smile on the camera

 

Tablo reader up chevron

about

Harry’ego wszędzie pełno. Udało mu się nawet trafić na jedno ze zdjęć Stephanie. Nie żeby Steph to jakoś specjalnie przeszkadzało; w końcu gdyby nie jego czupryna, to nigdy nie spróbowałaby tych wszystkich przepysznych ciastek, które upiekł.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

smile on the camera

 

I'm falling for your eyes but they don't know me yet...

Stephanie nie jest typem imprezowiczki, więc w piątkowy wieczór siedzi w luźnych spodniach dresowych, męskiej koszulce z napisem I love Ireland, z brązowymi włosami spiętymi w luźny koczek i z kubkiem parującego waniliowego latte, przeglądając na swoim laptopie zdjęcia, które dziś zrobiła. Zaraz po wykładach wybrała się na spacer ze swoją lustrzanką, by uwiecznić park zasypany białym puchem. Szczerze to chyba nawet woli to od tych wszystkich imprez z parami obściskującymi się w każdym kącie, alkoholem i głośną muzyką bez żadnego przesłania, jedynie z mocnymi basami i wokalistą z nieprzyjemnym dla ucha głosem. Na samą myśl zaczyna boleć ją głowa.

Zima to jej ulubiona pora roku. Jest zimno, to prawda, ale Londyn przykryty grubą pierzyną śniegu to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. W dodatku ta atmosfera, te zbliżające się święta, to wszystko sprawia, że nigdy nie może się doczekać listopada, w najgorszym wypadku grudnia, kiedy wreszcie spadnie pierwszy śnieg. Bierze wtedy swojego nikona i rusza na poszukiwanie miejsca, z którego najlepiej może uwiecznić piękno miasta.

Cicho ziewa i upija jeszcze jeden łyk kawy, mrużąc powieki i przyglądając się zdjęciu jakiejś kawiarenki, którą mijała po drodze do parku. Wygląda na przytulną i Stephanie stwierdza, że może wybierze się tam jutro; w końcu nie jest daleko i pewnie tak czy tak by ją minęła. Przynajmniej ciepły napój trochę ją rozgrzeje.

Na następnym zdjęciu pierwsze, co rzuca jej się w oczy, to coś brązowego i kręconego na tle kawiarni z poprzedniego ujęcia. Zastanawia się chwilę, co na tym zdjęciu robi to dziwne zwierzę, aż dostrzega resztę stworzenia i stwierdza, że to jednak nie żaden zwierz, a chłopak. Nie potrafi ocenić, czy jego tęczówki są zielone, czy może jednak błękitne. Osobnik trzyma przy prawym uchu telefon i rozmawia z kimś, uśmiechając się pod nosem; drugą ręką trzyma klamkę od drzwi prowadzących do wnętrza sklepu. Szatyn wygląda dobrze, można nawet powiedzieć, że jest przystojny, skoro już Stephanie bawi się w ocenę wyglądu jakiegoś kompletnego nieznajomego. W końcu nie ma nic lepszego do roboty.

Dziewczyna zastanawia się, kiedy zrobiła to zdjęcie i jakim cudem nie zauważyła tego chłopaka wcześniej.

***

Następnego dnia koło piątej popołudniu zarzuca na siebie płaszcz, wkłada swoje kozaki, chowa jasną czuprynę pod czapką i owija się szalikiem. Na szyję zakłada jeszcze aparat, zamyka mieszkanie i rusza przed siebie, w myślach starając się przypomnieć sobie drogę do kawiarenki.

Na miejscu jest po piętnastu minutach. Otwieraniu drzwi towarzyszy dźwięk dzwoneczków, a ciepło, które nagle ją otacza, przywołuje uśmiech na jej twarz. Rozgląda się chwilę; przesuwa wzrokiem po kominku w rogu, po ciemnych obiciach siedzeń, po beżowej kanapie, po obrazach na ścianie, po kilku klientach siedzących przy stolikach, aż w końcu zatrzymuje go na dwóch chłopakach stojących przy ladzie, rozmawiających właśnie z nim. Stoi po drugiej stronie, za kasą, w białym fartuchu i śmieje się z czegoś co powiedział jeden z jego towarzyszy, ten z czarnymi włosami na żelu. Stephanie nieśmiało pokonuje kilka kroków i staje przy nich, zachowując odpowiednią odległość. Nie wie, czy tych dwoje to klienci, czy może po prostu przyszli pogadać. Może powinna zrobić coś, by ją zauważyli? Rozważa odchrząknięcie i przerwanie im rozmowy o jakimś meczu, kiedy jej spojrzenie spotyka się z tym ze zdjęcia i, tak, jego oczy zdecydowanie są zielone.

Chłopak przerywa swoją wypowiedź w pół słowa i wpatruje się w nią, zwracając tym samym uwagę jego kolegów. Oboje spoglądają na nią, następnie na szatyna i nagle uśmiechają się tak szeroko, że Stephanie trochę zaczyna się ich bać.

– Zobaczymy się u Louisa, okej? Niall, nie zapomnij przynieść prowiantu. Tomlinson zawsze ma pusto w lodówce – odzywa się lokaty, patrząc na dwójkę znacząco.

– Czemu to zawsze ja przynoszę żarcie? – pyta oburzony blondyn, którego kolor włosów jest chyba trochę za jasny jak na naturalny odcień. Słychać u niego też akcent, po którym łatwo stwierdzić, że pochodzi z Irlandii.

– Bo to ty zawsze najwięcej zjadasz. – Brunet obok przewraca oczami. – W każdym razie Haz, miłej pracy. – Mruga do niego, wciąż szczerząc zęby i odchodzi, ciągnąc za ramię przyjaciela.

– Przepraszam. – Chłopak wzdycha, kiedy za tamtymi drzwi wreszcie się zamykają. – Dziś jest mało ludzi i trochę się zagadałem. Długo pani czeka? – pyta. Stephanie wpatruje się w niego w milczeniu. Pani?

Chyba żartujesz – śmieje się po dłuższej chwili, w zamian otrzymując od szatyna zdziwione spojrzenie. – Jesteśmy prawdopodobnie w tym samym wieku. Nie jestem żadną panią – mówi rozbawiona, kręcąc przy tym głową. Nieznajomy chwilę mierzy ją wzrokiem, po czym uśmiecha się szeroko, jednak trochę mniej niż farbowany i ten drugi. W inny sposób.

I, o cholera, on ma dołeczki.

Jeżeli nogi się pod nią uginają, to tylko troszeczkę i opiera się o ladę tylko tak na wszelki wypadek, jakby jeszcze wyskoczył z tekstem, że to on upiekł chociaż jedną z tych pysznych babeczek widocznych na wystawce obok nich, czy coś.

– W takim razie jak powinienem się do ciebie zwracać? – pyta szatyn z głupkowatym uśmieszkiem.

– Najlepiej po imieniu. Jestem Stephanie. – Wyciąga do niego rękę, unosząc prawy kącik ust.

To doprawdy zastanawiające, skąd u niej tyle pewności siebie. Zazwyczaj w takich sytuacjach nie potrafi wykrztusić nawet słowa. To pewnie przez zapach tych wszystkich słodkości; jej mózg już się rozluźnił i jest gotów je wszystkie pochłonąć. Co go tam obchodzi jakiś przystojniak, skoro ma ciastka obok siebie?

– Jasne. W takim razie Stephanie, co podać?

– Na początek twoje imię. A potem może tę kremówkę, wygląda przepysznie. – Jej oczy rozszerzają się na widok wymienionego ciastka. Naprawdę wygląda zachęcająco, a ona po prostu bardzo lubi słodycze.

Nieznajomy śmieje się pod nosem, kręcąc głową, tym samym wprawiając w ruch swoje loki i sięga po kremówkę.

– Na miejscu czy na wynos?

– Na miejscu – odpowiada szatynka i siada na stołku przy ladzie. – I waniliowe latte, jeśli macie.

Chłopak oddala się trochę, by zrobić kawę, a ona bierze się za swoje ciastko. Rozkoszuje się smakiem i jednocześnie wbija wzrok w tył głowy lokatego, próbując dopasować do niego jakieś imię. Albo przynajmniej rozszyfrować zdrobnienie Haz, którego użył wcześniej ten ciemny.

– Proszę. – Chłopak stawia przed nią parujący napój, a na jej twarzy od razu pojawia się uśmiech. Zaraz jednak podnosi wzrok i spogląda na niego wyczekująco. – Co?

Czekam na resztę zamówienia. – Wzrusza ramionami, a nieznajomy wywraca oczami, posyłając jej kolejny uśmiech.

– Jestem Harry.

