęzną w gardle. Czasami nie mamy siły ich wypowiadać, bezgłośnie wołając o pomoc wzrokiem, szukając rozumiejącego spojrzenia. Czasami po prostu nie jesteśmy gadatliwi w niektórych sprawach. Czasami są słowa, które są niezwykle trudne do wypowiedzenia.

Kocham cię.

Tęsknię za tobą.

Potrzebuję cię.

Nie, nie jest w porządku.

Tak, potrzebuję twojej pomocy.

To się chyba nie uda.

Jezu, po prostu mnie pocałuj!

Jestem samotny.

Jestem zagubiony.

Nie dam sobie rady z tym wszystkim sam.

Przepraszam…

*

Nie, nie jest w porządku.

Zayn od zawsze uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą, od najmniejszych, ale ważnych szczegółów, aż po najbanalniejsze błahostki, jakie dotyczyły jego życia. Dlatego, kiedy cała dotychczasowa egzystencja pękła jak mydlana bańka, a do jego osobistej sfery trafiły dziesiątki wcześniej niepożądanych ludzi, nie wiedział, co robić. Nagle decyzje zapadały gdzieś indziej – decyzje, którym musiał się podporządkowywać w większości wypadków. Był zależny od innych ludzi, z którymi nie zawsze się utożsamiał. Nagle musiał stać się jednością z czwórką innych osób, przyszyć ich do swojego serca najgrubszymi nićmi powiązania, obdarzyć najlepszą braterską miłością, jaką był w stanie z siebie wykrzesać.

Wszystko było jak z bajki, jak w opowieściach czytanych dzieciom na dobranoc o spełnianych marzeniach, z bycia nikim do bycia kimś, kto pojawiał się wszędzie. Miał wrażenie, że to stało się za sprawą pstryknięcia palców – w jednej chwili przymknął oczy na milisekundę, a gdy je otworzył, obudził się w całkiem innej rzeczywistości, która wyrwała mu się z rąk.

I to przerażało go najbardziej.

Kontrola była jego towarzyszką od kiedy pamiętał; owszem, czasami dawał ponieść się spontaniczności, ale nawet wtedy inicjatywa musiała wyjść od niego, nigdy nie poddawał się nikomu, taki już po prostu był. Kiedy więc każdy centymetr jego życia wypadł mu z rąk w ramiona całego świata, musiał znaleźć coś, czym tylko on jest w stanie zawładnąć; myślał o uczuciach, jednak sam zaśmiał się na swój pomysł, bo naprawdę? Od zawsze wiedział, że to jest poza obszarem, nad którym mógł sprawować władzę.

To był powód, dla którego wybrał ciało. I fakt, że nikt nigdy miał się o tym nie dowiedzieć.

Z dnia na dzień widział efekty swojej kontroli – szczuplejsze kości policzkowe, koszulki stawały się zbyt szerokie, spodnie coraz bardziej zsuwały się z bioder, a jasnobrązowa cera była bledsza. Podkrążone oczy wydawały się matowe, a powieki często zbyt ciężkie, by znosić jasność dnia. Jednak ukrywał to wszystko pod osłoną przemęczenia, złego samopoczucia, czasami po prostu odcinał się od prowadzonej rozmowy. Nikt nie zauważał tego, jak się zmienia.

To mu się podobało, to była właśnie kontrola.

Dlatego, kiedy pewnego dnia w upływie sekund zapomniał o zamknięciu drzwi mieszkania, wszystko zaczęło się sypać. Nigdy nie było mu tak wstyd, jak wtedy, gdy Harry uchylił drzwi od łazienki i znalazł go klęczącego przy sedesie, kontrolującego swoje życie i nie chciał zostawić go samego. Troska, z jaką przyjaciel dłonią pocierał jego plecy podczas codziennego rytuału, bolała go. Nie chciał troski, nie chciał współczucia, nie chciał zbędnych pytań. Harry jednak nie pytał o nic, jedynie obejmował Zayna, gdy ten zaczął się trząść z przemęczenia wymiotami. Spoglądał na niego ze zrozumieniem, którego Zayn nie mógł pojąć – i chyba właśnie to miękkie spojrzenie zielonych tęczówek i ciepły, uspokajający wręcz dotyk dłoni na ramieniu sprawił, że go nie odepchnął, że chwilowo odłożył kontrolę na półkę.

- Wszystko w porządku, Zayn? To nie zatrucie, prawda?

