Trouble / a.i.

 

Tablo reader up chevron

Prolog

Nie patrz tak na mnie.
Bo co?
Nie chcę, żebyś na mnie tak patrzył.
Zaryzykuję.
Więc lubisz ryzyko?
Zanudziłbym się na śmierć bez niego.
W takim razie zagrajmy w grę.
Jaką?
Zaraz zobaczysz. Słuchasz?
Jak zawsze.
Będziemy się kłócić.
Będziemy flirtować.
Będziemy się spotykać ze swoimi przyjaciółmi.
Nadamy sobie śmieszne imiona.
Pójdziemy na randkę.
Będziemy trzymać się za ręce.
Będziemy zachowywali się jak para.
Pocałujesz mnie od czasu do czasu.
Gdzie jest haczyk?
Kto pierwszy się zakocha, przegrywa.
To oznacza kłopoty.
Tak właśnie. Dużo kłopotów.
Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

1.

Światła klubu tańczyły wokół mnie, migotały zachęcająco miedzy rozpalonymi ciałami nastolatków. Ktoś ocierał się o moje plecy, kładąc ręce niekoniecznie tam, gdzie większość dziewczyn by sobie życzyła. A ja tylko kołysałam się w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki, zachęcając nieznajomego do wykonywania śmielszych gestów. Zbyt krótka, fioletowa sukienka odsłaniała więcej ciała niż zakrywała, średniej długości, tlenione blond włosy przyklejały się do ramion, a złote bransoletki brzęczały na rękach, obijając się jedna o drugą. 

Odrzuciłam włosy do tyłu, uderzając chłopaka w twarz bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Ten prychnął, ale nie przestał się przybliżać, wręcz przeciwnie, jego twarz znalazła się przy mojej szyi, muskając spocone ciało wargami. Podniosłam rękę i zanurzyłam palce we włosach nieznajomego, przyciskając go do siebie. Usłyszałam, jak z jego gardła wydobywa się cichy pomruk przyjemności. Śmieszna marionetka.

Gdy piosenka się zmieniła, odskoczyłam do niego, nawet nie spoglądając za siebie, nie pytając o jego imię. Zaczęłam przeciskać się przez tłum do baru, przy którym nie było w tym momencie niemal nikogo – oprócz mojej flirtującej z barmanem przyjaciółki, Bay. Wdrapałam się na srebrne, wysokie krzesło i założyłam nogę na nogę, zwracając tym uwagę kilku chłopaków tańczących nieopodal. Posłałam im słodki uśmiech i odwróciłam się w kierunku brunetki, która teraz próbowała skraść barmanowi całusa. Zaczęłam wachlować się dłońmi, starając się ochłodzić; w klubie temperatura była zdecydowanie zbyt wysoka, a poczucie duszności spotęgowane neurotycznym tańcem potęgowało to uczucie.

- Ten koleś był uroczy – zaszczebiotała Bay, odwracając głowę od omamionego jej urokiem barmana. – Nie powinnaś go była zostawiać.

Skinęłam głową do Nicka, drugiego barmana, żeby podał mi mojego ulubionego, kolorowego drinka. Byłam w tym miejscu tyle razy, że nikt nawet nie prosił mnie o okazanie dowodu, ani o preferencje co do alkoholu. Nie zdziwiłabym się, gdybym dostała go za darmo, wystarczyłoby tylko wychylić się nieco do przodu i pozwolić, by sukienka stała się jeszcze bardziej skąpa, niż była w rzeczywistości. Mężczyźni nie byli skomplikowani i wystarczyło tylko znać odpowiednie sztuczki, by zdobyć to, czego się chciało. Śmieszne kreatury.

- Nie on pierwszy, nie on ostatni – zachichotałam, biorąc w rękę kolorową słomkę i obracając ją w dłoniach. – Nie tego dzisiaj szukam.