***

Leżąc w łóżku i wbijając wzrok w sufit, Stephanie zastanawia się, czy Harry w ogóle jest prawdziwy. Takich facetów nie ma, stwierdza w końcu, kolejny chory sen do kolekcji. Z rozmowy, którą nawiązali wcześniej w kawiarni, dowiedziała się, że rzeczywiście to on piekł większość ciastek z wystawy, z tą przepyszną kremówką włącznie, co tylko potwierdza jej podejrzenia o nierealności chłopaka. Ale kiedy jej telefon nagle zaczyna wygrywać jakąś głośną melodię i dziewczyna wystraszona spada z łóżka, jej ramię zaczyna boleć i najwyraźniej to wcale nie jest sen, bo w snach przecież nie czuje się bólu.

– Czego? – burczy do telefonu, rozmasowując bolące ramię.

– To tak się witasz z najlepszą przyjaciółką? – Dociera do niej oburzony głos Libby. Szatynka ostrożnie wdrapuje się z powrotem na łóżko i wzdycha.

– Libbs, właśnie prawie umarłam. Upadek z wysokości. Mam prawo trochę powarczeć.

– Jak dużej wysokości?

– Z łóżka na podłogę.

– No to nie masz prawa – ucina tamta. – No, to co słychać u mojej ulubionej pani fotograf? – pyta wesoło.

– Libby, nie ma mowy, nie zrobię ci kolejnych zdjęć do portfolio. Zresztą, jest już tak wypchane, że dziwne, że cokolwiek jeszcze tam mieścisz. – Stephanie śmieje się pod nosem i zaczyna przyglądać się swoim rozdwojonym końcówkom. Musi iść do fryzjera, jej włosy powoli wymykają się spod kontroli. Może znowu będzie mieć szczęście i jej czupryną zajmie się ten przystojny blondyn.

– Ale czemu od razu zakładasz, że o to mi chodzi? – mówi Libby, oburzona. Steph wywraca oczami.

– Zazwyczaj o to chodzi, kiedy nazywasz mnie swoją ulubioną panią fotograf. Wiesz, to trochę smutne, ale ostatnio chyba każda rozmowa się tak zaczyna. Czuję się wykorzystywana – chichocze cicho, zawieszając wzrok na tablicy korkowej nad jej biurkiem, do której przypięła wczoraj zdjęcie Alexa Pettyfera bez koszulki. Od tamtego momentu nie może powstrzymać się od zerkania w tamtą stronę średnio co pięć sekund. Po dłuższym zastanowieniu, to wcale nie był taki dobry pomysł.

– Oj, a może po prostu jesteś moją ulubioną panią fotograf? Pomyślałaś o tym kiedykolwiek?

– Jestem jedyną panią fotograf, jaką znasz.

W każdym razie – ciągnie jej przyjaciółka z naciskiem – dzwonię, by powiedzieć, że jutro wybieram się z tobą do tego twojego kochanego parku. Musimy wreszcie pogadać.

– Przecież gadamy. – Niebieskooka marszczy brwi i obraca się na bok, bo plecy zaczynają ją już boleć.

– Mówię o takim prawdziwym gadaniu. No wiesz, jak przyjaciółka z przyjaciółką. Ostatnio tyle czasu spędzasz sam na sam z aparatem, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinnam już szukać jakiejś porządnej sukienki na wasz ślub.

– Przesadzasz – prycha Stephanie, krzywiąc się. Może rzeczywiście trochę za bardzo zatraciła się w fotografii. – Zgoda, jutro idziemy razem. I może zrobię ci kilka zdjęć, skoro tak ci na tym zależy – dodaje.

***

Przez całą drogę z uczelni do kawiarni dziewczyny rozmawiają o jakimś filmie z Alexem Pettyferem (obie mają małą obsesję, ale odpowiedzialny jest za to tylko i wyłącznie Alex oraz jego twarz). Stephanie jednak głównie modli się w duchu, by nie trafiły na Harry'ego. Wolałaby uniknąć reakcji Libby, która najprawdopodobniej zaraz po opuszczeniu kawiarenki zacznie zadawać niewygodne pytania i, Boże broń!, zechce jakoś ich ze sobą zeswatać. To ostatnia rzecz, jakiej szatynka teraz potrzebuje.

Libby niestety już taka jest. Wciąż powtarza, że znalezienie sobie faceta wyjdzie niebieskookiej na dobre i Stephanie jest wdzięczna przyjaciółce, że chce pomóc, ale jeżeli mówi, że nie potrzebuje chłopaka, to go nie potrzebuje. Kropka.

Świat ma jednak tendencję do znęcania się nad biedną Stephanie i kiedy tylko dziewczyny wkraczają do przytulnego pomieszczenia, dzwoneczki nad ich głowami oznajmiają ich przybycie, zwracając uwagę chłopaka z lokami, który do tej pory siedział za ladą i wpatrywał się w telefon w swoich dłoniach. Słysząc, że ktoś nowy wszedł do sklepiku podnosi głowę i uśmiecha się na widok znajomej twarzy. Szatynka jęczy w myślach.

– Stephanie!

Dziewczyna uparcie ignoruje zdziwione spojrzenie blondynki i podchodzi do niego, uśmiechając się lekko. Czuje rumieniec powoli wspinający się po jej szyi aż do policzków i spuszcza głowę, starając się za wszelką cenę ukryć spąsowiałą twarz za kaskadami swoich jasnobrązowych włosów.

Na tym kończy się jej pewność siebie w obecności chłopaka.

– Hej, Harry – wita się i siada na krzesełku przy ladzie. Nie zdąża powiedzieć niczego więcej, a przed nią pojawia się talerzyk z kremówką, taką samą jak wczoraj.

– Co do picia? – pyta lokaty, pozostawiając swój gest bez komentarza.

– Waniliowa latte. – Steph obraca się trochę i posyła przyjaciółce, która wciąż stoi przy drzwiach i wpatruje się w scenę przed nią w zdziwieniu, znaczące spojrzenie. Blondynka potrząsa głową i zbliża się do nich, zajmując miejsce obok. – I capuccino z bitą śmietaną dla tej tu – dodaje po chwili, wgryzając się w ciastko.

Libby wywierca spojrzeniem dziurę w jej skroni, ale dziewczyna skupia się na kremówce. Po chwili przed nimi pojawiają się dwie filiżanki z kawą i Stephanie uśmiecha się do Harry'ego delikatnie. Chłopak odwzajemnia gest i znika za zapleczem, co blondie od razu wykorzystuje.

– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że znasz jakiegoś przystojnego, ba, seksownego gościa, który pracuje w kawiarni i, rany, ma dołeczki? – syczy, mrużąc oczy.

– Nie znam go – odpowiada szatynka, popijając napój. – Jedyne, co o nim wiem to to, że ma na imię Harry i pracuje tutaj. No i że ma dołeczki – dodaje i parska śmiechem w momencie, kiedy lokaty znowu pojawia się w pomieszczeniu.

– Z czego się śmiejemy? – pyta wesoło, siadając na krześle za ladą i przyglądając im się z zaciekawieniem.

– Nie, z niczego. – Stephanie macha niedbale ręką, a Libby odchrząka cicho, zwracając na siebie uwagę. Szatynka piorunuje ją spojrzeniem, po czym wzdycha i zwraca się do lokatego. – Harry, to Libby, moja przyjaciółka. Libbs, to Harry.

– Znajomy, który robi najlepsze kremówki w tym mieście. – Z czarującym uśmiechem wyciąga dłoń w kierunku blondyny.

– Jest również najskromniejszym chłopakiem na tej półkuli – kończy Steph, kręcąc głową z rozbawieniem.

***

Resztę dnia Libby mówi tylko o Harrym (to on do tego wszystkiego jeszcze piecze?!) i Stephanie zaczyna to już trochę męczyć. Naprawdę wolałaby cofnąć czas i ominąć kawiarnię szerokim łukiem. Może o nim rozmawiać, nawet bardzo chętnie, ale nie przez cały czas, na miłość boską.

Niebieskooka robi kilka zdjęć przyjaciółce, fotografuje pokryty śniegiem park i bałwana, którego zrobiły w między czasie. Kiedy wreszcie wracają, obie są zmęczone i jedyne o czym marzą, to przebranie się w jakieś dresy i obejrzenie dennej komedii w telewizji, obżerając się popcornem.