Brunet zaprzeczył wtedy ruchem głowy, chowając twarz za zgiętymi kolanami.

- Nie, nie jest w porządku.

I rzeczywiście, nie było w porządku, czemu dała wyraz jedna łza, której chłopak pozwolił się uwolnić spomiędzy powiek – jedna z tak niewielu w jego życiu, a kto wie, czy nie najważniejsza.

*

Jestem zagubiony.

Po tamtym dniu, Harry nie zostawił Zayna nawet na sekundę przez cały weekend. Spał na kanapie, gdy telewizor wciąż grał, wstawał rano, robił śniadanie zawsze dla ich dwójki, jednak nie mówił ani słowa, gdy z talerza bruneta znikał jedynie niewielki kęs. Nie rozmawiali ze sobą prawie wcale - Zayn zbyt zawstydzony tym, co się wydarzyło, nie mógł pogodzić się z tym, że ktoś oglądał go w takim stanie. A to się działo każdego wieczora tamtych dni.

Szatyn był obok za każdym razem, gdy Malik musiał dopełnić swojego rytuału – to już było zbyt głęboko zakorzenione w ciele i umyśle starszego chłopaka, by mógł zrezygnować z tego chociażby na te kilka dni. Harry nie mówił nic.

Nie powiedział nic więcej w piątek, gdy leżał na łóżku obok Zayna, próbującego zasnąć po drgawkach.

Nie powiedział nic w sobotę, kiedy mocno ściskał dłoń Zayna, jakby w zapewnieniu, żeby się nie bał.

Nie powiedział nic w niedzielę, kiedy Zayn, po kolejnej wizycie w toalecie, usiadł naprzeciwko niego w kuchni, wpatrując się w kubek miętowej herbaty, która czekała na niego za każdym razem, by zmniejszyć ból żołądka.

Za to Zayn wtedy nie wytrzymał, zbyt przyciśnięty do ściany obecnością Harry’ego i jego spokojem.

- Dlaczego nic nie mówisz? Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie irytuje fakt, że nie odzywasz się cały weekend, chociaż zapewne chcesz wyrzucić mi tyle rzeczy, powiedzieć, jak głupi i nieodpowiedzialny jestem. Tylko na to czekasz, co? Proszę, dobij mnie! – krzyczał, chociaż sam nawet nie zauważył, kiedy podniósł głos. Oddychał ciężko, czekając na odpowiedź, której jednak nie otrzymał, więc kontynuował: - Jestem zagubiony, okej? Nie wiem czasami, co się dzieje wokół mnie, straciłem nad tym kontrolę dawno temu, a zawsze to ja byłem tym dyktującym warunki. Wszystko przemyka mi pomiędzy palcami, nawet już nie zauważam mijającego czasu, a ja muszę mieć coś, gdzie to ja będę miał władzę, rozumiesz? Dlatego… dlatego to robię.

Harry w dalszym ciągu nie powiedział ani jednego adekwatnego słowa. Kiwnął jedynie głową, jakby zrozumiał, posłał w stronę przyjaciela lekki, acz ciepły uśmiech i przybliżył się do niego, uprzednio zeskakując ze swojego krzesełka. Zayn nie rozumiał jego czynów. Tym bardziej jego oczy rozszerzyły się, kiedy Harry – znów bez słowa – po prostu ustami musnął czoło bruneta, a potem zniknął w salonie, gdzie spędzał te kilka nocy.

A Zayn wciąż nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel nie chciał wyjaśnień.

*

Jestem samotny.

Od tamtego weekendu coś się zmieniło, jednak Zayn nie za bardzo mógł dostrzec, co dokładnie. W poniedziałkowy poranek wyruszyli w dalszej ciszy do jednej ze stacji radiowych, by udzielić wywiadu. Harry prowadził spokojnie, rozglądając się wokół, co jakiś czas posyłając spojrzenie swojemu przyjacielowi. Zayn był zmęczony. Nie spał zbyt dobrze, budzony kolejnymi koszmarami, a potem z powrotem zasypiał, gdy Harry pojawiał się w pokoju ze szklanką wody, jakby czuwając, kiedy brunet będzie go potrzebował.

Zaynowi na usta cisnęło się kilka pytań, jednak nie miał na tyle odwagi, by je zadać, więc tylko zastanawiał się, czemu Harry jeszcze go nie zostawił, gdy odkrył prawdę.