Bay popatrzyła na mnie pytająco. Dobrze wiedziała, że nie przyszłam tego wieczoru żeby po prostu potańczyć – dzisiaj miałam upolować ofiarę na resztę nocy. Szczerze mówiąc, brakowało mi takich jednorazowych przygód; ten dreszcz emocji, bo nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, ekscytacja, kiedy wybranek okaże się całkiem przyzwoitym kochankiem. Przyjaciółka wskazała mało dyskretnie palcem na jakiegoś blondyna, opierającego się o ścianę.

- Co powiesz na tego?

- Proszę cię, wygląda jakby zgubił klucze od biblioteki. Maminsynek, prawiczek – mruknęłam. Nick przyniósł mi kieliszek wypełniony niebieskim płynem, za co podziękowałam mu uśmiechem i mrugnęłam kilka razy. Ten parsknął tylko, kręcąc głową.

- A tamten? – Bay wskazała na bruneta, który wyraźnie kleił się do wszystkiego, co się ruszało. Skrzywiłam się, kręcąc głową.

- Nie. Przed chwilą widziałam jak wychodził z łazienki z jakąś blondyną, wykorzystany towar, chociaż nie zaprzeczę, dobra partia – odparłam, sącząc koktajl. – Następnym razem.

- Chrissie, zmień standardy, bo zaczynasz wydziwiać – jęknęła Bay. Zlustrowała wzrokiem tłum, ale cmoknęła tylko niezadowolona, nie znajdując niczego, albo nikogo. – Może zmienimy miejscówkę?

- Nie – powiedziałam cicho. – Mam to co chciałam.

Bay rozszerzyła oczy, pytająco, ale mnie już tam nie było. Zaczęłam się przesuwać między tańczącymi w kierunku barku po drugiej stronie pomieszczenia, starając się nie stracić z oczu chłopaka, który mnie zainteresował. Myśliwy znalazł swoją zwierzynę.

Widziałam, jak wchodził do klubu, zwracając na siebie uwagę kilku dziewczyn, teraz szepczących między sobą, podekscytowanych. Nikt go nigdy tu nie widział, był tajemnicą, zagadką, której potrzebowałam. Uśmiechnął się do mnie kiedy zauważył, że zmierzam w jego kierunku. Nie chcę mówić, że zakręciło mi się w głowie, albo dostałam tandetnych motylków w brzuchu, ale coś w nim było, magnetycznego, pociągającego i niebezpiecznego, co sprawiało, że nogi same mnie do niego kierowały.

- Fajna koszulka – powiedziałam do niego, nie robiąc zbędnych wstępów. Z doświadczenia wiedziałam, że nikt nie lubił tandetnych gadek, prowadzących do nikąd. Tak czy siak mieliśmy skończyć przyciśnięci do ściany w łazience, wiec co za różnica, w jaki sposób będę z nim flirtowała? To tylko zajmuje niepotrzebnie czas, który przecież można tak… kreatywnie wykorzystać.

Chłopak popatrzył na mnie, uśmiechając się pobłażliwie. Potrząsnął blond włosami, które zawijały się lekko na końcach; opadły mu teraz na oczy, o kolorze, który trudno było zidentyfikować. Zdjął z siebie dżinsową kurtkę i powiesił na oparciu krzesła, odsłaniając nagie, umięśnione ramiona. Przegryzłam wargę.

- Szukasz kłopotów? – zapytał, mrużąc oczy. Cień jego rzęs padał na policzki, kiedy mrugał. Pokręciłam głową, robiąc niewinną minę. Nie pozbędzie się mnie tak łatwo, Chrissie Weild zawsze dostaje tego, czego chce.

- Wiesz chociaż co ona oznacza?

- Oczywiście, to, że mam blond włosy nie oznacza, że jestem głupia – prychnęłam, przysuwając się bliżej niego. Czułam delikatny zapach unoszący się w powietrzu, mieszaninę tytoniu i taniego dezodorantu. Zaciągnęłam się tym aromatem, wzdychając lekko. – Kurt Cobain, wokalista Nirvany, popełnił samobójstwo w dziewięćdziesiątym czwartym.