W drodze powrotnej znowu mijają kawiarenkę. Stephanie mimowolnie zagląda przez okno, ale nie dostrzega Harry'ego za ladą. Chłopak siedzi za to przy jednym ze stolików, razem z tymi samymi chłopakami, co wczoraj i dwójką, których szatynka nie rozpoznaje. Cała piątka śmieje się, aż wreszcie farbowany mówi coś, przez co wszyscy się uciszają. Czwórka wpatruje się w Harry'ego z zaciekawieniem, a on sam wydaje się trochę zakłopotany. Odpowiada blondynowi, machając niedbale ręką. Chłopak z włosami na żelu uśmiecha się głupkowato i dźga lokatego w policzek, poruszając znacząco brwiami i rzucając jakąś uwagę, przez którą Harry wzdycha zrezygnowany i przejeżdża dłonią po twarzy, kręcąc głową.

– Świetny pomysł, chodźmy na jeszcze jedną kawę – odzywa się nagle Libby, niespodziewanie ciągnąc Stephanie za ramię i wchodząc do kawiarenki. Dzwonki nad ich głowami obwieszczają ich przyjście, zwracając uwagę blondyna (Nialla?), który unosi brew, uśmiecha się przebiegle i mruczy coś do Harry'ego. Ten natychmiast spogląda w stronę przyjaciółek, otwierając usta w zdziwieniu.

– Cześć Harry! – Blondwłosa macha do niego wesoło i od razu kieruje się do lady, gdzie stoi jakaś dziewczyna z przyjaznym uśmiechem. Zamawia te same napoje, co kilka godzin wcześniej i siada na jednym z krzeseł. Steph chwilę nie rusza się z miejsca przy drzwiach, powoli rejestrując, co właśnie się stało, po czym macha niemrawo w stronę Harry'ego i rusza do przodu, by zająć miejsce obok Libbs.

– Uduszę cię – szepcze, siadając.

– Jeśli już musisz, to po wypiciu tego napoju bogów, okej? – wzdycha ta druga, gdy szklanka z kawą pojawia się tuż pod jej nosem.

– Dwie kawy jednego dnia?

– To tylko cappucino. – Libby macha niedbale ręką. – Poza tym – dodaje, upijając łyk z błogim uśmiechem – jestem zmarznięta i zmęczona. Mam wszelkie prawo.

– Ale dlaczego akurat tutaj? – pyta zirytowana Stephanie, jednak blondwłosa jest już zbyt pochłonięta rozkoszowaniem się swoim cappucino, by odpowiedzieć. Szatynka wywraca oczami, dmucha sobie w grzywkę i zajmuje się swoim piciem. Mimochodem stara się wychwycić przyciszoną rozmowę chłopaków, ale zanim udaje jej się cokolwiek rozszyfrować z ich mruknięć i śmiechów, jeden z nich wstaje i podchodzi do kasy, uśmiechając się przy tym czarująco do ciemnowłosej dziewczyny za ladą.

– El, mogę jedną eklerkę na koszt firmy? – pyta, poruszając zabawnie brwiami.

– To znaczy na mój koszt? Nie ma mowy, słońce – odpowiada El, pakując ciastko do papierowej torebeczki. – Funt i trzydzieści pensów się należy.

– To tylko funt trzydzieści! Własnemu chłopakowi nie darujesz? – Tamten spogląda na nią z miną szczeniaczka proszącego o to, by ktoś się z nim zabawił i Stephanie stwierdza, że podziwia tę dziewczynę za to, że jest w stanie mu odmówić.

– Wybacz, miśku, ale za tę eklerkę będziesz musiał zapłacić sam.

– Dzisiaj ja stawiam, Ellie. Obiecuję, że nakopię mu potem w tyłek za to ciągłe ściąganie z ciebie kasy. Jak ty w ogóle z nim wytrzymujesz? – Obok nich nagle pojawia się Harry z tym swoim uśmiechem i szatynka natychmiast odwraca głowę, bo, halo, przez ostatnich kilka minut obserwowała scenę, której w ogóle nie powinna, a teraz przyszedł Harry i prędzej czy później to on na nią... Oh. – Dobry, Steph.

Idź się utop z tym uśmiechem.

– Hej, hej – odpowiada cicho, wbijając wzrok w kawę i uparcie ignorując cichy chichot Libby.

– Nie mam zielonego pojęcia – wzdycha El. – Kiedyś mi się odpłaci. Nie wiem, jakiś drogi pierścionek zaręczynowy załatwiłby sprawę. – Uśmiecha się wesoło, obserwując reakcję chłopaka, który z przerażeniem otwiera szeroko oczy i usta. – Louis, żartuję. – Parska śmiechem. – Jeśli wytrzymasz ze mną...

– Raczej ty z nim – wtrąca Harry.

– ...jeszcze jakieś pięć lat – kontynuuje ciemnowłosa, ignorując lokatego – to wtedy możesz zacząć się zastanawiać nad tym, czy chcesz mi się oświadczyć. A tymczasem, trzymaj to ciastko i idź, bo zaraz masz wykłady.

– Co ja bym bez ciebie zrobił? – Louis uśmiecha się do niej czuło.

– Pewnie byś nie skończył studiów. Idźże wreszcie! – Dziewczyna śmieje się, całuje go w policzek i popycha w stronę wyjścia.

– Wytłumacz mi – odzywa się cicho Libby, patrząc najpierw na oddalającego się szatyna, potem na tych przy stoliku, aż w końcu ukradkiem na Harry'ego, wesoło gawędzącego z ciemnowłosą – jak to jest, że cała piątka jest taka przystojna?

Stephanie ma ochotę uderzyć głową w ladę.

***

– No to co zamierasz zrobić z Harrym?

Stephanie przesuwa palcem po ekranie telefonu, przeglądając jakiś portal plotkarski. Za oknem śnieg prószy tak mocno, że nawet nie chce się jej wychodzić z domu. Zamiast tego razem z Libby siedzi w salonie swojego mieszkania i pije kakao, dokładnie przykryta kocykiem.

– Wyczuwam w tym pytaniu podtekst i nie podoba mi się to.

– Rany, nie o to mi chodziło! – śmieje się blondynka. – No, chyba że masz jakieś plany. – Unosi znacząco brwi i uśmiecha się półgębkiem.

– Oczywiście, że nie! Nie jestem tobą! – chichocze Steph, rzucając w przyjaciółkę gumką do włosów.

– Czuję się głęboko urażona.

Stephanie wzdycha i upija kolejny łyk swojego kakao.

– Nic nie zamierzam zrobić z Harrym. Nie mam czasu i sił na flirtowanie z jakimś nieznajomym. Poza tym – dodaje po chwili – on i tak się mną nie interesuje.

– Wcale nie jest taki nieznajomy. Znasz jego imię i wiesz, gdzie pracuje. To mnóstwo informacji! – stwierdza Libby, odkładając swój różowy kubek na stolik. – Zamachaj włosami raz czy dwa i facet twój. – Wzrusza ramionami.

– To chyba nie tylko na tym polega. – Stephanie odkłada telefon na bok i dopija napój, przymykając oczy. Od tego lepsza już jest chyba tylko kawa stamtąd, gdzie pracuje Harry, ale nawet to nie jest warte wychodzenia w taką pogodę z domu.

– No tak. Ty i te twoje romantyczne teksty o miłości i tych takich. – Libby wywraca oczami.

– Wybacz, że wolę być w długim związku z kimś, kogo kocham, niż spędzić jedną nic nieznaczącą noc z jakimś przypadkowym gościem – odpowiada sucho Stephanie.

– Dobra, łapię, mamy trochę inne zdanie w tym temacie. Nie musisz się tak od razu denerwować. Myślałam, że tę rozmowę mamy już za sobą.

– No bo mamy. Ale ty ciągle do niej wracasz. – Steph mruży groźnie oczy.

– Oho, chyba zbliża się nasz ulubiony czas w miesiącu. – Libby wywraca oczami i wstaje z kanapy. – Oglądamy Pitch Perfect?

– Błagam. – Szatynka kiwa głową. Blondie sięga na półkę z filmami, wyciąga z fioletowego pudełka płytę i wkłada ją do odtwarzacza, po czym wraca na miejsce. – Tylko tym razem nie bluzgaj tak na Becę, że odsunęła się od Jesse'ego przy Klubie Winowajców, okej?

– Nie moja wina, że przepadła jej taka okazja! Gdybym to ja wtedy leżała zaraz obok Skylara Astina, to nie marnowałabym czasu. – Klika przycisk play i przykrywa się kocem, ignorując rozbawioną minę Steph. – A, jedna prośba, jeszcze zanim Trebles pojawią się na ekranie. Weź chociaż jutro od Harry'ego numer telefonu. A jak nie od niego, to przynajmniej od tego blondyna. Tak dla mnie. – Szczerzy się do przyjaciółki.