Kiedy Harry wreszcie się odezwał, brunet sam nie spodziewał się, że udzieli akurat takiej odpowiedzi, która z pozoru w ogóle nie była adekwatna do pytania.

- Jak się czujesz?

- Jestem samotny, ale muszę zmusić się do uśmiechu.

Nie wiedział, co sprawiło, że te słowa wymknęły się spomiędzy ust.

Po dotarciu do studia, Zayn musiał przezwyciężyć strach przed tym, że Harry zdradzi jego sekret reszcie zespołu i, pomimo ciężkich powiek, przybrał na twarz uśmiech, za ewentualne złe samopoczucie obwiniając zmianę ciśnienia. Kątem oka zauważył wtedy, że Harry ziewa częściej niż zwykle, przecierając oczy, pod którymi pojawiły się, wcześniej niezauważone przez Zayna, ciemne wory.

- Spałeś coś w ogóle?

Troskliwy uśmiech Harry’ego, gdy spojrzał na niego, Zayn zapamiętał do końca życia.

- Mało, ale kto by się o ciebie troszczył, gdybym spał?

I uczucie, które pojawiło się w sercu po tych słowach, także.

*

Nie dam sobie rady z tym wszystkim sam.

Przez kolejne dwa dni, Harry’ego nie było. Zayn nagle zauważył, jak puste jest jego mieszkanie, jak bezbarwne są ściany, jak bezzapachowa jest świeczka, która powinna wypełnić pomieszczenie jaśminem, jak zimna jest kanapa, gdy siadał tam pod kocem, czekając na miętę, która nie nadeszła. Zaczął się zastanawiać nad brakiem dodatkowej kurtki na wieszaku w przedpokoju i nad brakiem uścisku dłoni, kiedy wieczorami opierał się o deskę sedesową.

Nagle czegoś nie było.

Zayn dopiero teraz widział, jak obecność Harry’ego była dla niego ważna – nawet, jeśli nie rozmawiali, jego ciepło ciała obok było kojące, sama świadomość, że krząta się po jego mieszkaniu uspokajała skołatane nerwy i sprawiała, że chłopak czuł się… lepiej. A dawno takiego uczucia nie zaznał.

Dwa dni. Dwa wieczory.

Tyle wytrzymał pośród przysłowiowych czterech ścian, dopóki przebywanie w nich samemu nie zaczęło mu doskwierać. Zbyt wiele myśli odbijało się echem w jego głowie, myśli o tym, czemu przez jeden weekend teoretycznie nic się nie zmieniło – a w gruncie rzeczy zmieniło się wszystko. Zayn spostrzegł że kogoś potrzebuje. Nie dał rady dłużej tego ukrywać, Harry otworzył w nim część, która zaczęła się przyznawać do najskrytszych pragnień.

Obecność przyjaciela o zielonych tęczówkach była jedną z takich rzeczy.

W ciągu kilku sekund miał telefon przyłożony do ucha, ściśnięte mocno powieki i słuchał przerywanego dźwięku ze słuchawki, czekając na głęboki głos po drugiej stronie.

- Harry… Ja… Nie dam sobie rady z tym wszystkim sam.

Nie musiał długo czekać.

*

Tak, potrzebuję Twojej pomocy.

I, kiedy Harry ponownie pojawił się w progu mieszkania, wróciło ciepło, ściany przybrały koloru, wyraźny zapach jaśminu drażnił nozdrza. Na stole pojawiła się miętowa herbata, parą z kubka mącąc powietrze, a ciche bicie serc dopełniało dźwięki wiatru zza okna.

Zayn czuł się nieco skrępowany, jakby niewypowiedziane słowa zalegały w ustach, jednak był zbyt zajęty analizą tej nowej sytuacji, by pomyśleć nad ich uwolnieniem.

Przy Harrym, brunet nie myślał o kontroli. Był skupiony na tym, co przyjaciel o nim myśli, jakie osądy rodzą się na podstawie tego, czego był świadkiem w przeciągu tych kilku dni i nocy, jak błogi spokój ogarniał go w jego obecności. Wstydził się tego, co robił. Wstydził się myśli, że szatyn może go odepchnąć, bo stwierdzi, że to wszystko go przerasta, że jest za trudno. Wstydził się pragnienia, by zrozumiał.

By już nigdy go nie zostawił.

Co skłoniło go do tak uczuciowych przemyśleń – nie był do końca pewny. Mianem pewnej, mógł określić tylko jedną rzecz: nie mógł pozwolić, by Harry odszedł.