Chłopak uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. Podniósł kufel z piwem do ust i wychylił go, upijając kilka łyków bursztynowego płynu. Przez cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku; zaintrygowałam go w ten sam sposób, w jaki on złapał mnie, więc wyrównałam rachunki. Usiadłam wygodniej pewna swojej pozycji.

- Sugerowałem bardziej, że próżno szukać w tym miejscu kogoś, kto słucha tego typu muzyki – powiedział w końcu blondyn. Popatrzyłam na jego podarte w kolanach spodnie, zastanawiając się, czy bardzo byłby zły gdybym przez przypadek zniszczyła je jeszcze bardziej.

- Ludzie tylko kreują siebie na idiotów, żeby wpasować się w otoczenie – odparłam, marszcząc nos i wzruszając ramionami. – Ale pewnie masz rację, jedna na dziesięć z dziewczyn, które właśnie gapią się na ciebie jak na ciasto czekoladowe, potrafiłaby wymienić kilka piosenek Nirvany, a dziewięć pozostałych zapytałoby, czy Cobain śpiewał Livin’ on a Prayer.

Chłopak parsknął śmiechem i odstawił piwo na blat baru. Przekręcił krzesło w moją stronę, tak byśmy siedzieli twarzą w twarz. Jego jasne oczy – bo z pewnością były jasne – błyszczały dziwnie.

- A ty potrafiłabyś wymienić chociaż dwie?

- A czy patrzę na ciebie jak na wyrób cukierniczy? – sapnęłam. Sięgnęłam ręką do sukienki i zaczęłam się bawić jej końcami, odsłaniając i zakrywając udo wymownie. On spojrzał na to, początkowo niewzruszony, ale szybko złapał aluzję.

- Nie, zdecydowanie nie – wypił jednym haustem resztki alkoholu i wstał. Podniosłam brwi pytająco, kiedy ten podał mi rękę. Pomachał mi nią ponaglająco, kiedy zawahałam się. – No dalej, oboje wiemy, że nie przyszliśmy tutaj na pogaduszki o muzyce.

Zachichotałam cicho. Podobał mi się ten chłopak, jego zdecydowanie było po prostu pociągające. Utwierdziłam się, ze dokonałam dobrego wyboru. Splotłam palce z jego i zeskoczyłam lekko z krzesła. Pociągnął mnie w głąb klubu, ku wyjściu, w międzyczasie szepcząc mi do ucha, co chciałby ze mną zrobić, kiedy zostaniemy sami. Bawił się mną, kusił, a jednocześnie nie obiecywał gruszek na wierzbie, co jeszcze bardziej podniecało mnie w jego osobie.

Nie szliśmy do łazienki, ani na zaplecze, nie mieliśmy nawet zamiaru zostawać w klubie. Prowadził mnie przez uliczki, ciemne, ledwo oświetlone oraz te duże, ruchliwe, cały czas ściskając moją dłoń. Nie dotykał mnie nigdzie indziej, ku mojej rozpaczy; ale może to i dobrze, bo im bardziej ignorował mnie, tym większą miałam ochotę na niego. Zwykle to ja byłam mistrzem w tej głodowej zabawie, a on sprawił, ze stałam się kukiełką jego teatru.

Otworzył drzwi do mieszkania pewnie, ciągnąc mnie za sobą. Zamknął je za sobą i oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi.

- Co dalej? – zapytał przyciągając mnie do siebie. Nasze ciała stykały się, oddzielone tylko cienkim materiałem naszych ubrań. Uśmiechnęłam się do niego i podciągnęłam na palcach, kradnąc jednego całusa. Potem drugiego, trzeciego, czwartego… W jego oczach płonął głód, na którego zaspokojenie nie mogłam mu pozwolić. Kiedy schylał się, po kolejny pocałunek, ja odsunęłam się ze śmiechem i pobiegłam w głąb mieszkania, słysząc jak zaklął zirytowany moim zachowaniem.

Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który był zwalony zdecydowanie niepotrzebnymi gratami, zbieranymi przez lata. Usiadłam na kanapie, zdejmując buty i podciągnęłam nogi pod siebie. On stał teraz w drzwiach, patrząc na mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia. Ile takich jak ja spotkał na swojej drodze? Ile z nich skończyło w jego łóżku, a ile na blacie w kuchni?

Tym razem nie pozwolił mi na gierki. Podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, łącząc wargi, jakby idealnie do siebie dopasowane. To było śmieszne, bo poczułam się przy nim tak, jak jeszcze nie czułam przy nikim. W jaki sposób przypadkowy koleś z baru potrafi doprowadzić mnie do stanu, w którym mnie własny chłopak nie widział. To było ciekawe. Podniecające. Nietypowe.

Nie zajęło mi długo pozbycie się jego koszulki, moja sukienka szybko znalazła się na podłodze. Był delikatny, ale stanowczy, jakby doskonale wyczuwał, czego chcę, na co może sobie pozwolić, co ja mogę mu dać.

Nasze ciała pulsowały w magicznym tańcu, przerywane mniej lub bardziej cichymi westchnieniami. Chociaż chciałam, by trwało to dłużej, skończyło się zanim zdążyłam nacieszyć się jego nagim torsem. Opadliśmy, dysząc ciężko.

- Ashton.

- Chrissie.

- Jak my tutaj skończyliśmy?

- To wszystko wina Cobaina.

Kiedy obudziłam się rano, blondyna nie było koło mnie. Nie było go w ogóle w mieszkaniu, ubierając się, znalazłam na blacie w kuchni tylko małą karteczkę, zapisaną ładnym charakterem pisma. Przyjrzałam się jej zdziwiona, sprawdzając, czy aby na pewno była dla mnie.

Gdy tylko zatęsknisz za kłopotami, głosiła jedna strona. Z drugiej znajdował się numer telefonu, zapisany tym samym rodzajem pisma. Uśmiechnęłam się do siebie.

- Nikt cię nie nauczył, kolego, że jednonocna przygoda nie powinna się powtórzyć, bo przestaje być przygodą? – zaśmiałam się, ale po chwili zastanowienia schowałam notatkę do torebki. Ot, na wszelki wypadek.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

2.

Nowy Jork, rok 2014. Trzy lata później.

Dosłownie nic nie szło tak, jak powinno. Całe moje życie w jednej minucie stało się jednym wielkim żartem, którego sprawcą stałam się sama. Byłam sama sobie winna, jak wiele rzeczy w moim życiu schrzaniłam, ile z nich z własnej, nieprzymuszonej woli rzuciłam w kąt. Bo przecież to wszystko wokół mnie, było od zawsze niczym innym, jak niewinną zabawą. Po co miałabym traktować je poważnie? To, że jakiś obleśny koleś o mało nie zrobił mi dzieciaka w wieku dziewiętnastu lat jeszcze nic nie znaczy. Prawda?

Otworzyłam zrezygnowana gazetę, kupioną wcześniej tego ranka. Tusz na szarym papierze jeszcze się rozmazywał, przez co moje palce momentalnie zrobiły się szarawe. Zdegustowana wyjęłam mokrą chusteczkę z torebki i otarłam o nią palce. Właśnie dlatego wolałam korzystać z Internetu, był wygodniejszy, bezpieczniejszy i szybszy. I zdecydowanie znajdowało się w nim za mało ofert co do wynajmu mieszkania.

