płomienny sekret

 

Tablo reader up chevron

prolog

            Nigdy nie prosiłam się o super moc.

            Nie miałam wielkiej potrzeby zostania superbohaterem, Wonder Woman czy kimś jej pokroju. Nie interesowali mnie X-Meni, Fantastyczna Czwórka też niekoniecznie do mnie przemawiała, a Avengersów zobaczyłam tylko ze względu na Roberta Downey Jr. Byłam przecież zwykłą nastolatką oglądającą masę seriali, wiecznie będącą na „diecie” która ograniczała się do mówienia że zacznę od jutra, odrabiającą zadania na ostatnią chwilę, bo wcześniej wolałam przeglądać po raz setny Facebooka niż się za to zabrać.

            Byłam. Warto podkreślić czas przeszły.

            Co się od tego czasu zmieniło? Wiele, bardzo wiele. Ja się zmieniłam, tak to można w pewnym sensie ująć. Nie wiem, czy miałam tę moc od urodzenia, nabyłam w jakimś wypadku, czy podczas magicznej burzy jak w serialu Misfits. Może kumulowała się we mnie od dawna, a dopiero te kilka dni temu wybuchła – naprawdę nie wiem, bo i skąd. Wiem tylko, że jest zupełnie nieprzydatna, chyba, że pojadę na biwak i zapomnę zapałek.

            Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek chciał być człowiekiem pochodnią. A szczególnie nie ujawnić tego w tak spektakularny sposób jak ja.

            Wyobraźcie sobie klasyczną imprezę: około czterdziestu ludzi w wielkiej, eleganckiej willi; papierosy, alkohol, pot, rzygi i porno po kątach. Niepozorna szatynka, która jest zdecydowanie za wysoka na swój wiek, trzyma w ręce do połowy opróżnioną puszkę po piwie. Rozmawia z klasową osobistością, chłopakiem na którego leciały wszystkie (przyznajcie, w każdej szkole jest taki jeden, nie próbujcie kłamać), aż nagle przychodzi jego dziewczyna, tak stereotypowa, że bardziej się nie da – blondynka, makijażu tyle, że da się zdejmować szpachelką, niby ładna, ale z pustą głową. Zaczyna wyzywać szatynkę od najgorszych, zaczynają się kłócić, szatynka staje w płomieniach.

            Nikt nie wie, co się z nią dzieje, łącznie z nią samą – płonie, ale się nie spala. Ktoś ją polewa wodą, ale to nic nie daje. (Inna osoba polewa ją wódką, co daje jeszcze mniej.) Dziewczyna wybiega na ogród i wskakuje do ozdobnego oczka wodnego, tak pieczołowicie pielęgnowanego przez ogrodnika. Mimo, że płomienie gasną, woda wokół niej zaczyna wrzeć, a ona zapomina o wstrzymywaniu oddechu i krzyczy ile sił w płucach. Zaczyna się dusić, topić, aż zapada ciemność. W końcu budzi się w szpitalu, a rodzice oznajmiają jej, że jeśli czuje się już dobrze, to za kilka godzin wyjeżdżają na lotnisko i łapią pierwszy lepszy samolot do Dublina.

            Trochę ekstremalnie, no nie?

            Takim oto sposobem znalazłam się na tym zadupiu Skerries, oddalonym o pół godziny jazdy samochodem od stolicy Republiki Irlandii, które znane jest z jakichś młynów i wyścigów motocyklowych. Od poniedziałku zacznę naukę w tutejszym liceum. Co z tego, że jest środek semestru – rodzice woleli uniknąć rozgłosu medialnego (czy czegośtam) więc woleli zniknąć z Manchesteru i ze swoją płonącą córką przyjechać gdzieś, gdzie nikt nie będzie ich znał.

            Słyszałam, że Irlandczycy bardzo nie znoszą „Brytoli”, więc może być ciekawie.

            Szczególnie, że zostały mi odebrane wszystkie możliwe formy kontaktu ze znajomymi. Karta SIM pocięta na kawałki, konta w internecie usunięte przez znajomego hakera, zupełny brak dostępu do sieci w moim laptopie, wszelkie możliwe dokumenty wsadzone do białej teczki, jednej z tych zawiązywanych na sznurek.

            Nie wiem, jakie plotki krążą teraz wśród moich znajomych, ale póki co nie mam siły się tego dowiadywać. Nie, żeby mnie to nie obchodziło – bo obchodzi i to bardzo.

            Nazywam się Aston MacFarlane, mam prawie szesnaście lat i umiem dokonać samozapłonu.

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

rozdział pierwszy

            Aston z niezadowoleniem wysiadła z samochodu ojca i ciężkim krokiem skierowała się w stronę budynku liceum. Była już nie tyle wściekła na rodziców, że musiała opuścić przyjaciół i zerwać z nimi wszelkie możliwe kontakty, co po prostu zrezygnowana. Poza tym nie podobało jej się to miasto – było za mało, nic tu się nie działo oprócz jakichś wyścigów motocyklowych, które obchodziły ją jeszcze mniej niż nowy odcinek Mody na sukces. W sumie do Dublina nie było daleko, ale dojeżdżanie tam autobusem, który kursował jedynie kilka razy na dzień nie było kuszącą perspektywą. Poza tym wychowana w Manchesterze przywykła do mieszkania w metropolii, a nie miasteczku z portem rybackim – nawet, ciekawostka historyczna, jeśli to było miejsce w którym zatrzymał się niegdyś święty Patryk.

            Niewielka szkoła była dwupiętrowym budynkiem zbudowanym na planie litery L, mogącym pochodzić z lat sześćdziesiątych. W środku ściany były pomalowane na dziwny odcień żółci, pod nimi stały drewniane ławki wypaczone przez lata okupywania ich na przerwach przez uczniów, a znak kierujący do sekretariatu musiał być kiedyś podświetlony, ale teraz odcięty w połowie kabel zwieszał się smętnie, kiedy naklejone na lampie zielone litery powoli złaziły ze szkła. Dziewczyna skrzywiła się, wchodząc po starych, zdeptanych schodach; w jej poprzednim liceum tak nie było. Wszystkie budynki były nowe, klasy świetnie wyposażone, a wielofunkcyjne boisko tętniło życiem; tutaj, kiedy spojrzała przez okno, ujrzała zwykły asfalt, dwa przerdzewiałe kosze i zaparkowane tam kilka samochodów. Tak, na płycie boiska.

