Mary Stealnight ↯ Harry Potter

 

Tablo reader up chevron

Część I

 

Nie wiedziałam, dlaczego wybrał akurat mnie.
      Nie miałam pojęcia, czemu po prostu nie zapukał do sąsiednich drzwi.
      Ale miałam nadzieję, że nie zrujnuję swojej szansy, tylko przez to, że zawsze tak robiłam.
      Bo kiedy w nocy spotykasz na ulicy Dumbledore'a, to musi coś znaczyć i mówię to z własnego doświadczenia.

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

[1.1] Gasnące światła

Zastanawiałam się kiedyś, czy magia istnieje. Czy jest w ogóle coś takiego jak czary i magiczne mocy. Czy ci ludzie, których mijam na ulicy mogą mieć coś takiego w sobie i może nawet ja, choć wiedziałam, że to nie możliwe. Z tą myślą zasypiałam każdej nocy i budziłam się każdego poranka.

Mijały lata, a to nigdy się nie zmieniało, zawsze było tak samo.

Potem poznałam jego. Chłopaka z czarnymi włosami, zielonymi oczami i okularami. Ta książka odmieniła całe moje życie, ale to dalej się nie zmieniało, wręcz przeciwnie, opowieść jeszcze bardziej potwierdziła moje przekonania, a jedynym czego żałowałam, było to, że nie dane mi zobaczyć, jak cudowne i tajemnicze są te miejsca. Do czasu...

Były wakacje. Dokładnie to 25 sierpień. Wstałam tego dnia bardzo późno, jak na mnie. Jedenasta to była już odpowiednia godzina. Wprost idealna. Tego dnia miałam mieć spokój. Tylko ja, mój pokój, książka i wieczorny spacer.

Zeszłam po schodach na śniadanie. Wszyscy już je zjedli, co nie było dla mnie dziwne, a wręcz przeciwnie.

Weszłam do kuchni i przywitałam się tylko krótkim – dzień dobry!

Otworzyłam drzwi lodówki i wyciągnęłam jakieś potrzebne rzeczy do zrobienia sobie czegoś pysznego. Zrobiłam kanapki z serem i herbatę, po czym dołączyłam do mojej rodziny przy stole. Parę razy podczas rozmowy zakrztusiłam się jedzeniem, ale taka już jestem – dużo mówię. Wstałam, grzecznie podziękowałam i wróciłam do pokoju ostrożnie niosąc kubek ciepłej herbaty. Wolałam jej później nie sprzątać z podłogi. Wyciągnęłam z szafy przypadkową bluzkę i spodnie, a kiedy już się ubrałam szybko ogarnęłam pokój.

Usiadłam wygonie na kanapie i zaczęłam czytać. Po raz kolejny coraz bardziej zagłębiałam się w przygody mojego ulubionego czarodzieja. Po raz kolejny czytałam moją ulubioną serię i dalej sprawiało mi to taką samą frajdę, jak za pierwszym razem. To tak jakbym zapomniała wszystko, co się stało i dowiadywała się tego od nowa. Wspaniałe uczucie. Kiedy czytałam czas zawsze szybko mijał. Chyba tak na złość, bo co jest piękniejszego niż spędzenie całego dnia w Hogwarcie? Trudno, że to w mojej wyobraźni.

 Tak było i tym razem, bo zanim się obejrzałam, już była godzina dwudziesta pierwsza, a wydawało mi się, że przed chwilą jadłam obiad. Odłożyłam książkę, chwyciłam telefon leżący na stole i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół.

– Wychodzę! – krzyknęłam i z hukiem zamknęłam drzwi.

Na polu było już lekko chłodno i ciemno, ale nic nie stanęło mi na drodze. Uwielbiałam spacerować o tej porze. Nie bałam się tej atmosfery, ona tylko dodawała mojemu rodzinnemu miasteczku - Cheamsford, odrobinę uroku i tej magii.

Wyszłam z kamiennej uliczki, która prowadziła do mojego domu i weszłam na drogę asfaltową. Moje oczy oślepił rząd latarni ułożonych wzdłuż drogi. Prychnęłam pod nosem. One jak zawsze musiały wszystko zepsuć.