***

Dziewczyna wchodzi do kawiarenki ze wzrokiem wbitym w swojego nikona. Przegląda zdjęcia, które zrobiła dziś dzieciakom w parku i uśmiecha się sama do siebie. Na oślep idzie przed siebie, obserwując dwie małe dziewczynki na ekranie aparatu, aż natrafia na coś twardego na swojej drodze, od czego odbija się z impetem i pewnie wylądowałaby na podłodze, gdyby nie czyjeś dłonie trzymające ją w talii.

– Chyba powinnaś patrzeć pod nogi, Steph – odzywa się znajomy, rozbawiony głos. – Potłukłabyś siebie i najprawdopodobniej też uszkodziła to cudeńko.

Szatynka instynktownie przytula do siebie aparat i podnosi wzrok na Harry'ego. Chłopak uśmiecha się do niej ciepło.

– Tak, zdecydowanie powinnam uważać. Jeśli coś mu się stanie, to będę skończona – mruczy, sprawdzając czy przypadkiem czegoś rzeczywiście nie zniszczyła.

– Jest aż tak ważny?

– Aż tak. Bez niego nie miałabym czym zrobić zdjęć na zajęcia, co znaczyłoby, że nie zaliczę roku. A o nowym nie ma mowy – mówi, mijając lokatego i siadając na stołku przy ladzie – z moimi funduszami. No wiesz, jako studentka, właściwie ich nie mam.

– Więc jesteś studentką, przydatna informacja. Będę strzelał, fotografia? – Harry przechodzi za ladę, sięga na wystawkę z ciastkami i wyciąga standardową kremówkę. Kładzie ją na talerzyk, który popycha w jej stronę.

– Jak zgadłeś? – Stephanie uśmiecha się półgębkiem.

– Strzelałem. – Chłopak wzrusza ramionami i stawia przed nią kawę, tę co zwykle.

– A ty? Studiujesz?

– Muzykę. – kiwa głową, siada na krześle naprzeciw niej i podpiera brodę na dłoniach. – To – zaczyna, uśmiechając się – opowiedz coś o sobie.

Stephanie marszczy brwi i zastanawia się chwilę.

– Nie ma o czym opowiadać. – Macha niedbale ręką, popijając kawę. – Możesz tak po prostu w czasie pracy rozmawiać ze znajomymi? – pyta po chwili.

– A widzisz tu kogoś prócz ciebie i tego dziwnego gościa pod oknem? – odpowiada cicho lokaty, głową wskazując ukradkiem na mężczyznę w szarym płaszczu z kubkiem kawy w dłoniach, który czyta gazetę z grymasem na twarzy.

– Dobra, racja. Jakoś słaby macie tutaj ruch, wiesz?

– Trochę, ale dajemy radę. Ojciec Eleanor jest właścicielem tej kawiarni. Uwielbiamy spotykać się tu z przyjaciółmi. Przytulnie, ładnie pachnie i zawsze jest coś do zjedzenia. Czego można chcieć więcej?

– Eleanor to ta dziewczyna z wczoraj, z brązowymi włosami? – Szatynka upija kolejny łyk napoju i wzdycha, delektując się smakiem. Musi go kiedyś spytać o recepturę.

– Tak, właśnie ona. A tamci czterej idioci to reszta paczki. Chłopak El, czyli ten, którego nie stać nawet na eklerkę to Louis. – Stephanie wydaje z siebie ciche mruknięcie na znak, że go słucha. – Ci, z którymi gadałem przed naszym pierwszym spotkaniem, pamiętasz? – Dziewczyna odpowiada mu kiwnięciem głowy. – Blondyn to Niall, a ten drugi ma na imię Zayn. Ten ostatni nazywa się Liam, ciemne blond włosy, z deka przydługie. Zaczyna wyglądać trochę jak małpa. – Śmieje się.

– Wydają się fajni – stwierdza szatynka, pochłaniając swoje ciastko.

– I są. – Uśmiecha się chłopak. – Ale mieliśmy rozmawiać o tobie, nie o nich.

– Już mówiłam, nic do opowiadania. Nie mam fury przyjaciół. Tylko Libby, ale ją już znasz. Robię zdjęcia wszystkiemu, co się da, a aparat to mój największy skarb. Nie pracuję i utrzymuję się z kasy rodziców. Mam równie bogate życie towarzyskie, co bibliotekarka z mojej uczelni, tylko ja nie płaczę cicho ukryta za książką, bo nikt do mnie nigdy nie dzwoni. – Stephanie śmieje się pod nosem.

– Ale robisz to co kochasz, nie? To znaczy, fotografujesz. Chyba naprawdę to uwielbiasz, a to najważniejsze – mówi Harry, przeczesując loki palcami. – Nie każdy ma taką okazję. Na przykład ja pracuję w tej małej, nieznanej kawiarence, chociaż wolałbym stać na scenie i występować. Śpiewać dla kogoś więcej, niż tylko dla rodziny czy przyjaciół.

– Dlaczego nie weźmiesz udziału w X Factorze albo czymś takim? – Szatynka odsuwa opróżniony kubek na bok.

– To chyba nie dla mnie. Tam wystarczy opowiedzieć smutną historię swojego życia i już ma się głosy wszystkich widzów. No i tam liczy się tylko to, żeby zatrzymać przy sobie publiczność, nie ważne czy uczestnik potrafi śpiewać czy nie.

– Nigdy tak na to nie patrzyłam – przyznaje Stephanie, przekrzywiając głowę. W pomieszczeniu rozlega się dźwięk dzwoneczków z nad drzwi, a w progu staje Louis. Twarz wykrzywia mu grymas.

– Nienawidzę McGregory'ego, przysięgam. Powinien nazywać się McGbur – warczy, podchodząc do nich i siadając obok Stephanie, nawet na nią nie zerkając. – Odwołał przedstawienie, rozumiesz? Odwołał – jęczy widocznie zdruzgotany i kładzie na ladzie głowę, obróconą w stronę szatynki. Widząc ją prostuje się na krześle i odchrząka cicho. – Oh. – Spogląda to na nią, to na przyjaciela. – Przerwałem wam coś?

– Właściwie nie. – Uśmiecha się dziewczyna. – Ty jesteś Louis, prawda?

– Owszem. – Louis zerka niepewnie na Harry'ego, patrzącego na niego znacząco, a potem znowu na nią. Po chwili jego twarz rozjaśnia się i unosi kąciki ust w promiennym uśmiechu. – A ty to najwyraźniej Stephanie! Nasz Harold dużo mi o tobie opowiadał. – Wyciąga w jej stronę rękę.

– Lou – mówi z naciskiem Harry.

– Doprawdy? Chyba nie aż tak dużo. Za wiele o mnie nie wiedział. – Niebieskooka unosi brwi.

– Akurat do...

– Tommo, może kawy? – przerywa mu Haz, patrząc na niego groźnym wzrokiem.

– Kochanie, wiesz przecież, że dla mnie tylko herbata Yorkshire – odpowiada wesoło Louis.

Harry wywraca oczami i zaczyna przygotowywać napój. Stephanie chichocze pod nosem i zajmuje się swoją eklerką.

– Czemu właściwie McGregory odwołał sztukę? – pyta lokaty po chwili ciszy.

– Ah, szkoda gadać. – Wzdycha Tommo, znów z tym krzywym wyrazem twarzy. – Porter, odtwórca roli Ducha Przyszłych Świąt pobił się na dzisiejszej próbie z Mitchellem, tym od świateł. Pan McGburowaty uznał, że skoro jesteśmy tak niedojrzali, to nie wystawimy niczego w tym roku. Rozumiesz? Wrzucił nas wszystkich do jednego worka! I gdzie tu sprawiedliwość?!

– Wystawiacie Opowieść Wigilijną? – wtrąca zaciekawiona Stephanie.

– Mieliśmy, ale wychodzi na to, że nic z tego – burczy zrezygnowany szatyn.

– Przykro mi – mówi Steph, kładąc mu dłoń na ramieniu.

Nagle zza zaplecza wyłania się ciemnowłosa dziewczyna, Eleanor, z przyjaznym uśmiechem. Widząc wyraz twarzy swojego chłopaka, marszczy czoło i podchodzi do nich z zatroskaną miną.

– Co jest, Boo? – pyta, wplątując palce we włosy Louisa.

– Sztuki nie będzie – burczy w odpowiedzi Lou. El wzdycha i głaszcze szatyna po głowie. Po chwili podnosi wzrok i widzi Stephanie, popijającą swoją latte z uśmiechem. Jej oczy dosłownie zaczynają błyszczeć, kiedy zerka ukradkiem na Harry'ego, a potem ponownie na dziewczynę przed nią.

– Hej, jestem Eleanor. Eleanor Calder. – Macha do niej wesoło.

– Stephanie – przedstawia się uprzejmie dziewczyna, odstawiając swój pusty kubek.