            Pokręciła głową i zapukała do drzwi sekretariatu. Z jedną z sekretarek rozmawiały jakieś dziewczyny, a druga robiła coś przy komputerze.

            - Dzień dobry – powiedziała Aston, podchodząc do jej biurka, a kobieta z fryzurą z ubiegłego wieku spojrzała na nią przekrwionymi oczami, na których było wyraźnie widać źle założone soczewki. – Nazywam się Aston MacFarlane, jestem tu, ee, nowa. Miałam zgłosić się po plan lekcji.

            Dwie dziewczyny spojrzały na nią z uniesionymi brwiami, po czym wróciły do rozmowy z drugą sekretarką.

            - Oczywiście, oczywiście. Witamy w Skerries – powiedziała z uprzejmym uśmiechem kobieta i przez chwilę szukała czegoś na biurku, aż podała jej kartkę A5 z tabelką rozpisaną na każdy dzień tygodnia.

            - Inny plan na każdy dzień? – zdziwiła się.

            - Tak, tak to tutaj działa. Masz zajęcia cały czas z jedną klasą.

            - Aha – odparła, kiwając głową, bo chociaż nie było jej to zupełnie nieznane, to jednak trochę dziwne. – Dziękuję.

            Wyszła z sekretariatu odprowadzona wszystkimi czterema spojrzeniami i zamknęła za sobą starannie drzwi. Sprawdziła jaką ma pierwszą lekcję i w jakiej klasie się ona odbywa, po czym przez pięć minut szukała sali 107. Kiedy ją znalazła upewniła się, że widnieje na niej napis „Podstawy pierwszej pomocy” (swoją drogą, co to w ogóle jest za przedmiot?) tuż pod nazwiskiem Stephen O’Connor i weszła do środka, czując presję, kiedy kilka osób, które tam już były, spojrzało na nią ciekawie.

            Szybko spojrzała na każdego z nich, starając się przyczepić im etykietki.

            W trzeciej ławce siedziała brunetka o miłym wyrazie twarzy, czytająca jakąś książkę; dobre wrażenie popsuło to, że był to romans z wydawnictwa Harlequin, a po tandetnej okładce w niezbyt dobrym stanie można było stwierdzić, że z lat dziewięćdziesiątych.

            Kolejny był chłopak, który z pewnością chodził na siłownię co najmniej cztery razy w tygodniu, a zamiast plecaka nosił torbę sportową. Spoglądał na wszystkich spod byka, więc nie poświęcała mu więcej uwagi.

            W pierwszej ławce siedział chłopak w bluzie niczym z 2006 roku i okularach na nosie, którego od razu mogła zaklasyfikować jako kujona lub lizusa.

            Z tyłu klasy, w rogu, siedziała mizdrząca się klasowa para, na którą dziewczyna nawet nie umiała patrzyć, bo bała się, że jej niewielkie śniadanie zaraz opuści jej żołądek.

            Spuszczając wzrok przemknęła na koniec klasy, oczywiście z daleka od parki, żeby nikt się do niej nie doczepił. Zajęła miejsce w ostatniej ławce przy oknie, skąd mogła obserwować boisko-parking. Dostrzegła tam o kilka samochodów więcej, niż widziała, kiedy szła do sekretariatu. Przegląd w modelach był naprawdę szeroki, niczym w komisie; tu coś z lat ’80 wyglądające jak puszka na sardynki, tam coś z wczesnych lat 2000 z jednymi drzwiami w innym kolorze niż reszta, tu całkiem nowy Mercedes, tam niebieska Panda, i najbardziej zaskakujący pojazd: Chevrolet Camaro, jak przypuszczała, z lat osiemdziesiątych, ale ładnie odnowiony – widać, że właściciel o niego dba jak o własne dziecko. Zaczęła się zastanawiać, kogo mogło na takie coś stać, ale wiedziała, że zawsze znajdzie się jakieś dziecko szefa firmy, które może sobie na takie coś pozwolić. Zawsze.

            - Kim jesteś i co tu robisz? – usłyszała i odwróciła wzrok od okna. Nad nią stały trzy dziewczyny, z czego ta, która się odezwała, wyglądała bardzo pretensjonalnie.

            - Obliczam delty dla zabicia czasu – odpowiedziała z sarkazmem, bo w takich sytuacjach włączał jej się jej swoisty system immunologiczny, którym była ironia i właśnie sarkazm. Niestety, dziewczyny wydawały się tego nie zrozumieć. Wywróciła oczami. – Siedzę.

            - To idź siedzieć gdzie indziej, to nasze miejsca – powiedziała druga, nie kłopocząc się z zamknięciem ust podczas żucia gumy. Aston po kolorze mogła stwierdzić, że jest ona truskawkowa, a nie była to rzecz, o której by marzyła.

            - Okej – mruknęła, złapała torbę i przesiadła się do przodu, byleby nie widzieć jamy ustnej tamtej dziewczyny. Niestety, jej nowe miejsce okazało się być również zajęte, a jako że już prawie cała klasa była w sali, pozostało jej wybrać między kujonkiem, a uzależnionym od siłowni. Wybrała pierwszą opcję w obawie o swoje życie.

            Nauczyciel wszedł do klasy dwie minuty po dzwonku i od razu spodobał się Aston. Nie w jakimś romantyczno-erotycznym sensie oczywiście; był to mężczyzna koło pięćdziesiątki, niski, o zabawnym zaroście, w sztruksach i gładkiej, błękitnej koszuli. Spojrzał na uczniów, oceniając stan klasy i usiadł za biurkiem.

            Nie zauważając początkowo Aston zaczął po prostu sprawdzać obecność. Dzięki temu dziewczyna dowiedziała się, że dziewczyna która ją wywaliła ze swojego miejsca ma na imię Jeanelle, ta z gumą to Lucy, a milcząca i trzymająca się z tyłu Azjatka to Macy. Chłopak obok niej miał na imię Michael, ten uzależniony od siłowni to Sean, a dziewczyna od harlekina – Liv. Więcej nie zapamiętała, bo głupio jej było odwracać się co chwilę, kiedy ktoś powiedział „jestem”.

            - Aston MacFarlane – przeczytał z zaskoczeniem na sam koniec nauczyciel i spojrzał po klasie, widocznie jej szukając.