Ponownie, żaden z nich nie powiedział nic. Zayn bez słowa położył się u siebie w sypialni, zostawiając na kanapie koce, a szum spod prysznica wypełniał całe mieszkanie. Tym większe było zdziwienie i pewnego rodzaju przerażenie Zayna, kiedy materac obok ugiął się pod ciężarem drugiego ciała, a serce jakby przyspieszyło biegu z nerwów.

To był moment, w którym cisza została przerwana.

- Jak długo masz zamiar zostać?

Ale to nie do końca było pytanie, które Zayn chciał zadać jako pierwsze, jednak jakimś cudem samo uformowało się w powietrzu pomiędzy ich ciałami. Oboje leżeli na bokach, wpatrując się w siebie, oddech bruneta został wstrzymany na kilka sekund niepewności.

- Jak długo będziesz chciał. Jeśli tylko chcesz.

- Tak, potrzebuję twojej pomocy.

Ramiona Harry’ego wokół niego i muśnięcie ust na czole nigdy nie wydawały się bardziej pożądane. Zayn nigdy nie czuł się tak bezpiecznie, jak w tamtym momencie, kiedy zasypiał kołysany do snu zapewnieniem, że nic złego już mu się nie przydarzy.

*

To się chyba nie uda.

Zayn nigdy nie składał obietnic, uważał je za zbędną odpowiedzialność, której nikt w życiu nie może być pewny, jednak Harry uparł się, że nie jest w stanie inaczej pomóc przyjacielowi, jeśli ten nie obieca mu jednego.

- Obiecaj mi, że zawsze będziesz się starał o to, by wrócić do normalności. By zrezygnować z tego niezdrowego nawyku. To nie jest wiele, Zayn. Nie proszę cię o to, byś od razu obiecał mi, że już nigdy tego nie zrobisz.

Brunet kręcił głową, mówiąc, że nie potrafi.

- To się chyba nie uda, Harry. Obietnice mogą być złamane.

- Proszę.

I to był Harry. Chłopak, któremu Zayn nie potrafił odmówić, bo był najważniejszy, choć nie do końca zdawał sobie sprawę z tego faktu.

- Obiecuję.

Ciepło, które rozlało się w jego sercu na widok błysku szczęścia w zielonych tęczówkach, było tego warte.

*

Potrzebuję cię.

Mijały tygodnie, które złożyły się na równy miesiąc. Nikogo specjalnie nie zdziwiło to, że Harry praktycznie wprowadził się do Zayna, po dwóch tygodniach przestając korzystać z kanapy w salonie i przenosząc się do jednego łóżka z przyjacielem, gdzie podczas większości wieczorów zapewniał go, że nigdzie się nie wybiera.

Zayn tego potrzebował, z każdym kolejnym dniem uświadamiał sobie to jeszcze bardziej.

A zwłaszcza w momencie, gdy odkrył, że od trzech tygodni jest czysty.

Z początku myślał, że to nic wielkiego, przecież w każdej chwili wszystko mogło wrócić i to ze zdwojoną siłą, uderzając mocniej niż wcześniej, zwalając go z nóg. Mogło być gorzej, mogło nikogo nie być obok niego, mógł znów być sam. Nie chciał wracać do tamtego okresu, nie mógł na to pozwolić. Potem, myśląc wstecz, zobaczył, że na wszystkie jego problemy jest tylko jedno rozwiązanie. Nic innego nie wywróciło jego życia do góry nogami, nikt inny nie potrafił sprawić, że czuł się tak dobrze, że potrafił zrezygnować z codziennego oczyszczenia i kontroli swojego ciała. Tylko on. Harry.

Miesiąc wystarczył, by teraz Zayn leżał obok niego spokojnie, licząc każde jego mrugnięcie i spoglądając na niego z niedowierzaniem, jakby próbował udowodnić sobie samemu, że to nie jest sen. Wtulił się w niego mocno, chcąc jeszcze bardziej poczuć bezpieczeństwo, jakie biło od ciała szatyna. Harry bawił się jego włosami, które były dłuższe niż zazwyczaj, ale nie miał głowy do podcięcia ich.