– Wiem. – Ciemnowłosa posyła jej oczko z figlarnym uśmiechem, po czym spogląda na zegarek. – Oh, koniec mojej zmiany! – Klaszcze w dłonie i chowa się z powrotem za zapleczem. Wraca ubrana w beżowy płaszczyk i czapkę, z torbą na ramieniu. – Louis, chodź, kupimy lody, wypożyczymy jakiś film i zrobimy sobie babski wieczór. – Ze śmiechem uderza swoim biodrem o biodro Harry'ego, okrąża ladę i łapie Tommo za ramię, siłą ciągnąc go w stronę wyjścia. Stephanie unosi brwi, odprowadzając parę wzrokiem.

– Ich związek jest bardzo... wyjątkowy – odzywa się Harry po chwili, śmiejąc się przy tym.

– Babski wieczór? – powtarza roześmiana Steph.

Bardzo wyjątkowyodpowiada Haz, kręcąc głową z rozbawieniem.

***

– Pokażesz mi kiedyś jakąś piosenkę twojego autorstwa? – Stephanie przekrzywia lekko głowę i zaczyna przyglądać się lokatemu z zainteresowaniem.

– A ty pokażesz mi kiedyś twoje fotografie? – Harry uśmiecha się półgębkiem.

Touché. – Stephanie kiwa głową. – Może kiedyś. Wiesz, tylko osoby wyjątkowe mają do nich dostęp. I facet od zajęć z fotografii.

– Dobrze. Kiedy ty pokażesz mi coś twojego, ja pokażę coś swojego. – Haz wzrusza ramionami z uśmiechem.

– Zgoda. – Dziewczyna obija swój kubek z gorącą czekoladą o jego. Wyjmuje z kieszeni komórkę, spogląda na godzinę i otwiera szeroko oczy. – Jezu, późno już. Powinnam się zbierać.

– Ciemno już. Może lepiej poczekaj jeszcze... te trzy kwadranse, aż będę mógł cię odprowadzić? – proponuje Harry, zerkając na zegar wiszący na ścianie.

– Nie mogę. Zresztą, spokojnie, jestem już dużą dziewczynką. Dam radę. – Stephanie posyła mu szeroki uśmiech, zbiera swoje rzeczy i kieruje się do wyjścia. – Do zobaczenia! – rzuca jeszcze przez ramię.

Na zewnątrz wzdycha cicho, kręci głową i śmieje się cicho z samej siebie. Może to nie jest żaden kolejny chory sen i Harry jednak jest prawdziwy.

Dziewczyna dociera do domu, zamyka za sobą drzwi i ściąga buty. Przechodzi do salonu, rzuca płaszcz na kanapę i zamierza zabrać się za poszukiwania jakiegoś dobrego filmu na wieczór w jej pokaźnym zbiorze DVD, kiedy dobiegają ją jakieś odgłosy z sypialni. Marszczy brwi i poprawia grzywkę, powoli przechodząc do korytarza. Po ziemi walają się różne części garderoby, tworzące ścieżkę prowadzącą prosto do pokoju Stephanie. Dziewczyna ostrożnie sięga po pustą misę na owoce, stojącą na etażerce pod ścianą i podchodzi do otwartych na oścież drzwi swojego pokoju. Wychyla się lekko i zagląda do środka, a jej oczom ukazuje się jedynie Libby grzebiąca w szafie. Stephanie uderza lekko głową w ścianę, zwracając tym na siebie uwagę przyjaciółki.

– Steph? Po co ci ta miska? – pyta Libby, patrząc na nią jak na idiotkę.

– Myślałam, że jesteś włamywaczem!

– Włamywaczem? Pogrzało cię? – Blondyna przechyla głowę trochę na bok. – Czekaj, chciałaś rąbnąć włamywacza tym plastikowym badziewiem?

– Tylko to było pod ręką, okej? – burczy Stephanie. – Co ty tu robisz w ogóle?

– Szukam ciuchów.

– W mojej szafie?

– Ta. W mojej nic nie ma. – Libby wzrusza ramionami, przykładając do siebie błękitny top i przeglądając się w lustrze. Głowa Steph ponownie spotyka się ze ścianą. Blondynka ma dwa razy więcej ciuchów od niej. – To jak z kanałami telewizyjnymi. Ponad tysiąc, ale nigdy nie ma nic ciekawego.

– I myślisz, że w moim telewizorze nagle znajdziesz coś wartego obejrzenia?

– Owszem, właśnie znalazłam ten śliczny sweter. – Libbs macha jej przed oczami kremowym materiałem. – Teraz tylko znajdę ten pasek, który mi się tak podoba i...

– Jesteś niemożliwa. Na co właściwie się tak stroisz? – pyta od niechcenia szatynka, opadając bezwiednie na łóżko.

– Landon zabiera mnie na kolację.

– Kto? – Stephanie tłumi dłonią parsknięcie śmiechem.

– Landon – powtarza tamta. – Znasz Landona.

– Wiem, po prostu jego imię jest strasznie zabawne i chciałam je usłyszeć jeszcze raz. – Studentka fotografii wybucha śmiechem i nie powstrzymuje jej nawet para spodni rzuconych przez Libby, które uderzają Steph w twarz.

Pasek w końcu się znajduje, zakopany gdzieś pomiędzy swetrami i jeansami. Libby przechodzi do łazienki i zaczyna nakładać makijaż.

– Hej, Steph?

Szatynka nie ma żadnego zamiaru podnosić się z łóżka, więc mamrocze tylko mhmmmmmm z zamkniętymi oczami.

– Wzięłaś od niego ten numer?

Stephanie jedynie podnosi lekko głowę i marszczy brwi. Z łazienki dobiega ją ciężkie westchnienie.

– Po co ja w ogóle pytam – burczy Libby, wywracając oczami.

***

Następnego dnia Stephanie nawet nie planuje wchodzić do kawiarenki po drodze do parku. Jest późno i robi się ciemno i jeśli się nie pospieszy, nie zdąży zrobić dobrych zdjęć.

Dziewczynę zawsze fascynowało, że nie ważne ile razy odwiedzi park, zawsze odkrywa coś nowego. Nowe miejsce do sfotografowania, nowy kąt, z którego może zrobić zdjęcie tak często przez nią uwiecznianego miejsca, nową perspektywę, nowych ludzi, nowe zdarzenie, nowe ułożenie liści na ziemi lub jeszcze na drzewach. To tak, jakby za każdym razem była w nowym, innym, wspaniałym miejscu. Tu nigdy nie jest tak samo. Zawsze coś się zmienia.

Dlatego tak bardzo kocha tu przebywać, sam na sam z aparatem, w ciszy i spokoju.

Koło kawiarni przystaje tylko na chwilę, by zajrzeć przez okno. Harry jak zwykle stoi za ladą, uśmiechając się czarująco do klientki przed nim. Stephanie kręci rozbawiona głową. To w jej stylu, reagować przyspieszonym biciem serca na faceta, za którym wzdycha każda dziewczyna. Na faceta, który mógłby mieć każdą. Tego z najwyższej półki, który pewnie nigdy nie spojrzy na nią jak na kogoś więcej, niż dobrą znajomą.

Szatynka szybko odchodzi od sklepiku w obawie, że chłopak ją zauważy. Przyspieszonym krokiem kieruje się do parku, nerwowym ruchem przejeżdżając dłońmi po futerale nikona.

Na miejscu udaje jej się zrobić kilka świetnych ujęć i wraca do domu zadowolona, w lepszym humorze niż przed godziną. Odkłada aparat na biurko, kładzie się na łóżku i rozgląda po pokoju.

Zdjęcie Harry'ego, które zrobiła mu wtedy przed sklepem, wisi na jej tablicy korkowej, zaraz obok Pettyfera, i Stephanie nie jest pewna, na kogo zerka częściej. Oczywiście dziewczyna zarzeka się, że fotografia lokatego pojawiła się tam tylko i wyłącznie dlatego, że jest ogółem bardzo dobra, a nie dlatego, że to Harry.

Szkoda, że nawet ona sama sobie nie wierzy.

Przez kilka następnych dni Stephanie jedynie zatrzymuje się przed kawiarnią, obserwując chłopaka. Patrzy, jak obsługuje klientów, posyła kolejne promienne uśmiechy dziewczynom, śmieje się z przyjaciółmi. Zauważa, jak szatyn z dnia na dzień coraz częściej zerka na drzwi sklepu, jakby na coś niecierpliwie czekał. Kilka razy dziewczyna ma ochotę wreszcie wejść do środka, ale w ostatnim momencie zawsze się wycofuje.