Ruszyłam dalej. W pewnym momencie jedna z nich zgasła. Momentalnie się odwróciłam. To pewnie tylko żarówka, więc ruszyłam do przodu. Kolejne lampy zaczęły gasnąć. Znów się odwróciłam, teraz to już lekko przestraszona. W oddali zauważyłam postać. Dość wysoką, a już na pewno wyższą ode mnie. Zbliżała się coraz bardziej, a moje nogi za nic w świecie nie chciały się ruszyć, jakby były wbite w ziemie. Stałam tak z rozszerzonymi oczami, a strach napawał mnie coraz bardziej. 

Był bliżej i bliżej, a kiedy stanął w miejscu, w którym światło ostatniej zapalonej latarni już go oświetlało, rozszerzyłam oczy jeszcze bardziej. Zaczęłam je przecierać, bo wydawało mi się, że mam zwidy. Przecież to nie możliwe. Bo co profesor Dumbledore miałby robić o tak później godzinie na Johns Street?

– Dzień dobry – powiedział, po czym się rozglądnął – a może raczej dobry wieczór.

Faktycznie – dzień dobry nie było zbyt trafione, jeśli chodzi o porę dnia, ale i tak mu nie odpowiedziałam. Stałam, jak stałam i raczej nie wglądałam na taką i tak też się nie czułam jakbym miała się ruszyć. Staruszek chrząknął. Postanowiłam się opanować.

– Tak – wymamrotałam.

Zawsze wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak, ale to już chyba przesada. Teraz powinnam wrócić do domu i zadzwonić do psychiatry. Ja oszalałam! Oszalałam!

– Wcale nie oszalałaś. Ja tu jestem – powiedział.

Czy on mi czyta w myślach? Chyba jednak nie, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że chodzę tam i z powrotem trzymając się za głowę. Znów na niego spojrzałam, a potem wróciłam do wykonywanej przeze mnie wcześniej czynności.

– Będziemy tak stać na ulicy, czy może porozmawiamy w moim gabinecie?

Wbiłam w niego wzrok. Ze mną naprawdę jest coś nie tak, bo podeszłam do niego i wedle polecenia chwyciłam za ramie. Poczułam ukłucie w pępku i znalazłam się w - jak wywnioskowałam - jego gabinecie.

– Dobrze jak na pierwszy raz – uśmiechnął się – zazwyczaj wszyscy wymiotują.

Nerwowo przytaknęłam, a on wzruszył ramionami. Był to pokój pełen różnych rzeczy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Było ich wiele. Na półkach zalegały ich ogromne ilości, a obok biurka siedział ptak. Od razu go rozpoznałam.

– Fawkes, prawda? - zapytałam.

Uśmiechnął się szeroko i przytaknął. Zdziwiło mnie dlaczego tak zareagował. Zrozumiałam jednak, że to była moja pierwsza porządna wypowiedź od momentu kiedy go spotkałam. Gładziłam ptaka po ognisto czerwonych piórach, kiedy przemówił.

– Sprowadziłem cię tu żeby omówić parę spraw, więc może porozmawiamy.

– Jasne – odparłam i usiadłam na krześle przy biurku.

Wbiłam wzrok w swoje adidasy, które nagle stały się bardzo interesujące. Potem ni z tego, ni z owego spojrzałam na niego.

– Dobrze, więc... – zaczął – Od czego by tu... Ach, tak!

W jego oczach rozbłysły iskierki radości.

– Już zapewne wiesz, że jestem tu w sprawie twojej edukacji. Bo widzisz już niespełna trzy lata temu, miałaś zostać poinformowana o przyjęciu twojej osoby do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tak się jednak zdarzyło, że twoja sowa nie dotarła do ciebie. Nikt się tą sprawą nie zajął, gdyż myśleliśmy, że po prostu odmówiłaś. Wszystko to wyjaśniło się dopiero niedawno, kiedy...

– Zaraz, zaraz – przerwałam mu. To był dla mnie ogromny szok, zważając na to, że pan profesor wcale nie owijał w bawełnę, tylko powiedział mi to wszystko tak prosto z mostu. – Czyli mam rozumieć, że już dawno powinno mnie tu nie być, a ja nawet o tym nie wiedziałam?

Może to nie był najlepszy tekst, którym dysponowałam w danym momencie, bo co on w tej chwili mógł sobie o mnie pomyśleć? Ale w sumie to mogę przedstawić wiele argumentów na swoją obronę. Bo przecież nie codziennie człowiek dowiaduje się, że trzy lata wcześniej miał zostać przyjęty do magicznej szkoły, o której istnieniu nie miał pojęcia!