Jakie to śmieszne, niespełna trzy lata temu bawiłam się w najlepsze w klubach, na prywatkach, a dzisiaj przewracam kolejne strony nudnej prasy w poszukiwaniu lokum na najbliższe miesiące. O tej porze kilka lat temu zakładałabym sukienkę, szukałabym szminki, ewentualnie brałabym kąpiel. Ale nie zawsze można być niebieskim ptakiem i skakać z kwiatka na kwiatek, o czym uświadomiłam sobie biorąc kolejną „pigułkę po”. Nie, nie dorosłam, ha, bez przesady, dalej jestem tym samym lekkomyślnym dzieciakiem, który mógłby wskoczyć byle facetowi do łóżka. Zaczęłam po prostu stawiać w pewnym momencie wymagania, kiedy zauważyłam, że bzykanie się z kolesiami nie daje mi już satysfakcji jak kiedyś. Owszem, było fajne – ale chyba boleśnie uderzyłam o ścianę z napisem „co za dużo, to niezdrowo”.

Drogie. Za małe. Dzielenie mieszkania z rodziną z dzieckiem… Nie, chyba podziękuję. Od dużych, krzykliwych ogłoszeń, jedno odstawało swoją prostotą i minimalizmem, jakby pisane od niechcenia przez faceta, chcącego wynająć pokój nie z potrzeby, a od niechcenia. Uśmiechnęłam się do siebie – przeczucia mnie nigdy nie myliły. To było to, czego szukałam. Zgodnie z instrukcją zamieszczoną poniżej lakonicznego zdania o wyposażeniu mieszkania, wysłałam smsa pod podany numer. Nic wymyślnego, krótko i konkretnie. Właściciel wydawał się być tego typu człowiekiem, wiec musiałam zagrać na jego zasadach.

Witam, jestem zainteresowana wynajmem pokoju, czy moglibyśmy się spotkać w celu obejrzenia lokalu? Będę wdzięczna. C.W.

Dzisiaj nie ma mnie w domu. Oprowadzi panią moja siostra. Proszę przyjść na podany w anonsie adres o 15. A.I.

Spojrzałam na zegarek i uśmiechnęłam się do siebie. To będzie dobry dzień, mimo wszystko.

***

Ulice. Znałam okolicę, w której znajdowała się kamienica. Co prawda nie byłam tu wiele razy, ale w jakiś sposób kręte uliczki wydawały się znajome, ich wspomnienie majaczyło mi gdzieś na tyłach głowy. Chyba dlatego nie zgubiłam się na Brooklynie, tylko i wyłącznie dlatego.

Dziewczyna, z którą miałam się spotkać, już na mnie tam czekała; dość niska szatynka, o pucułowatych policzkach, na oko szesnastoletnia, ubrana w wyciągnięty sweter, zdecydowanie za duży i chyba po jej bracie. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.

- Hej, ty musisz być Lauren, prawda? Jestem Chrissie Weild – wyciągnęłam do niej rękę, którą nastolatka ochoczo uścisnęła. Wydawała się sympatyczna, aż do przesady, jakby była jedną z tych osób, która po prostu każdy lubi za to, ze żyje. Jeśli jej brat należał do tego samego gatunku, jestem udupiona.

- Tak – powiedziała dziewczyna. – Cieszę się, że ten kretyn w końcu znalazł współlokatorkę, nie będę musiała go pilnować.

- Słaba reklama powiem ci – zaśmiałam się. Z jeden strony perspektywa niegrzecznego chłopca jako współlokatora przerażała mnie, a z drugiej pociągała. Bo sama przecież taka byłam, może znalazłam mój męski odpowiednik?

- Ojej, to nie tak – zreflektowała się szatynka, wyraźnie zmieszana, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. – Ashton jest po prostu bardzo specyficzny. No i wolę go przypilnować od czasu do czasu, bo wolę nie wiedzieć, co by się działo gdyby zostawiłoby się go bez kontroli.

Ashton. Spojrzałam na dziewczynę z ukosa, kiedy wspinałyśmy się po szarych stopniach klatki schodowej, dokładnie takiej, jakich tysiące można zobaczyć w tym mieście, ba, pewnie na całym świecie. Coś w niej było, w jej wyglądzie, mogłabym przysiąc, że kiedyś ją już spotkałam. Dziwne.