            - Obecna – powiedziała unosząc dłoń. Profesor skupił na niej swój wzrok. Inne osoby również na nią spojrzały i rozmowy ucichły, więc dziewczyna mogła wyraźnie usłyszeć Jeanelle szepczącą nie tak znów cicho do swojej przyjaciółki coś o tym, że „ma dziwne imię”. Och, świetnie. Znów się zaczyna.

            - Jesteś tutaj nowa? – zapytał nauczyciel, a ona przytaknęła, ignorując szepty z tyłu klasy. – Tak, tak, coś mi tu nie pasowało. Skąd jesteś?

            Wiedziała, że takie pytania padną, i to na niejednej lekcji, więc już poprzedniego dnia starała się na nie przygotować psychicznie.

            - Z Manchesteru – odpowiedziała, a ktoś kaszlnął. Miała nadzieję, że to przypadek.

            - Oo, a co skłoniło cię do przeprowadzki tutaj? – dociekał mężczyzna.

            - Rodzice chcieli zmienić otoczenie – odparła ze wzruszeniem ramion i miną mówiącą „proszę, tylko nic więcej”. Widać nauczyciel zrozumiał, bo tylko zaznaczył jej obecność i wstał zza biurka, by przejść na środek klasy. Zatarł ręce i uśmiechnął się krzywo.

            - No, to kto pamięta jak zrobić czepiec Hipokratesa?

            - Co? – powiedziała sama do siebie. Hipokrates kojarzył jej się jedynie z książką o Hani Humorek, w której to ona chciała zostać lekarzem i składała „przysięgę hipopotama”. To chyba nie było do końca poprawne skojarzenie.

            - Opatrunek na głowę – podpowiedział Michael.

            Zgłosiła się Liv. Mogła sobie wybrać kogoś, na kim będzie mogła to zrobić i wzięła jakąś dziewczynę. Profesor dał jej dwa bandaże, a ta sprawnie zrobiła czepiec, który trzymał się na głowie dziewczyny pomimo tego, że miała proste, gładkie włosy na głowie.

            Liv otrzymała piątkę i Aston mogła nadpisać teraz informacje, które gromadziła w głowie. Dziewczyna była najwidoczniej tą „dziewczyną z sąsiedztwa”, która pożyczy zeszyty, przypilnuje twojego młodszego rodzeństwa, pomoże w nauce… Aston zanotowała sobie w głowie, że jeśli będzie bardzo desperacko poszukiwała znajomych w nowej szkole, zwróci się do niej.

            Na lekcji nauczyciel kontynuował o opatrywaniu ran, mówił co robić na przykład w przypadku poparzenia się. Aston miała ochotę się roześmiać, ale zatrzymała to dla siebie. Przy okazji zastanowiła się, czy na tych lekcjach nauczy się, jak gasić płonące nastolatki.

            Tak, miło by było.

            Podczas tej i następnych lekcjach rozmawiała trochę z Michaelem i musiała przyznać, że nie jest najgorszym towarzyszem. Siedziała zwykle z nim, chyba że klasa była na tyle duża, że miała możliwość siedzenia samej, bo wtedy od razu wybierała tę opcję. Nie miała ochoty aż tak zżywać się pierwszego dnia i to z osobami, które patrzyły na nią krzywo przez to, że ma inny niż oni akcent.

            Kiedy nadeszła przerwa na lunch, Aston odetchnęła z ulgą – pozostała jej już tylko lekcja literatury, matematyka i mogła iść do domu.

            Na stołówce wylądowała przy stoliku Michaela i jego kolegów: Barry’ego i Flinna. Nie byli wymarzonym towarzystwem, ale sama Aston wiedziała, że ona też nie jest najlepsza – ledwo co się odzywała, bo wolała przysłuchiwać się rozmowom innych. Poza tym wiedziała, że nie pasuje do takiego towarzystwa, ale jakiekolwiek lepsze niż żadne…

            Dziewczyna rozglądała się po stołówce, przyglądając się różnym ludziom. W pewnym momencie jej wzrok przykuł siedzący dwa stoliki dalej chłopak odwrócony do niej profilem. Przy siedzącej obok niego piękności o miedzianych włosach i chuderlawym blondynie z drugiej strony widać było, że jego karnacja jest o dwa lub trzy tony ciemniejsza, a brązowe włosy niemal czarne. Trzeba było powiedzieć, że był całkiem przystojny – to był głównie powód, dla którego Aston zwróciła na niego uwagę. (Nie rób takiej miny, to odruchowa ludzka reakcja.)

            Drugą rzeczą, przez którą się nim zainteresowała było to, że przy jego stoliku siedziała Jeanelle opowiadająca coś wszystkim tam zgormadzonym. Aston miała nadzieję, że nie o tym, jak to beznadziejnie jest ubrana (bo omawiała to już wcześniej ze swoimi dwoma przyjaciółkami nie przejmując się, że Aston siedzi w ławce przed nimi). Pewnie i tak mają lepsze tematy od niej, co ona się przejmuje.

            Chłopak, na którego wcześniej patrzyła wstał i zmiąwszy serwetkę w rękach skierował się w stronę kosza na śmieci, mówiąc coś jeszcze z uśmiechem do swoich, jak mogła stwierdzić, przyjaciół. Żeby jednak wyrzucić serwetkę musiał przejść obok stolika, przy którym siedziała Aston. A dokładniej obok dziewczyny, która siedziała tyłem do przejścia.

            Biorąc pod uwagę samozapłon na imprezie Aston mogła powiedzieć, że przeżyła wiele w swoim krótkim życiu; na całe szczęście nie udało jej się poczuć, jak to jest, kiedy kopnie ją prąd. Nie miała takiego doświadczenia, a jednak kiedy chłopak ją minął, poczuła coś właśnie takiego.

            Odruchowo uniosła głowę w górę i natrafiła na spojrzenie chłopaka, który odwrócił się przez ramię. Trwało niecałą sekundę, bo potem odwrócił się z powrotem i dalej szedł do kosza.

            - Kto to? – spytała swoich nowych kolegów, nie odrywając wzroku od ubranego w czarne spodnie i zieloną koszulę w kratę chłopaka.

            - Enzo Stewart, chodzi ze mną do klasy – odpowiedział jej Barry. Chwilę jej zajęło przypomnienie sobie, do której klasy chodzi Barry (maturalna, tak, no przecież zaznaczał to aż dwa razy), a potem musiała przetworzyć jego nazwisko.

            - Enzo? – spytała więc po kolejnych kilku chwilach. – Dość oryginalne imię.