Jej nowym ulubionym zajęciem jest fotografowanie lokatego. Uwiecznianie jego uśmiechu – tego delikatnego i tego z dołeczkami, tego kiedy jest ze swoimi znajomymi i tego kiedy z dumą wykłada swoje wypieki na wystawce; jego wyrazu twarzy, kiedy nad czymś intensywnie myśli lub kiedy korzysta ze swojego telefonu. Fascynuje ją sposób, w jaki światło odbija się od jego loków i to, jak szybko chłopak potrafi przywołać na twarz uśmiech. I to nie taki sztuczny, którego zazwyczaj ludzie spodziewają się po ludziach w jego wieku pracujących w takich miejscach, tylko prawdziwy, szczery uśmiech, którym obdarza każdego klienta przekraczającego próg sklepiku. Zdjęcia nie potrafią w pełni tego wszystkiego oddać, ale na razie wystarczają Steph. Muszą wystarczyć.

Może to trochę dziwne, nawet bardzo dziwne, ale nikt o tym nie wie, więc Stephanie na razie nie martwi się o opinię psychicznej. Przyjdzie na to czas później, kiedy ktoś odkryje jej głęboko zakopany w laptopie folder o nazwie "znajomy, który robi najlepsze kremówki w mieście".

***

Święta zbliżają się wielkimi krokami, więc Stephanie i Libby od rana latają po centrum handlowym w poszukiwaniu prezentów. Przez chwilę szatynka myśli nad kupieniem czegoś Harry'emu, ale zaraz wybija sobie to z głowy. Prawie się nie znają, a gadali może z trzy razy.

Nie, kupowanie mu prezentu to głupi pomysł.

– Steph, ja skoczę tylko do łazienki, a ty idź sprawdź, czy nie ma czegoś fajnego w tamtym sklepie. – Libby wskazuje na niewielki sklepik przed nimi, po czym znika w bocznej alejce prowadzącej do damskich toalet.

– Jasne, pewnie, zostaw mnie tu samą – burczy Stephanie pod nosem i rusza w stronę wskazanego sklepu szybkim krokiem. Po drodze wyciąga z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Zapatrzona w ekran przypadkiem trąca kogoś ramieniem, prawie upuszczając przy tym komórkę. – Przepraszam – mamrocze, mocniej ściskając urządzenie w dłoniach. Ma zamiar iść dalej, ale zatrzymuje ją czyjaś dłoń na jej ramieniu.

– Hej, Stephanie?

Dziewczyna spogląda za siebie zdziwiona. Jej wzrok ląduje na Niallu, koledze Harry'ego z farbowaną blond czupryną, który uśmiecha się do niej wesoło. Stephanie marszczy brwi w zdezorientowaniu.

– Tak, um... cześć?

– Ah, wybacz. Zapomniałem, że nikt nas sobie nie przedstawił. Jestem Niall Horan, przyjaciel Harry'ego. – Chłopak wyciąga w jej stronę dłoń, którą ta ściska po chwili.

– Wiem, Harry o tobie wspominał. Zdziwiłam się po prostu trochę, że znasz moje imię. Chociaż – dodaje po momencie zastanowienia – powinnam być już przyzwyczajona. Za każdym razem, kiedy spotykam kogoś ze znajomych Harry'ego, nawet nie muszę się przedstawiać. – Szatynka śmieje się pod nosem i zakłada kosmyk włosów za ucho, po czym chowa telefon z powrotem do kieszeni.

– Wiesz, Haz często o tobie mówi. – Blondyn mruga do niej, szczerząc się przy tym. – A właśnie, zatrzymałem cię, bo chciałem spytać, czemu nie pojawiasz się już w kawiarni? Harry zaczął podejrzewać, że umarłaś.

– Ah... No wiesz, zajęcia... No i święta. Dużo do roboty, mało czasu. – Stephanie przygryza dolną wargę. Zastanawia ją, ile czasu minie, zanim dołączy do nich Libby.

– Rozumiem. – Chłopak kiwa głową. – Ale zajrzyj tam chociaż na moment w najbliższym czasie, bo Harry trochę się martwi.

– Martwi? – Szatynka powtarza niepewnie, kątem oka zerkając w stronę toalet.

– Dokładnie – potwierdza Niall. – Okej, ja muszę już lecieć, ale miło cię było poznać. Do zobaczenia!

I znika w tłumie ludzi.

Minutę później wraca uśmiechnięta Libby.

– Nie miałaś być w sklepie?

– Chwilę mniej gapienia się w lustro i poznałabyś Nialla – oznajmia Stephanie, biorąc przyjaciółkę pod rękę. Blondyna spogląda na nią dużymi oczyma, po czym ogląda się za siebie, poszukując wzrokiem blond czupryny. Steph wywraca oczami i wciąga ją do sklepu, ignorując wszystkie pytania, którymi nagle zostaje zasypana. – Po zakupach idziemy na kawę.

– Czemu nie mo... – Libby przerywa wpół zdania i marszczy brwi. – Kawę?

– Kawę.

– Harry?

– Harry.

***

– No to teraz mi wyjaśnij, dlaczego od tygodnia tu nie byłaś.

Stephanie wzdycha i poprawia grzywkę, unikając wzroku Libby. Szatynka nie chce i nie może odpowiedzieć na to pytanie, bo najzwyczajniej w świecie nie zna odpowiedzi. Sama siebie do końca nie rozumie i wciąż zastanawia się, co ją zatrzymuje.

Może boi się, że kiedy znowu wejdzie do kawiarni, na jej twarzy będzie widać wszystko, o czym nie potrafi mówić na głos.

– Brak czasu – odpowiada po jakimś czasie, siadając na swoim standardowym miejscu. Nerwowo stuka paznokciami o ladę, zasłaniając przy tym twarz włosami. Może nikt jej nie zauważy.

– Steph, jak ja cię dawno nie widziałam!

A może jednak nie.

Dziewczyna podnosi głowę i uśmiecha się do Eleanor jak najszczerzej umie. Przy okazji zastanawia się, o co właściwie jej chodzi. Wcześniej jakoś nie miała problemów ze zwykłym przyjściem na kawę. Podoba jej się Harry – wielkie rzeczy. Pewnie nawet go tutaj nie ma.

– Stephanie?

Cholera jasna.

Powoli szatynka przenosi wzrok z dziewczyny przed nią, na Harry'ego stojącego w przejściu na zaplecze, który patrzy na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Cześć? – odzywa się, oferując mu niezręczny uśmiech. Obok niej Libby parska cichym śmiechem i macha lekko do dwójki za ladą.

– Hej, Stephanie, cześć. – Harry przeczesuje loki palcami i podchodzi bliżej, uśmiechając się wesoło. – Dawno cię tu nie było.

– Uh, ta, no wiesz. Studia. – Szatynka wzrusza ramionami. – Dużo miałam na głowie.

Libby w tym momencie zaczyna głośno kaszleć, za co dostaje mocnego – nawet trochę za bardzo – kuksańca w bok.

– Jakbyście się wymienili numerami, jak to robią normalni ludzie, to by nie było żadnych nieporozumień – mruczy pod nosem Libby. Eleanor przybija jej za to piątkę z szerokim uśmiechem, co mogłoby się wydać trochę dziwne, bo dziewczyny nie były sobie nawet jeszcze przedstawione, ale po chwili zastanowienia, to całkiem w stylu Libby. I po tych kilku krótkich spotkaniach z El można stwierdzić, że w jej również.

– Hej, Eleanor, zabierz może Libby na zaplecze, żeby pogadać o... tym, o czym gadając dziewczyny? – podsuwa Harry, piorunując przyjaciółkę spojrzeniem.

– Pewnie, bardzo chętnie omówimy, która zajmie się listą gości na ślub! – Eleanor szczerzy się i pokazuje Libby, by ta ruszyła za nią za drzwi na zaplecze.

– Jaki ślub? – pyta po chwili ciszy Harry.

– Obawiam się, że nasz. – Stephanie wzdycha, wywracając oczami. – Mamy dziwnych znajomych.

– Najdziwniejszych. – Haz kiwa głową. – To teraz podaj mi prawdziwy powód twojego zniknięcia.

Dziewczyna marszczy brwi.

– Już mówiłam, studia.

– A słyszałaś już kiedyś, że beznadziejnie kłamiesz?

Stephanie wywraca oczami i wzdycha cicho.

– Babskie głupoty, nie chcesz o tym słuchać, uwierz mi. – Szatynka macha niedbale ręką.

Harry kręci głową z rozbawieniem, ale odpuszcza i sięga po szklankę, po czym zaczyna przygotowywać kawę. Steph mimowolnie uśmiecha się pod nosem.

– Co słychać?

Chłopak parska śmiechem, stawiając przed nią jej standardowe latte.