Drzwi do mieszkania były duże, mahoniowe od zewnątrz i białe od wewnątrz, co w mojej opinii było trochę śmieszne, ale nie będę skreślała mieszkania przez to, jak bardzo niegustownie dobrane zostały drzwi wejściowe. Lauren coś mówiła, tłumaczyła, zachęcała najlepiej jak umiała – miałam ochotę zakneblować ją i usadzić na kanapie, która stała po środku pokoju dziennego. Małe irytujące stworzenie. Nienawidzę dzieci.

- Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który kiedyś był zwalony niepotrzebnymi rzeczami, potem przerobiony na studio nagraniowe… - szczebiotała Lauren, miotając się po pomieszczeniach jak przestraszona wiewiórka. – Teraz ten pomieszczenie jest przystosowane do zamieszkania i będzie twoje jeśli się zdecydujesz.

Pokiwałam głową, siadając na sofie. Zlustrowałam pomieszczenie wzrokiem, czując się niekomfortowo. Mogę przysiąc, że to miejsce wyglądało cholernie znajomo, kuchenny blat, rozkład pomieszczeń. Zagryzłam wargę i opadłam głębiej w siedzeniu.

- Opowiesz mi coś o swoim bracie? – zapytałam po chwili, widząc, że szatynce kończą się pomysły na zachęcenie mnie do tego miejsca.

- A co chcesz wiedzieć? – usiadła na kanapie obok mnie z poważną miną – a przynajmniej tak jej się wydawało.

- No wiesz. To, że prawdopodobnie jest okropnym wrzodem na dupie swojej siostry jest oczywiste.

- Jest irytujący, trochę arogancki – powiedziała w zamyśleniu. – No i częściej go nie ma w domu niż w nim jest, także praktycznie biorąc pokój bierzesz mieszkanie na wyłączność…

- Lauren – przerwałam jej, znudzona. – Biorę je, na nic innego mnie nie stać, skończ mnie zachęcać.

- Dzięki bogu, myślałam że zaraz zwymiotuję od nadmiaru słodyczy – zaczęłyśmy się obie śmiać, kiedy siostra mojego przyszłego współlokatora odetchnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile takich jak ty się tedy przewinęło. Albo ja ich wyganiałam, albo mój brat. Ale ty wydajesz się porządku.

- Wielkiego wyboru nie mam, więc… Może jakoś przeżyję twojego brata dupka. Z gorszymi idiotami miałam do czynienia w życiu – parsknęłam. Z resztą, jaki miałam wybór? Mogłam skończyć pod mostem albo jako współlokatorka kolesia, którego nie znałam. Jedno niby gorsze od drugiego, ale miałam dość mieszkania z rodzicami, z resztą, dwadzieścia jeden lat, studentka drugiego roku na NYU, to jakaś farsa, żebym cieśniła się z rodzicielami na sześćdziesięciu metrach kwadratowych. – Kiedy będę mogła się wprowadzić?

Lauren popatrzyła na mnie w zamyśleniu, a potem jej twarz rozjaśniła się, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. Klapnęła się ręką w czoło i zaczęła szukać czegoś w swojej czerwonej torebce.

Notatka.

- Ash zostawił notatkę dla ciebie, gdybyś się zdecydowała wynająć pokój – powiedziała szatynka, podając mi wyciągnięty z książki zgnieciony kawałek papieru. Złapałam go dwoma palcami i spojrzałam na tekst z ciekawością. Treść wpisana ładnym, kształtnym charakterem pisma, zwierająca wszystkie potrzebne informacje, na początku nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji. A potem zobaczyłam ten podpis, dwie małe literki inicjału; to śmiesznie wykręcone A i delikatnie zakrzywione I. Nie. To kurwa niemożliwe.