            - Jest po części Włochem – odpowiedział jej Barry, patrząc na nią, jakby była cofnięta w rozwoju. Dziewczyna wywróciła oczami.

            - Łał, dziękuję ci, Sherlocku – mruknęła i w głowie walnęła się z liścia bo nie, sarkazm nie zapewni jej przyjaciół i wyjdzie na chamską. Musiała sobie o tym często przypominać.

            Za ten czas przedmiot ich rozmowy wrócił do swojego stolika. Blondas coś do niego powiedział, a ten poczochrał jego czuprynę, po czym przysunął się do rudowłosej piękności. Aston zaczęła się zastanawiać, czy to jej naturalny kolor i stwierdziła, że raczej nie, chociaż z tej odległości trudno było powiedzieć.

            - To jego dziewczyna? – spytała, a Michael i Flinn odwrócili się, żeby na nich spojrzeć.

            - Mhm – przytaknął ten pierwszy. – Tak od zawsze chyba.

            - No – potwierdził Flinn. – Enzo i Margaret to jak, wiesz, jedna z tych słynnych par, jak Romeo i Julia.

            - Ale ich losy chyba nie są aż tak tragiczne?

            - Nie, nie wydaje mi się, żeby któreś z nich miało ochotę popełnić samobójstwo – odparł Michael.

            - I dobrze, bo inaczej stary piernik zacząłby dręczyć całą klasę – dodał Barry.

            Aston zmarszczyła brwi, patrząc na chłopaka.

            - Ulubieniec nauczyciela z fizyki – wytłumaczył, a ona skinęła głową.

            Przystojny, inteligentny, prawie że obcokrajowiec… Coś za dużo tych zalet. Aston miała bardzo dziwną ochotę odnalezienia jego wad, tylko żeby udowodnić, że idealni ludzie nie istnieją.

            Nawet, kiedy zadzwonił dzwonek, a dziewczyna udała się wraz z Michaelem na literaturę, a następnie na matematykę, co jakiś czas wracała myślami do Enzo i tego dziwnego wyładowania elektrycznego, które było zdecydowanie za silne jak na naelektryzowany sweter.

            Na kolejnych lekcjach nie było już Jeanelle, która z pewnością się urwała, ale Lucy nie traciła rezonu; choć było widać, że męczy to Macy, która wyglądała, jakby miała zasnąć na ławce.

            - Patrz, trzyma się z kujonami – doszedł Aston głos Lucy z końca klasy; w zamierzeniu miał to być chyba szept, ale wyszedł nieco głośniej. Albo to ona była przewrażliwiona. – No i jest Angielką.

            Macy musiała coś odpowiedzieć, ale tak cicho, że Aston nie usłyszała tego przez stukanie kredy o tablicę.

            - Nieważne. Ej, ale sprawdziłam, co znaczy jej imię, bo z czymś mi się kojarzyło. Nie zgadniesz.

            Znów jakaś niewyraźna odpowiedź Macy, a Aston zaschło w ustach. Nie. Nienienie. Tylko nie to. Oni nic o niej nie wiedzą, nie mają prawa myśleć, że jej imię…

            - Zostało wzięte od takiego samochodu, Aston Martin. Czaisz?

            Kilka osób, które to usłyszało, parsknęło tłumionym śmiechem; nawet Michael pochylony nad zeszytem widocznie próbował ukryć uniesione w górę kąciki ust. Nauczyciel zapisywał coś w swoim notesie, ale też ledwo powstrzymywał się od wtórowania ogólnej wesołości.

            Ha, ha, ha, bardzo, ale to bardzo śmieszne.

            Łzy zaczęły cisnąć jej się do oczu i stwierdziła, że nie ma sensu ich powstrzymywać, bo będzie to tylko jeden z wielu powodów dany Lucy do dalszego obgadywania jej. Aston zgarnęła zeszyt i piórnik do plecaka i po prostu wyszła z klasy. Co z tego, przecież nawet nauczyciel się z niej śmiał. Nawet dorosły człowiek miał problem z uszanowaniem jej.

            Aston zdecydowanie nie była płaksą, z uniesioną głową znosiła upokorzenia i poniżenia, ale jeśli chodziło o jej imię… Była bardzo wrażliwa na tym punkcie. Lubiła je, bo było oryginalne i ładne, ale ludziom zawsze kojarzyło się z samochodem, chociaż to nie był zamiar jej rodziców. Niestety, nawet, jeśli to nie było celowe i w większości ludzie przyznawali się do błędu, raniło ją to. Raniło i często nie potrafiła nie uronić kilku łez.

            Kiedy znalazła się przed budynkiem szkoły zorientowała się, że nie wie dokąd ma iść. Nie znała miasta tak dobrze, a kiedy tata podwoził ją do szkoły, nie zwracała uwagi na drogę, bo była zbyt przygnębiona sytuacją. Nie chciała do niego dzwonić, by po nią przyjechał, bo pewnie zrobiłby jej awanturę o to, że urwała się z lekcji.

            Gdy Aston zaczęła myśleć o tym wszystkim – dzisiejszym dniu, milutkich koleżankach z klasy, o tym, że musiała opuścić swoje miasto i przyjaciół, zrobiło jej się gorąco. Łzy wyparowały z policzków, a jej skóra się zarumieniła i wystąpiły na nią kropelki potu, jakby miała gorączkę, i to bardzo wysoką.

            Tylko nie to, pomyślała i zaczęła to powtarzać w głowie jak mantrę. Próbowała myśleć o lodowcach Arktyki, misiach polarnych i pingwinach, jednak to nic jej nie pomogło.

            Znów stanęła w płomieniach.

***

            Fizyka na ostatniej lekcji była koszmarem i nikt nie umiał się skupić – w tym Enzo. Zastanawiała go ta dziewczyna, którą – można powiedzieć – spotkał na stołówce. Mógłby przysiąc, że nie widział jej jeszcze w szkole… A z pewnością by się zorientował, przede wszystkim z powodu tego dziwnego uczucia.

            Tego wyładowania elektrycznego, którego w życiu nie poczuł, ale miał dziwne wrażenie, że wie, z jakim aspektem się ono wiąże. I to zastanawiało go najbardziej… Bo nie mógł sobie pozwolić na fałszywą nadzieję.

            Przez okno, przy którym siedział zauważył tą dziewczynę wybiegającą ze szkoły. Zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, jak rozgląda się bezradnie i siada zgarbiona na murku.