- Potrzebuję cię – szepnął, zaciskając dłonie na koszulce przyjaciela. – Jesteś jak powietrze, jak lekarstwo, mam wrażenie, że bez ciebie się rozsypię do końca. Już byłem w rozsypce, a ty po prostu przyszedłeś i pozbierałeś mnie od nowa, nawet nie wiem, dlaczego. Sprawiasz, że chcę zrezygnować z czegoś, co było złą częścią mnie, tylko i wyłącznie dla ciebie. Dlaczego?

Tym razem dostał odpowiedź.

- Bo cię kocham.

Ale nie był w stanie odpowiedzieć tym samym.

Jeszcze nie.

*

Tęsknię za tobą.

Harry nie mógł wiecznie być przyklejony do Zayna, miał swoje życie poza przyjacielem, którego nie dało się porzucić ot tak, za pstryknięciem palców. Zayn z kolei nie widział od pewnego czasu życia poza Harrym, musiał wciąż czuć go blisko siebie, co chwilę na niego spoglądać i obdarować uśmiechem. Nawet przyjaciele z zespołu zauważyli zmianę w ich zachowaniu, ale nie pytali o nic, po prostu cieszyli się, że wszystko wróciło w pewnym stopniu do normy.

Zayn nie wiedział, co ma ze sobą zrobić w pustym mieszkaniu, kiedy Harry wyjechał na tydzień do Holmes Chapel, by odwiedzić swoją rodzinę po długiej rozłące. Krzątał się po pokojach, przypominając sobie słowa przyjaciela, które powiedział mu przed wyjazdem, że przecież da sobie radę, będzie silny.

Problem tkwił w tym, że siłę miał tylko, gdy szatyn był obok, a bez niego wszystko stawało się trudniejsze.

Wydawałoby się, że tydzień jest krótkim odcinkiem czasu, który minie zaskakująco szybko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jednak gdy powietrze zostaje odcięte, nie możesz oddychać, a każda sekunda dłuży się w nieskończoność, jakby zegar na złość zatrzymywał wskazówki.

Tak właśnie czuł się Zayn po pięciu dniach bez Harry’ego, jedynie z krótkimi rozmowami przez telefon i kilkoma wiadomościami wymienionymi wieczorami, gdy łóżko wydawało się zbyt duże jak dla jednej osoby. Bał się jednak przyznać podczas rozmów, że brakuje mu szatynowych loków rozrzuconych po poduszce nad ranem, zmąconego, zielonego spojrzenia, gdy budził się pod bacznym spojrzeniem bruneta, wiecznie niezamkniętego żelu pod prysznic i zapachu perfum, gdy Zayn chował twarz w zagłębieniu jego szyi.

Podczas piątego wieczoru bez Harry’ego obok, jedynie słysząc jego głos, zdecydował się, że musi to powiedzieć.

- Tęsknię za tobą, nawet nie wiesz, jak bardzo, Harry.

Miał wrażenie, że dosłownie słyszał, jak kąciki ust szatyna unoszą się ku górze po drugiej stronie telefonu.

- Hej, wytrzymasz jeszcze te kilka dni, niewiele zostało. Bądź silny, obiecasz mi to?

- Obiecuję.

Kiedyś to słowo nie chciało przejść mu przez gardło, jednak Harry’emu był w stanie obiecać nawet gwiazdkę z nieba i wiedział, że następnego dnia kupiłby mu taką i wręczył certyfikat. Bo obietnicy złożonej szatynowi nie mógł nie dotrzymać.

*

Jezu, po prostu mnie pocałuj!

Odliczał niemalże sekundy do powrotu Harry’ego, wciąż spoglądając na zegarek. Szczęście, jakie rozpierało go od środka, sprawiało, że nie mógł usiedzieć w miejscu, a krew w żyłach płynęła szybciej niż zazwyczaj. Serce biło niespokojnym rytmem, odliczając razem z nim.

Chciał znowu mieć go przy sobie.

Siedział pod kocem, palcami wystukując nieznany takt na kolanie, gdy drzwi się otworzyły, a do mieszkania wdarł się chłodny powiew wiatru wymieszany z zapachem ulubionych perfum. Przymknął powieki, chcąc uspokoić oddech, jednak nie wytrzymał i, jak najszybciej tylko potrafił, znalazł się w przedpokoju, gdzie Harry zdejmował brudne od błota trampki.

Zayn wstrzymał powietrze, uświadamiając sobie, jak bardzo brakowało mu dosłownie wszystkiego, co było związane z Harrym, a uśmiech i spojrzenie, jakim szatyn obdarował go kilka sekund później, tylko spotęgowały uczucie ciepła w klatce piersiowej.