– Kompletnie nic.

– Jakieś plany na święta?

– Nic szczególnego, czeka mnie jeden wielki zjazd rodzinny. Ale w wigilię są urodziny Lou, robimy przyjęcie. Ty i Libby powinnyście przyjść. – Harry uśmiecha się, podając dziewczynie kremówkę.

– Jak duże przyjęcie? – Stephanie pyta niepewnie, bo jak już wcześniej było wspomniane, nie należy raczej do tych osób, które lubią imprezować.

– Cóż, idą chłopcy, dziewczyny Zayna, Liama i Louisa, nasz znajomy Stan, wpadną chyba też Sean, Ed, Amy, Nick i Caroline… Andy z Mazzim… Także z wami byłoby jakieś siedemnaście osób. Plus minus trzy – oznajmia Harry. – Sami najbliżsi przyjaciele.

– W sumie – wzdycha Stephanie – i tak nie mamy z Libbs nic do roboty. Wpadniemy. Gdzie?

Haz wyjmuje spod lady długopis i serwetkę, po czym pisze na niej małym, starannym pismem kilka słów.

– U Tommo w mieszkaniu. To jego adres. – Podsuwa skrawek papieru pod nos dziewczyny. – Przyjdźcie koło ósmej, okej?

– Załatwione.

***

Na przedświątecznych zajęciach zwykle nic się nie dzieje, więc Stephanie odpuszcza je sobie na rzecz oglądania filmów w swoim mieszkaniu. Produkcje z Jimem Carreyem zawsze ją bawią, więc tego dnia decyduje się na maraton z Brucem Wszechmogącym, Kłamcą, Kłamcą i Acem Venturą. Jednak bardzo szybko przekonuje się, że w domu nie ma popcornu, a każdy wie, że filmowy maraton bez popcornu, to jak Różowa Pantera w czerni – kompletnie bez sensu. Szatynka wzdycha więc ciężko, ukrywa brązową czuprynę pod puchatą czapką, zakłada płaszczyk i wychodzi, roznosząc po klace schodowej stukot obcasów. Wychodząc ze swojego budynku mija parę staruszków mieszkających kilka pięter pod nią, macha do nich z uśmiechem i rzuca w ich stronę ciepłe "dzień dobry", dostając to samo w zamian. Wtulając twarz w swój szalik, Stephanie wstępuje do sklepiku na rogu, kiwając głową w stronę znajomej dziewczyny za kasą i idzie w stronę półek z przekąskami. Dotarłszy do celu zaczyna szukać wzrokiem paczek z prażoną kukurydzą. Po kilku chwilach znajduje smakołyk i sięga po trzy paczki, łapiąc do tego jeszcze pudełko z ciasteczkami Oreo. Z alejki obok dobiegają ją śmiechy, które już gdzieś kiedyś słyszała. Wzdycha cicho, uderzając lekko głową o półkę, starając się nie emitować przy tym zbyt głośnych dźwięków. Jak to jest, że nie ważne gdzie pójdzie, oni i tak zawsze tam będą? Śledzą ją, czy o co chodzi?

– Według mnie to wina silnika. – Łatwo jest poznać silny irlandzki akcent Nialla.

– Nie, to wina tego, że twój grat jest już za stary, żeby jeździć. – Śmiech Harry'ego wywołuje uśmiech na twarzy dziewczyny. Trochę nieswojo czuje się podsłuchując rozmowy chłopaków schowana pomiędzy żelkami a mini paczuszkami Doritos, ale. To nie jej wina, że akurat ona stoi tutaj, oni tam, a ich głosy tak daleko się niosą. Prawda?

– Nie obrażaj Cassie, to dobre auto! Sprawne, tylko trochę... chorowite – mruczy niepocieszony blondyn. – Chodź, potrzebuję nachosów.

Steph piszczy mimowolnie, tłumiąc dźwięk dłonią i ucieka za róg półki, zanim dwójka zdąża dotrzeć do jej alejki i zauważyć dziewczynę, a potem uznać, że jest psycholką i nigdy nie powinni już z nią rozmawiać.

– Cassie nie jest chorowita. Jest zwyczajnie martwa. Pogódź się z tym, stary – stwierdza Harry, poklepując przyjaciela po ramieniu. Stephanie wychyla się lekko zza regału i obserwuje chłopaków z przygryzioną dolną wargą. Harry opiera się o półkę, z dłońmi w kieszeniach swojej skórzanej kurtki, tyłem do szatynki. Za to Niall przenosi wzrok z jednego opakowania słodyczy na drugie z niezdecydowaniem wymalowanym na twarzy. Stephanie cofa się i odwraca, przełykając ślinę, bo chyba nadszedł czas na skończenie zabawy w szpiega. Szybkim krokiem podchodzi do kasy, trochę nerwowo uśmiecha się do kasjerki, płaci w pośpiechu i wychodzi, oglądając się za siebie. Chłopcy dalej zajęci są rozmową i wybieraniem słodyczy, dzięki czemu Steph udaje się opuścić sklep pozostając niezauważoną.

Na zewnątrz pozwala sobie odetchnąć i oprzeć o ścianę, przymykając oczy. Logicznie rzecz biorąc o wiele łatwiej byłoby jej stamtąd uciec, gdyby od razu się zwinęła, a nie bawiła w Małego Agenta, ale szatynka już dawno przekonała się, że logika po prostu opuściła ją wraz z poznaniem chłopaka z lokami. Wzdychając odsuwa się od ściany, odwracając się i ruszając w stronę domu. Niestety zanim zdąża postawić choćby dwa kroki zderza się z kimś – nie trudno zgadnąć oczywiście, że tą osobą jest ktoś, przed kim jeszcze chwilę temu chowała się za chipsami.

– Stephanie!

Oh, na Boga, czemu?

– Cześć, Haz.

Zza chłopaka wyrasta nagle Niall, uśmiechając się do dziewczyny.

– Cześć, Steph. Znalazłaś to, czego tak szukałaś za Pringlesami?

Para patrzy na blondyna dużymi oczami, policzki dziewczyny pąsowieją, a Harry unosi brwi. Spogląda pytająco na przyjaciela, a potem na nią, oczekując wyjaśnień. Stephanie nie ma zamiaru niczego tłumaczyć. Ćśś, jej tam wcale nie było.

– Nie wiem o czym mówisz. – Szatynka kręci głową i robi kilka kroków do tyłu. Wciąż w końcu stała bardzo blisko Harry'ego, co nie pomagało jej w składaniu poprawnych gramatycznie i logicznych zdań. – Wiem za to, że bardzo się spieszę, dlatego wybaczcie, ale nie mogę dłużej rozmawiać. Do zobaczenia. – Macha im i biegiem mija, znowu rzucając w siebie bluzgami w myślach.

– Czekaj, Stephanie! – woła za nią Haz, ale ona tylko krzyczy do nich "przepraszam!" i znika za rogiem.

Co jest z nią nie tak?

***

Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu się na kanapie w salonie o godzinie szóstej rano, z dłońmi tłustymi od popcornu i włączonym telewizorem z menu odtwarzacza DVD na ekranie, Stephanie dzwoni do przyjaciółki i oznajmia, że jest natychmiast potrzebna w jej mieszkaniu. Swój wczesny telefon uzasadnia tym, że przechodzi kryzys egzystencjalny i umrze, jeśli Libby szybko się nie pojawi.

Po wysłuchaniu całej opowieści Libby uderza Stephanie w głowę swoim notatnikiem, a potem też i siebie. Głupota jej przyjaciółki ją przerasta.

– Uciekłaś?

Steph kiwa ze znużeniem głową, rozmasowując miejsce, które ucierpiało (nieszczególnie, w końcu to tylko notatnik w miękkiej okładce). Chwyta pilota i włącza telewizję, starając się wyciszyć głos Libbs. Kiedy ją tu ściągała oczekiwała emocjonalnego wsparcia, ale zapomniała, że czeka ją przed tym długie kazanie.

– Nie pomyślałaś może, żeby... hm, no nie wiem, pogadać z nimi, jak zwykły człowiek? – pyta z poirytowaniem dziewczyna. – Jeśli będziesz dalej się tak zachowywać, to Harry nigdy nie będzie miał okazji, żeby zaprosić cię na randkę.

– A kto powiedział, że ja chcę z nim iść na jakąś randkę? – burczy pod nosem jasnowłosa, obserwując Rachel i Joey'ego widniejących na ekranie. – Tak jest fajnie, on sobie jest, a ja sobie uciekam. Układ idealny. Poza tym – dodaje szatynka i przenosi wzrok na przyjaciółkę – to miał już mnóstwo okazji, a jedyne co zrobił, to zaproszenie nas na tą imprezę urodzinową Louisa.