            To było bardzo głupie z jego strony, ale jeszcze zanim zdążył pomyśleć, złapał swoje rzeczy i wyszedł pospiesznie. Dopiero, kiedy biegł po schodach zorientował się, że robi coś kompletnie dziwnego. Teraz jednak nie mógł zawrócić do klasy i powiedzieć: „Przepraszam, ale moje ciało pomyślało szybciej niż mózg”. Miał nadzieję, że profesor mu to wybaczy.

            Dokładnie w momencie, kiedy otworzył ciężkie drzwi frontowe i zrobił krok na zewnątrz, zobaczył coś, czemu z jednej strony jego oczy niedowierzały, ale z drugiej jego mózg tego wcale a wcale nie wykluczał. Mimo tego i tak to, co ujrzał, było dość szokujące.

            No bo kto jest przygotowany na widok płonącej nastolatki?

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

rozdział drugi

            Aston z paniką rozglądała się, rozpaczliwie szukając jakiegokolwiek źródła wody – albo chociażby miejsca, w którym mogłaby się ukryć, jednak niczego takiego nie znalazła. Zauważyła jednak w pewnym momencie Enzo, który stał przed drzwiami szkoły i przyglądał jej się po części ze zdziwieniem, po części z ciekawością.

            No wprost genialnie.

            - Może zamiast się gapić mi pomożesz?! – krzyknęła do niego z irytacją, bo to była jedyna rzecz, którą teraz już mogła zrobić. Na całe szczęście chłopak zachował zimną krew.

            - Przy parkingu za szkołą jest fontanna, chodź – zawołał i poszedł za budynek, a dziewczyna za nim. Biegiem dotarli na miejsce, a Aston zobaczywszy fontannę, starą i już neiczynną, miała ochotę roześmiać się gorzko. Stała tutaj w płomieniach a bardzo przystojny chłopak po prostu się na nią gapił.

            - Ta fontanna jest nieczynna – powiedziała łamiącym się głosem, jakby on tego nie zauważył. Spojrzawszy w dół ujrzała to co ostatnim razem: płomienie na całym ciele, wyglądające, jakby trawiły jej ubrania, choć tak nie było. (Całe szczęście. Dziś miała na sobie swoją ulubioną koszulkę ze słynnym uśmiechem Kota z Cheshire.)

            - Zaufaj mi – powiedział. Płonące włosy rozczochrane przez wiatr przysłaniały jej oczy, nie widziała więc jak chłopak zaciska mocno szczęki i unosi obie ręce na poziom swoich oczu, po czym rozcapierza palce. Z fontanny nagle trysnęła woda, która została skierowana na nią. Otoczyła ją niczym kokon, tym razem skutecznie gasząc ogień, po czym opadła i wsiąkła w ziemię, tworząc kałużę błotka wokół jej stóp. Pod Aston ugięły się nogi i padła na kolana, prosto w błotko. To wszystko ją zupełnie wyczerpało: tak jakby ogień wyciągał z niej całą energię. Oddychała ciężko i głęboko, a z oczu zaczęły płynąć łzy, choć nie płakała. Nagle przed sobą ujrzała twarz kucającego Enzo.

            - Przepraszam – powiedziała, ocierając łzy z twarzy i odgarniając włosy. Była otumaniona, nie łączyła faktu nagłego wybuchu fontanny z chłopakiem. – Tak mi przykro.

            - Ej, ale za co? – spytał, marszcząc brwi. Dziewczyna spojrzała na niego jak na idiotę.

            - Za zabicie Kennedy’ego – odparła, nie umiejąc się powstrzymać.

            Enzo uniósł oczy ku niebu i westchnął głęboko. Pomógł jej jednak wstać i zlustrował ją wzrokiem. Była od niego nieco niższa (no, trochę więcej niż nieco, ale też mniej niż dużo) i w tym momencie wyglądała trochę jak zagubione dziecko. Najdziwniejsze było jednak to, że jej ubrania pozostawały nienaruszone, mimo tego, że najpierw potraktował je ogień, a potem woda. Chłopak zadał jej tylko jedno pytanie:

            - Podwieźć cię do domu?

            Aston odgarnęła jeszcze raz włosy z twarzy i pokiwała głową. Mimo tego całego zamętu w głowie nie mogła nie zauważyć, że Enzo prowadzi ją do żółtego Camaro, które widziała wcześniej.

            - Czekaj, przed szkołą zostawiłam plecak – powiedziała, chcąc się odwrócić i po niego iść.

            - Nie, ja po niego pójdę – zatrzymał ją. – Ty wsiadaj – dodał i rzucił jej kluczyki. Dziewczyna otworzyła sobie i usiadła z lewej strony, po czym rozejrzała w koło po samochodzie. Był dwumiejscowy i sportowy, więc nie bardzo praktyczny w zwykłym miasteczku, ale cholera, to było cudo.

            Enzo wrócił po chwili z jej plecakiem. Podał go dziewczynie, a ona oddała mu kluczyki.

            - Jestem Aston, tak w ogóle – przedstawiła się.

            - Wiem. Jeanelle mówiła. Ja jestem Enzo.

            - Wiem – przedrzeźniła go. – Kujony mówiły.

            Enzo wywrócił oczami.

            - Dobra, dobra. I jak coś, to ja nie zrobiłam tego specjalnie. Tak po prostu wyszło. Jak myślisz, dużo osób to widziało?

            - Nie – odparł, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Okna faktycznie wychodzą na parking, ale fontanna jest w takim miejscu, że z ławki trudno ją dojrzeć.

            - No tak, w końcu płonąca nastolatka jest tak łatwa do przeoczenia…

            Chłopak westchnął. Dziewczyna zaczynała go trochę irytować tymi swoimi odzywkami i miał nadzieję, że  z nimi choć trochę przystopuje, bo naprawdę wydawała się sympatyczna. Całe szczęście, że kolegował się z Niallem i był już przyzwyczajony do tego rodzaju zachowania.

            Aston wyglądała przez okno, starając się rozpoznać okolicę. Zauważyła w pewnym momencie pub „Tańcząca Whisky” i wiedziała, że już go widziała (jak można nie zapamiętać tej nazwy?) i zdała sobie sprawę, że jest już bardzo niedaleko jej nowego domu.