Nie wiedział, co powiedzieć.

- Nie wierzę, że posprzątałeś mieszkanie! Cuda się jednak zdarzają. – Głos szatyna wypełniony był radością i czymś jeszcze, czego Zayn nigdy wcześniej nie słyszał, ale spowodowało to impuls, którego nigdy w życiu nie będzie żałował.

- Przestań. Harry… - zająkał się przez chwilę, podchodząc bliżej do przyjaciela. – Jezu, po prostu mnie pocałuj, dobrze?

Harry’emu dwa razy nie trzeba było powtarzać.

*

Kocham cię.

A żadne inne usta na świecie nie pasowały tak idealnie do jego własnych.

Zayn czuł, jak Harry uśmiecha się, gdy z niewyobrażalnym pragnieniem napierał na jego wargi, w duchu błagając, by to nie był sen. Usta Harry’ego smakowały troską, tęsknotą, miłością, nieokreślonym uczuciem, które coraz wyraźniej zarysowywało się w sercu bruneta, by ostatecznie przybrać odpowiednie imię.

Pięści same zakleszczyły się na koszuli młodszego chłopaka, jakby Zayn bał się, że mu ucieknie. Całował go z początku ostrożnie, jednak czując, jak Harry śmiało oddaje pocałunek, pozwolił sobie na więcej. Przelał w ten gest wszelkie wątpliwości, jakie targały nim przez ostatnie miesiące, a które bladły przy promiennym uśmiechu szatyna. Przelał tu wszystko, całego siebie, swoje obawy.

- Jesteś wszystkim, rozumiesz? Tak cholernie mi cię brakowało, choć to tylko tydzień. Nie wiem, jak to zrobiłeś, że mówię ci wszystko, co myślę. Tak bardzo, bardzo, bardzo chciałem, byś wrócił, myślałem, że nie dam już rady.

Nie zauważył, kiedy po policzkach zaczęły spływać łzy, a ciepłe usta spijały każdą z nich. Nie panował nad słowami, które wypowiadał.

- Kocham cię, tak strasznie cię kocham, bądź ze mną już zawsze, nie chcę nigdy więcej czuć się tak, jak kiedyś. Bądź, proszę…

Czując kolejny pocałunek, był pewien, że nie musiał mówić już nic więcej.

*

Przepraszam…

Nie wszystko jednak zawsze idzie po naszej myśli. Życie podsuwa kłody pod nogi, które sprawiają, że wracamy do starych nawyków, niekoniecznie dobrych, wręcz niszczących.

Było wspaniale, jak w niebie. Z Harrym zawsze obok, wszystko układało się idealnie, ich splecione dłonie o poranku, splecione wargi o północy, splecione serca o każdej porze. Ale życie toczyło się także obok drogi o nazwie „Harry i Zayn”, a tam nie zawsze było już kolorowo…

Zayn dobrze znosił wyjazdy Harry’ego do rodziny, zajmował się wtedy swoimi sprawami, choć nie było ich wiele, wszystko z reguły kręciło się wokół szatyna.

Rodzina Malików zawsze była szczęśliwa, byli idealnym przykładem szczęśliwych ludzi.

Może dlatego jeden telefon podczas nieobecności Harry’ego od matki o tym, że rozstaje się z ojcem, sprawił, że wszystko ponownie cofnęło się wstecz, uderzyło w niego z podwójną siłą, a Zayn nie potrafił sobie z tym poradzić.

I kiedy Harry wrócił wieczorem, i zastał bruneta w łazience, wymiotującego pośród łez bezradności, Zayn bał się, że go straci, że wszystko powróci na stary tor, że szatyn nie będzie chciał przechodzić przez to kolejny raz, kto wie, czy ostatni, czy nie.

Ale Harry znów trzymał go za rękę, całując w czubek głowy, dłonią uspokajająco masując plecy.

- Przepraszam… - Zayn tylko tyle był w stanie powiedzieć, chowając głowę pomiędzy ramionami swojego chłopaka.

- Jestem tu, nigdzie się nie wybieram.

I Zayn wiedział, że Harry mówi prawdę.

Bo był chłopakiem, który sprawił, że brunet zaczął wierzyć w wartość obietnic.

Bo to dzięki niemu wypowiedział rzeczy, które kiedyś były zbyt trudne.

Bo to był Harry - chłopak, którego kochał – z wzajemnością.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like fremde's other books...