Zamrugałam kilka razy, starając się zrozumieć, co się stało. Wszystkie puzzle nagle zaczęły pasować do siebie, układanka nareszcie przestała być plątaniną rozrzuconych fragmentów.

Drzwi wejściowe, o które oboje się opieraliśmy, kradnąc pocałunki.

Obrzydliwie pomarańczowa sofa, na której nasze ciała stały się jednym.

Zasłony, kiedyś mocno fioletowe, dzisiaj w kolorze wyblakłe.

Blat stołu w kuchni, na którym znalazłam pożganie od niego.

Życie to taka śmieszna zabawa, w której raz wygrywasz, a raz przegrywasz. Czasami z własnej woli dajesz się ograć, a czasami zostajesz zaskoczony ruchem przeciwnika. A innym razem, tak jak ja, wyrzucasz szóstkę i wpadasz z własnej woli w głęboką pułapkę. Wtedy albo cofasz się o kilka pól, albo słono płacisz na rzecz naprawienia szkody. Tylko czasami ani jedna, ani druga opcja nie nadaje się do wykorzystania, dlatego stoisz w miejscu.

- Lauren, mogłabym prosić o szklankę wody? – zapytałam drącym głosem. – Trochę mi słabo…

Dziewczyna popatrzyła zaskoczona ale pokiwała głową i wyszła do kuchni, zostawiając mnie samą na kanapie. A ja od razu wstałam i zaczęłam przechadzając się po pokoju nerwowo, przypominając każdy moment, w którym o mały włos nie wykręciłam numeru chłopaka. Wtedy, kiedy Nick mnie rzucił dla jakiejś taniej dziwki z baru. Wtedy, kiedy rodzice prawie się nie rozwiedli, kiedy mój brat wylądował w ciężkim stanie do szpitala, bo jakiś idiota wjechał w jego samochód na skrzyżowaniu. Kiedy oblałam egzaminy i musiałam powtarzać rok. Każdy moment, w którym działo się coś złego, tak bardzo, że nie potrafiłam opanować emocji kończył się wybraniem tych kilku głupich cyfr na telefonie. Ale nigdy nie zadzwoniłam, nie miałam odwagi. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że próba kontaktu z nim byłaby… Po prostu nieodpowiednia.

Nie musiałam wyciągać z portfela ciasno zgniecionego kawałka papieru, żeby mieć pewność.

W przedpokoju usłyszałam szczęk zamka, ktoś wszedł do mieszkania. Z impetem rzucił na stojący tam szklany stolik, klucze odbiły się od niego z brzękiem. Przełknęłam ślinę, modląc się, żeby to był sąsiad, albo chłopak Lauren, albo ktokolwiek, byle nie mój przyszły współlokator. Usiadłam znowu na kanapie, umieszczając dłonie na kolanach i patrząc nieprzytomnie przed siebie.

- Lauren? – usłyszałam, jak męski głos przybliża się, zmierzając chyba do kuchni. – Dzieciaku, mówiłem ci, że masz się stad zmyć przed moim przyjściem.

Szklanka stuknęła donośnie, odstawiona na marmurowy blat. Mogłam sobie niemal wyobrazić, jak Lauren staje przed swoim bratem z założonymi rękami, zirytowana jego zachowaniem, bo sama byłam dokładnie taka sama kiedy chodziło o Jamesa.

- Mógłbyś okazać trochę wdzięczności, że zamiast latać po sklepach, ja zajmuję się wynajmem twojego zasranego pokoju – warknęła szatynka. Uśmiechnęłam się do siebie. – Chrissie siedzi w salonie, mógłbyś się pofatygować i ją poznać, debilu.

- Chrissie? – chłopak zadał pytanie, zaskoczony. Zapadła cisza, przerywana tylko szumem wiatru za oknem. Chwile później w drzwiach salonu pojawił się on, trzymający szklankę wody, o którą chwile wcześniej prosiłam jego siostrę. Przełknęłam ślinę, podnosząc oczy na niego.