            W tej części miasteczka było kilka równoległych do siebie ulic, przy których domy stały stykając się ogrodami. Ostatnia ulica nie rozdzielała jednak kolejnych rzędów budynków, ponieważ po drugiej stronie znajdowała się już oddzielona murkiem plaża. Dom Aston stykał się ogrodem właśnie z domami, których fronty były ustawione w kierunku morza; Enzo jednak nie wjechał w jej ulicę, tylko w Balbriggan, tą przy wodzie. Już chciała zwrócić chłopakowi uwagę że się pomylił, ale uświadomiła sobie, że przecież nie podała mu swojego adresu.

            - Ej, gdzie ty mnie wywozisz? – spytała z lekkim oburzeniem. – Wiesz, że jeśli jesteś pełnoletni może się to zaliczać jako porwanie?

            Enzo wywrócił oczami.

            - Zabieram cię do siebie, żeby twoi rodzice nie pomyśleli, że zwiałaś z lekcji. Potem cię odwiozę.

            - Chyba nie będzie takiej potrzeby… - mruknęła, kiedy chłopak zaparkował na podjeździe. – Jeśli przepuścisz mnie przez ogródek, będzie trzy razy szybciej.

            - Przez ogródek? – zdziwił się, wyciągając kluczyki ze stacyjki. – Mieszkasz w tamtym domu przy An Claddagh?

            Dziewczyna wzruszyła ramionami.

            - Może tak, a może nie…

            Enzo ścisnął dwoma palcami nasadę nosa.

            - Skorzystasz z mojego zaproszenia czy wolisz się wystawić rodzicom na pewny ochrzan?

            - Chyba jest tylko jedna odpowiedź – westchnęła. – Ale musisz mi pożyczyć telefon, bo… - Zawahała się. Nie chciała się przyznawać, że go nie ma. – Zapomniałam. A muszę poinformować tatę żeby po mnie nie przyjeżdżał.

            Chłopak bez słowa podał jej swojego iPhone’a, a ona szybko wystukała sms do taty i oddała mu urządzenie.

            - Jak myślisz, ile czasu zająłby mi powrót ze szkoły piechotą? – zwróciła się do Enzo wysiadając z samochodu.

            - Dwadzieścia minut, góra pół godziny – odparł i zaprowadził ją do domu. Był to piętrowy, biały budynek, zbudowany identycznie jak wszystkie inne na tej ulicy. Gdy weszło się do środka, można było stwierdzić, że jednak mieszkający tu ludzie nie byli przeciętni. Nowoczesne technologie co krok, minimalistyczny, niemal furutystyczny wygląd pomieszczeń… Można pomyśleć, że oni dosłownie śpią na kasie. Aston była po części zdegustowana – obrzydliwe bogactwo – a po części zazdrosna. Z tego samego powodu.

            Z przedpokoju przechodziło się do kuchni połączonej z salonem. Tylna ściana domu była cała niemalże szklana, więc dziewczyna mogła zobaczyć przez nią idealnie utrzymany ogród, żywopłot i za nim kawałek swojego domu. Po lewej znajdowało się dwoje drzwi: jedne z okienkiem, pewnie do łazienki, drugie do jakiegoś pomieszczenia. Po drugiej stronie wzdłuż ściany ciągnęły się schody, które były oklejone różnymi nalepkami w stylu „Nie wchodzić” i „Skażenie biologiczne”, co wskazywało na to, że pewnie na górze znajdował się pokój Enzo, albo jego rodzeństwa, jeśli takowe miał. Chłopak zaprowadził ją do kuchni i wskazał, by usiadła na wysokim stołku przy wyspie, a sam podszedł do lodówki.

            - Chcesz coś do picia? – zapytał z grzeczności.

            - Mhm – mruknęła, ostrożnie wdrapując się na stołek. Nie chodziło o to, że była niska; po prostu bała się, że zaraz wyląduje na ziemi. A do tego ta cała akcja z samozapłonem i sprzeczki z Enzo nieźle ją wycieńczyły – i wysuszyły. Miała wrażenie, że w jej gardle znajdował się piach, więc kiedy chłopak postawił przed nią szklankę coli, wypiła ją duszkiem.

            Usiadłszy naprzeciw Enzo posłał jej pytające spojrzenie.

            - Więc… - zaczął, ale się zaciął.

            - Tak, wiem, jestem nienormalna – odparła ze zmęczeniem.

            - Fakt – powiedział po prostu, a ona spojrzała na niego z oburzeniem. Wydawał się być tym nieporuszony. – Zdarzyło ci się to już kiedyś?

            - Raz – przyznała. W sumie nie było sensu by teraz trzymać przed Enzo sekrety, skoro i tak widział ją płonącą, a nawet jej pomógł. A poza tym nie wyglądał na osobę, która zaraz to rozgada. A nawet jeśli, to kto by mu uwierzył? – Na imprezie koleżanki – wyjaśniła. – Dlatego się tu przeprowadziliśmy.

            Chłopak pokiwał głową.

            - A nie próbowałaś, no nie wiem, jakoś zapanować nad tym? Wiesz, jak w książkach fantasy?

            Dziewczyna się roześmiała, ale przestała, kiedy się zorientowała, że Enzo mówił całkowicie poważnie.

            - Miałam nadzieję, że to się już nigdy nie powtórzy – odparła, wbijając wzrok w stół.

            - Takie umiejętności trzeba rozwijać – powiedział nieco moralizatorskim tonem, jakby chodziło o malowanie albo grę na pianinie. – Skoro takie masz, dlaczego nie pójdziesz krok dalej?

            - To nie są zdolności – sprzeciwiła się i wyszło to może trochę za ostro. No trudno. – Po prostu płonę. I tyle. Podobałoby ci się bycie żywą pochodnią?

            Wzruszył ramionami.

            - Byłoby ciekawie.

            Aston chciała się zacząć kłócić, ale zrezygnowała z tego. Była już zbyt zmęczona na tłumaczenie oczywistości, Enzo i tak wiedział swoje.

            - A co się stało z tą wodą? – spytała zamiast tego. – Może ty masz jakieś zdolności i potrafisz robić czary-mary?

            - Nie – uciął krótko. – Po prostu wiedziałem, gdzie jest stara rura.

            - Jasne – mruknęła powątpiewająco. Ale nie mogła zarzucić mu kłamstwa; jego wyraz twarzy i ton głosu były zbyt prawdziwe. Mimo to jednak miała swoje powody, żeby go podejrzewać. Musiała sobie przypominać, żeby za bardzo tego nie przemyślać, bo okaże się że nie miała racji i wyjdzie źle.