– Przyjęłaś to lepiej niż się spodziewałem – przemówił nagle wyrywając mnie z moich iście dojrzałych i mądrych rozmyśleń. – Wyobrażałem sobie raczej jakieś nie do wierzenia i lamenty, a ty zdałaś mi tylko jedno pytanie. 

Uśmiechnęłam się w myślach. Już na wstępie mogę powiedzieć, że lubię prawdziwego Dumbledore'a, tak samo bardzo jak tego w książce, o ile to nie jest ta sama osoba. Choć, moment, przecież to jest ta sama osoba. Ja to jestem naprawdę głupia.

– Dobrze. Skoro teraz już wiem, że miałam chodzić do Hogwartu, to zamierza mnie pan wysłać na czwarty rok? A tak swoją drogą czy moi rodzice mają o tym jakiekolwiek pojęcie i o tym, że teraz siedzę sobie z nieznajomym w jakiejś innej galaktyce? - zapytałam.

– Przecież nie śmielibyśmy cię porwać – zapewnił mnie profesor. – O wszystkim zostali poinformowani parę dni wcześniej.

Wiedziałam! Wiedziałam, że coś przede mną ukrywali. Jestem genialna!

– A jeśli chodzi o twój rok nauki, to mam dla ciebie ciekawszą propozycję – zaczął. Opanowałam swoje myśli i przeniosłam wzrok z obrazu na ścianie, na niego. – Myślałem raczej o cofnięciu czasu.

A ja myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zdziwi. Znowu szeroko otworzyłam usta. Dyrektor po raz kolejny już tego dnia się uśmiechnął.

– Mam rozumieć, że się zgadzasz?

Wiele nie myśląc kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. Przeżycie wszystkich roków w Hogwarcie to była propozycja nie do odrzucenia. Dopiero potem dostrzegłam minusy tego planu. Przecież wszystko co się stało - moje ukończenie podstawówki, początek gimnazjum, wszystkie te wydarzenia one znikną.

– Czasem trzeba zaryzykować – powiedział – bo ryzyko otwiera nam drogę do nowych doświadczeń.

Spojrzałam na niego. Miał rację, przecież wśród tych momentów było tyle samo tych złych, co tych dobrych, a to jest moja jedyna szansa. Wszystkie wspomnienia wirowały w mojej głowie.

– A czy chociaż ja będę to pamiętać? - zapytałam

– Będziesz – powiedział – ty i twoja rodzina.

Postanowiłam zaryzykować. Jak żyć to na całego. Dumbledore widząc, że już podjęłam decyzję wskazał mi niebieskie koło nakreślone na podłodze. W jego centrum stało jedno z wielu dziwnych urządzeń w tym pokoju. Był to stolik, a na jego środku widniała kryształowa kula.

– To kula czasu. Używa się jej kiedy chce się cofnąć bardzo dawno, tak dawno, że samo użycie zmieniacza czasu trwałoby co najmniej parę godzin. A teraz przekręć. Tylko raz.

Dotknęłam kuli. Zobaczyłam w niej wszystko. Ostatni dzień razem ze starymi przyjaciółmi. Pierwszy dzień w nowej szkole. Poznanie nowych kolegów. Moje urodziny, dzieciństwo. Wszystkie wspomnienia. Jeszcze raz spojrzałam na mojego przyszłego dyrektora, a on spojrzał na mnie. Jego mina mówiła – Zrób to z czego kiedyś będziesz mogła się cieszyć. Ostatnie spojrzenie i przekręciłam kule.

Zawirowała.

Cały pokój wypełniło błękitne światło. Zaczęłam spadać, a przynajmniej tak mi się wydawało i nagle wszystko stanęło. Dalej byłam w gabinecie Dumbledore'a, mając tyle samo lat. Popatrzyłam na niego pytająco. Iskierki radości znowu zapłonęły w jego oczach.

– Cierpliwości, cierpliwości – powiedział i klasnął w dłonie.

Nim się obejrzałam znowu stałam na ulicy. Wszystkie latarnie były zapalone. W dziwnym nastroju wróciłam do domu i nic nie mówiąc skierowałam się do pokoju. Padłam na łóżko. Oszalałam! Ja kompletnie oszalałam!

Z mieszanymi uczuciami poszłam spać. Byłam pewna, że coś jest ze mną nie tak. Następny dzień wydawał mi się absurdem, a właśnie następnego dnia miałam się przekonać, że wszystko ze mną w porządku. Bynajmniej na tyle co zawsze.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Mary's other books...