Nie jestem pewna, czy pomyliłabym go z kimkolwiek innym na tej ziemi. Takich twarzy się nie zapomina – po prostu możesz iść ulicą, w pośpiechu poruszać się w tłumie, a kogoś takiego po prostu zauważysz. Oczywiście, zmienił się, jak mógłby nie dorosnąć? Już nie był podlotkiem, uroczym nastolatkiem o chłopięcych rysach, trochę niebezpiecznych, ale nadal nastoletnich. Dzisiaj był już mężczyzną, na oko dwudziestoczteroletnim, o ostrym spojrzeniu, wysoko zarysowanych kościach policzkowych i tym dziwnym stylem bycia, który był od niego na cały pokój. Chyba tylko włosy mu się nie zmieniły – dalej były trochę za długie, niefrasobliwie rozrzucone na głowie, zawijające się lekko na końcach.

Zastanawiałam się, czy mnie poznał; nawet jeśli, to nie dał po sobie tego poznać. Podał mi szklankę wody, którą przyjęłam i od razu, ciesząc się, że mogę czymś zająć ręce.

- Ashton Irwin– odezwał się w końcu. Jego bursztynowo-zielone oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby próbował zgadnąć moje myśli.

- Chrissie Weild – odparłam, wkładając całą silę woli, by nie brzmieć dziwnie. Ashton uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, starając się chyba stopić barierę między nami, która wyraźnie się pojawiła.

- Znałem jedną Chrissie – powiedział w zamyśleniu i podrapał się po głowie. – Ale to była dość krótka znajomość, chociaż bardzo intensywna.

Nabrałam powietrze w płuca. No to jest naprawdę jakiś żart, w dodatku kiepski. Czy ja jestem w ukrytej kamerze?

- Fajnie – mruknęłam, upijając łyk wody. – Co do mieszkania…

- Tak, Lauren już mi mówiła, że się zdecydowałaś – przerwał mi, przestając się uśmiechać. – Muszę cię uprzedzić, że jeśli chodzi o płacenie czynszu, nie toleruję opóźnień, inaczej w tydzień zabierzesz swoje manatki z tego miejsca.

- Jasne – parsknęłam, trochę zirytowana. Nikt mi nigdy nie stawiał warunków, a nawet jeśli, to nie takim aroganckim tonem. Trzeba będzie nad tym popracować. – Chce się wprowadzić w tym tygodniu.

- Jak dla mnie możesz zostać nawet i od dzisiaj, będziesz musiała sobie tylko zmienić pościel, bo ostatnio spała tam Lauren – Ashton wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na kanapie. – Klucze ci dorobię jakoś w tym tygodniu, jak znajdę czas. Albo może powiem Luke’owi żeby oddał swoje, skurwysyn ich nie potrzebuje i tak.

Sączyłam powoli wodę, słuchając co blondyn ma mi do powiedzenia. Trochę za dużo na mój gust mówił, wolałam zdecydowanie jego lakoniczne oblicze. Ale powiedzmy, że dowiedziałam się dokładnie tego, czego chciałam. Czegoś, co uspokoiło mnie i sprawiło, ze serce przestało bić z szybkością, która spokojnie mogłaby przyprawić normalnego człowieka o zawał.

Ashton Irwin nie miał bladego pojęcia, że trzy lata temu, na tej samej, obrzydliwie pomarańczowej kanapie uprawialiśmy seks.

Uśmiechnęłam się do niego odkładając długopis i wstałam, dając do zrozumienia, że chcę wyjść. Wyciągnęłam rękę przed siebie, a on uścisnął ją ochoczo, przypieczętowując umowę, którą chwilę wcześniej podpisałam.

- To będą interesujące miesiące, Chrissie – zaśmiał się, potrząsając naszymi dłońmi.

- Nie wątpię, Irwin. Nie wątpię.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Mary's other books...