            Między Enzo i Aston zapadła cisza i oboje nie wiedzieli, czy jest niezręczna czy też nie. Oboje gapili się wszędzie, tylko nie na siebie.

            Nagle chłopak spojrzał na nią, skłaniając szatynkę do tego samego.

            - Co się stało?

            - Mogłabyś zostać strażakiem.

            Aston popatrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu.

            - Od kiedy to strażacy wywołują pożary? – spytała, nie odrywając badawczego wzroku od towarzysza. O czym on bredził?

            - Nie o to mi chodzi – powiedział ze zniecierpliwieniem. – Chyba jesteś ognioodporna, nie?

            - Bożeee – jęknęła i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Genialny pomysł, tylko tak jakby kłóci się z tym, że nie chcę nawet myśleć o tym skromnym aspekcie mojej osobowości. Możesz skończyć temat?

            - Nie – odparł z uśmiechem.

            - Dzięki.

            Spojrzała na zegarek; miała jeszcze trochę czasu, zanim będzie musiała wyjść. Postanowiła zająć się zadaniem z matematyki, żeby uniknąć niezręczności, a przy okazji odjąć sobie pracy na później. Nauczyciel nie dał jej taryfy ulgowej; Aston na szczęście nie była nastawiona negatywnie do tego przedmiotu, chociaż ulubionym by go nie mogła nazwać.

            Niestety Enzo przypatrywał się temu co robi i co chwilę ją poprawiał.

            - Gdybym mogła to bym już sobie poszła, ale jak na razie to siedzę tu uwięziona jak jakaś cholerna księżniczka w wieży – mruknęła w pewnym momencie z długopisem zawieszonym milimetr nad kartką. Była zła, bo zgubiła się w swoim myśleniu, a to było najgorsze.

            - A ja to co? Smok jestem? – spytał, wskazując jednocześnie na część równania którą powinna się zająć.

            - Oczywiście – odparła.

            - Ale to ty ziejesz ogniem.

            Aston wydała z siebie coś pomiędzy warknięciem a jękiem rozpaczy.

            - Wybacz, ale księżniczka musi zabić smoka i uciec z wieży, bo już jej puszczają nerwy. – Zamknęła z trzaskiem zeszyt, spakowała się niedbale i podeszła ciężkim krokiem do drzwi, gdy te otworzyły się i wpadł na nią wysoki mężczyzna. Dziewczyna przeraziła się, że to ojciec Enzo, ale gdy spojrzała w górę ujrzała człowieka tylko kilka lat starszego.

            - Tydzień mnie w domu nie ma i masz już nową dziewczynę? – spytał żartobliwie. – Czemu zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatni?

            - Nie jestem jego dziewczyną – mruknęła i chciała wyjść, ale mężczyzna był dość barczysty i zatarasował sobą drzwi.

            - Nie? Hm, w takim razie wybacz. Jestem Marco – powiedział, ujął jej dłoń i pocałował. Dziewczyna poczuła się nadzwyczaj niekomfortowo i wyrwała rękę z jego uścisku.

            - Aston – przedstawiła się. Musiała jednak przyznać, że był niczego sobie i sądząc po podobieństwie do Enzo, był jego bratem. Miał może z metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale sprawiał wrażenie takiego „miłego giganta”, wielkiego faceta o gołębim sercu. Wizerunek ten dopełniały ciepłe brązowe oczy, które jako jedyne przeszkadzały w porównywaniu braci, ponieważ te Enzo były niebieskie, kontrastowały z jego typem urody. Na myśl o nim aż skrzywiła się w myślach; nie była pewna swoich uczuć co do tego chłopaka. Denerwował ją, to pewne. Ale nie mogła powiedzieć, że go nienawidziła.

            - Wow, masz imię jak samochody, fajnie – uśmiechnął się szelmowsko. – Ale skoro tak ci się spieszy, teraz już cię mogę puścić wolno. – Z tymi słowami przepuścił ją w drzwiach.

            - Dotrzesz sama do domu? – krzyknął jeszcze młodszy z braci.

            - Nie jestem dzieckiem! – odkrzyknęła, a chłopak, choć jej już nie widział mógłby przysiąc, że pokazała pewien niezbyt grzeczny gest w jego stronę. Marco uniósł brwi i zamknął drzwi. Torbę rzucił na schody, a sam usadowił się na stołku i poprosił Enzo o coś do picia.

            - Co wy tacy spragnieni jesteście? – zastanowił się na głos Enzo. Marco nie odpowiedział, bo chwycił podaną przez brata butelkę wody i wypił całe pół litra, jakie się w niej znajdowało. Gdy skończył, otarł usta grzbietem dłoni.

            - No, tego mi było trzeba – powiedział z satysfakcją. – A teraz mów, co to za koleżanka.

            - Okazuje się, że nasza sąsiadka. – Wskazał za siebie, gdzie przez szybę zza żywopłotu było widać jej dom. – Przeprowadziła się tu z Anglii, w związku z pewnym niefortunnym incydentem wiążącym się bezpośrednio z ogniem i samozapłonem.

            Starszy chłopak wyraźnie ożywił się na jego ostatnie słowa.

            - Czyli jest nas więcej? Ha! – Powiedział tryumfalnie, wskazując na brata palcem. – A ty mi nie chciałeś wierzyć! Mówiłem, że żywioły są cztery. No, a poza tym czułem od niej jakąś pozytywną energię. Aurę. Coś takiego.

            - Pozytywną? – zadrwił Enzo. – Jakim cudem? U mnie to było z jednej strony przyciąganie, fakt, ale z drugiej coś… Nie wiem. Innego. Złego.

            Marco wywrócił oczami.

            - A co myślałeś? Ogień i woda są przeciwieństwami, geniuszu.

            No tak, wcześniej jakoś o tym nie pomyślał, chociaż sam nie wiedział czemu.

            - Indukcja elektromagnetyczna – powiedział po prostu.

            - Co?

            - Przyciąganie i odpychanie, co powoduje…

            - Nie, stop! – wykrzyknął Marco. – Nie zadręczaj mnie tym! Mam jeden dzień wolnego kiedy mogę przyjechać do domu i nie życzę sobie wykładów od ciebie, Kapitanie Fizyko.

            - Ty to już wiesz, jak zachęcić dziecko do nauki.

            - Cała przyjemność po mojej stronie. Więc co, opowiadałeś jej teraz o nas, tak? – zapytał starszy z braci.

            - Nie – westchnął Enzo. – Wolałem tego jeszcze nie robić.

            - Czemu? – zdziwił się Marco. – Nie powinna wiedzieć, że nie jest sama czy coś?

            - Biorąc pod uwagę, że wybiegła w połowie lekcji z klasy, zapłonęła przed szkołą a ja ją ugasiłem, po czym nabrałem na stare rury…

            - Nie żartuj. – Chłopak pokręcił głową. – Nie wygląda na taką głupią.

            Młodszy brat wzruszył ramionami.

            - Czyli ona nie kontroluje swojej mocy, tak? – dociekał Marco. – Tym bardziej trzeba ją wtajemniczyć. Czemu tego nie zrobiłeś?

            - Nie wiem. Muszę pomyśleć – uciął Enzo i skierował się do swojego pokoju, a brat podążył za nim.

            - Chodzicie razem do klasy?

            - Nie, jest dwa lata młodsza – odpowiedział, a widząc zaskoczoną minę Marca sam zrobił podobną. – Coś nie tak?

            - Hm. – Starszy brat usiadł obok młodszego na łóżku. – Zauważyłeś tą zależność? Ja mam dwadzieścia lat, ty osiemnaście, ona szesnaście. Ciekawe, czy jakaś osoba, która będzie powietrzem, a żeby była równowaga to stawiam na dziewczynę, będzie miała dwadzieścia dwa czy czternaście lat. W sumie czternaście to byłoby kiepsko, taka małolata. – Zacisnął na moment usta, a potem odwrócił się do brata i spojrzał na niego badawczo. – Aston ma charakterek, nie uważasz?

            Enzo parsknął śmiechem, ale cześć jego umysłu zaczęła się nad tym zastanawiać. Fakt, można by to nazwać „charakterkiem”, choć dla niego po prostu było to irytujące zachowanie. Zobaczy się, jak to będzie później – bo nie ma możliwości, żeby tą znajomość tak zostawić. Jakby nie było, są na siebie skazani.

            - Dobra, nie jesteś rozmowny to cię zostawię. Ale jest nas już troje! – wykrzyknął radośnie i wyszedł z pokoju brata. Enzo zamknął za nim drzwi i pokręcił głową. Niby już poważny student, a zachowuje się jak dzieciak. Chociaż to może właśnie dlatego zachowuje się jak dzieciak.

 

            Po powrocie do domu powiedziała tacie, że kawałek podwiózł ją kolega, ale potem poszła pieszo. Ten jak zwykle przyjął to ze spokojem – serio, mogłaby mu powiedzieć że zaszła w ciążę na imprezie, a on by pokiwał głową i mruknął „damy radę – i wrócił do wypełniania jakichś ważnych papierów. W Anglii pracował w firmie budowlanej, teraz jednak musiał znaleźć coś nowego. Mama dziewczyny była księgową, więc pracę znalazła w Skerries praktycznie od razu – w jakiejś hurtowni artykułów papierniczych.

            Kiedy weszła do swojego pokoju, miała wielką ochotę sprawdzić Facebooka czy Twittera, zobaczyć co u znajomych, jednak wszystkie takie strony miała zablokowane. Jedyną rzeczą, którą mogła robić w internecie było szukanie materiałów do zadań domowych. Pracę już jednak odrobiła, na Pudelku nie było nic ciekawego, więc po ludzki zaczęła się nudzić.

            Zamyśliła się o wydarzeniach dzisiejszego dnia, jednak z tego stanu wyrwało ją głośne uderzanie gradu o szybę. Wyjrzała przez okno, a jej wzrok zatrzymał się na Enzo, siedzącym w swoim ogrodzie po turecku, prawie jak jakiś medytujący buddyjski mnich. Dziewczyna nie mogła dostrzec jego twarzy. Dziwiła się, że chłopakowi nie przeszkadzają zimne kulki lodu obijające się o jego skórę, ale w końcu stwierdziła, że ma nierówno pod sufitem i przestała się na niego gapić. Zaczęło ją to jednak zastanawiać – może on ma serio jakąś moc wody, dlatego mu to nie przeszkadza? Tylko w tym momencie powinien jej o tym od razu powiedzieć, prawda? Chociaż jakby na to nie patrzeć, nie pałali do siebie szczególną sympatią. No ale skoro on znał jej sekret, to ona by chyba zachowała w tajemnicy takie coś z jego strony… Prawda?

            To wszystko było zbyt zagmatwane, a na jeden dzień miała już zbyt dużo wrażeń. Kłębiło się w niej tyle emocji, że obawiała się, czy przypadkiem znów nie zapłonie. Żeby tego uniknąć, poszła wziąć zimny prysznic.

            Kiedy stała już pod strumieniem zimnej wody, zaczęła się zastanawiać nad ugaszeniem. To była rzecz, która podważała teorię o rurach; ostatnim razem woda jej nie ugasiła, a teraz jednak tak się stało. To musi być coś w rodzaju jej samozapłonu, ale kontrolowalne. Może sama powinna się nauczyć panowania nad tym… Właśnie, jak to nazwać? Przekleństwo? Moc? Dar? Zależy, jak się na to patrzy. Wbrew pozorom słowo „moc” nie było neutralne, bardziej pozytywne – przecież superbohaterowie mają moce, postaci z książek dla młodzieży mają moce, i ci źli i ci dobrzy, jednak wykorzystują je będąc nastawionymi do nich pozytywnie. Ale przekleństwo… To było zbyt silne słowo. Też do tego nie pasowało.

            Kiedy Aston zaczęła drżeć z zimna, stwierdziła że jest już w porządku i może wyjść spod prysznica zanim zamarznie. Wychodząc z łazienki usłyszała wołającego ją tatę, który chciał zrobić obiad i prawie mu się to udało, ale miał problem z surówką – za nic nie umiał dobrze posiekać kapusty. Dziewczyna pomogła mu, a gdy już wszystko skończyli, mogli usiąść przy stole i porozmawiać, czekając aż mama wróci z pracy. Marcus MacFarlane wypytał córkę dokładnie o szkołę, a ta opowiedziała o wszystkim, co nie zawierało Jeanelle i jej koleżanek oraz samozapłonu – co znaczyło, że jej opowieść była dość krótka. Wspomniała że poznała sąsiada, który jeździ szpanerskim wozem.

            Ojciec wydawał się być zadowolony, a ona cieszyła się, że nie dała po sobie poznać, jak dużo rzeczy przed nim zataiła.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Klara's other books...