– Hej, myślisz, że ma zamiar tam coś zrobić?

Stephanie unosi brwi, czekając na rozwinięcie pytania, bo jak na razie to nie ma zielonego pojęcia, o czym Libby mówi.

– W sensie, czy zamierza coś w waszej sprawie zrobić – tłumaczy z westchnieniem blondyna.

Stephanie wydobywa z siebie jęk przypominający odgłos wydawany przez zarzynane zwierzę i odchyla głowę do tyłu, zaciskając powieki. Nawet nie próbuje odpowiadać, bo takie tematy dają jej tylko jakiś fałszywe wyobrażenia i nadzieję na to, co mogłoby zdarzyć się w przyszłości, ale zapewne i tak nie zdarzy. Stephanie Roberts po prostu takie rzeczy nie spotykają, tyle.

– Aha, czyli twoja pesymistyczna strona ci się włączyła, rozumiem. Jesteś głupia – podsumowuje Libby, przecierając dłońmi twarz.

***

Wigilia nadchodzi niesamowicie szybko i niespodziewanie. Stephanie z powodu kompletnego braku świątecznej atmosfery, od kiedy wyjechała na studia nie wraca do rodzinnego domu na Święta. Jej rodzice nie potrafią znaleźć wspólnego języka od lat i nikt właściwie nie wie, dlaczego jeszcze się nie rozwiedli i czemu wciąż ze sobą mieszkają. W każdym razie szatynka zwykła spędzać Boże Narodzenie przy dobrej książce lub filmach o Świętach, przykryta kocykiem. Raz wybrała się na kolację do Libby, na którą serdecznie była zapraszana, ale przez cały czas czuła się, jakby zakłócała porządek wszechświata i od tego czasu odmawia z uprzejmym uśmiechem i życzeniami spokojnych, radosnych świąt. Tak jest jej wygodnie, do tego jest przyzwyczajona i chociaż czasami bardzo samotna, to nie jest pewna, czy dobrym pomysłem jest nagłe zachwianie całego systemu.

Niestety najwyraźniej dziewczyna nie ma tutaj nic do gadania, bo Libby dosłownie zmusza ją za pomocą szantażu do włożenia sukienki i butów na – na szczęście niskim – obcasie, a potem siłą sadza na krześle i robi makijaż. Po godzinie jęczenia i narzekania na dyskomfort oraz swędzącą twarz, Stephanie jest gotowa i tylko mruczy od czasu do czasu pod nosem podejrzane słowa, które na dziewięćdziesiąt dziewięć procent są jakimś urokiem, który zamieni jej przyjaciółkę w ropuchę.

– Nie mogę się doczekać – piszczy podekscytowana Libby, zasiadając za kierownicą swojego starego Mercedesa. Stephanie siada na miejscu pasażera i z trudem powstrzymuje się od schowania twarzy w dłoniach, bo to by zapewne w jakimś niewielkim stopniu zniszczyło jej make-up, co natomiast wywołało by wybuch złości blondynki. Lepiej nie ryzykować.

– A może ty wejdziesz, weźmiesz numer Nialla, wrócisz i obejrzymy w domu jakąś komedię? – podsuwa z nadzieją szatynka, co Libby kwituje tylko śmiechem. Warto było spróbować.

Na miejscu są – co dziwne – bardzo szybko. Nawet za szybko, jeśli spytać Stephanie. Drzwi otwiera uśmiechnięty Louis, zaskakując obie dziewczyny uściskiem na powitanie. Chłopak ochoczo zaprasza je do środka, wołając przy tym w przestrzeń, że "nasze dwie nowe koleżanki przybyły". Odpowiadają mu głośne okrzyki i różne rodzaje powitań. Przez następną godzinę Libby i Steph zostają przedstawione mniej więcej dwudziestu osobom, w tym bardzo miłej dziewczynie o imieniu Martha, bliskiej przyjaciółce Harry'ego z dzieciństwa oraz Annie, która jest jedną z najlepszych przyjaciółek dziewczyny Zayna, Perrie. Wszystkie powiązania między obecnymi na tej "imprezie" osobami są całkiem skomplikowane i Stephanie ma poważny problem z zapamiętaniem większości. Pociesza się myślą, że to prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, kiedy spotyka przynajmniej część z nich.

Przez to wszystko właściwie przez większość wieczoru nie ma okazji porozmawiać z Harrym, którego spojrzenie dość niepokojąco często czuje na sobie. Dopiero kiedy wszystko się uspokaja i Ann z Perrie oddalają się roześmiane, by porozmawiać z Edem, Stephanie oddycha lżej i odnajduje wzrokiem lokatego, który od razu przeprasza Seana i podchodzi do niej z uśmiechem.

– Wesołych Świąt.

– I nawzajem. – Szatynka kiwa głową, przygryzając dolną wargę nerwowo.

– Dobrze wyglądasz – przyznaje Haz.

– Dzięki – mamrocze dziewczyna, odgarniając kosmyki opadające jej na twarz, te specjalnie nieupięte w kok, dla lepszego efektu, jak stwierdziła jej przyjaciółka.

– Tylko może... – zaczyna Harry, mrużąc lekko oczy. – Mogę? – Stephanie kiwa głową, a szatyn sięga do jej spiętych włosów i wyciąga kilka wsuwek, które podtrzymują "arcydzieło" blondynki, pozwalając opaść włosom na ramiona i plecy Steph. – O wiele lepiej – stwierdza, poprawiając kilka pasemek. Stephanie jest przekonana, że Libby zamorduje ich oboje, kiedy tylko to zobaczy, ale co z tego, skoro Harry stoi tak bliskobliskoblisko niej. Jest akurat w trakcie liczenia rzęs chłopaka, kiedy obok nich nagle wyrasta Martha z szerokim uśmiechem i tacą ciasteczek. Dwójka odskakuje od siebie momentalnie i spogląda na ciemnowłosą pytająco, ale ta tylko podsuwa im pod nosy tackę zapewniając, że muffinki są przepyszne i wiele stracą, jeżeli ich nie zjedzą. Cóż, okej.

Obydwoje uprzejmie biorą po muffinie i uśmiechają się do Marthy. Przez kilka minut rozmawiają o mało ważnych sprawach; w każdym razie – chyba są mało ważne. Stephanie właściwie nie bardzo słucha, raczej zajęta jest rzucaniem ukradkowych spojrzeń w stronę lokatego i myśleniem o tym jak fajnie by było, gdyby mogła wplątać dłonie w jego loki i sprawdzić czy jednak rzeczywiście są tak delikatne, na jakie wyglądają. Prawdopodobnie mogłaby to zrobić, a Harry nawet by się nie przejął, ale Steph wie jak to jest – w jej przypadku Haz prawdopodobnie spojrzałby na nią jak na idiotkę i przestał z nią gadać, bo jest dziwna.

Było dziewięćdziesiąt procent szans na taki obrót spraw, naprawdę.

Dlatego gdy już kończą konsumować swoje ciastka, a Martha odchodzi częstować wypiekami innych gości, zamiast rzucić się na włosy Harry'ego, ta zaciąga go na balkon w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza oraz pogadania na spokojnie. Niestety tam zastają Louisa, Eleanor oraz dobrą znajomą pary – Sylvię, śmiejących się z czegoś głośno. Zanim Harry i Steph zdążają bezpiecznie się wycofać, El zauważa ich ponad ramieniem swojego chłopaka i zaczyna machać do nich, wołając by podeszli. Haz spogląda najpierw na Stephanie, potem na Eleanor, po czym bierze szatynkę pod rękę i podchodzi do trójki, posyłając wszystkim uśmiechy.

– Jak wam mija dzień?

Stephanie ma ochotę się zastrzelić.

Sylvia wywiera na Steph całkiem pozytywne wrażenie; co prawda dużo mówi i trudno jest za nią nadążyć, ale mimo wszystko jest bardzo pozytywną i wesołą osobą, a to zawsze dobre cechy. Dziewczyna bardzo żywo opowiada o książce, którą właśnie pisze, albo – jak sama to określa – stara się pisać. Szatynka jest rozdarta pomiędzy złapaniem Harry'ego za rękę, schowaniem się z nim w jakimś składziku i całowaniem do utraty tchu, a słuchaniem radosnego głosu nowopoznanej blondynki godzinami.

Ciekawe, czy na jej twarzy widać, jak bardzo rzeczywiście chce porwać lokatego do jakiegoś ustronnego miejsca. To wszystko przez tą durną koszulę w jakieś durne serduszka. Jaki facet może ubrać koszulę w cholerne serduszka i wciąż wyglądać świetnie?

Harry...

Chwila.

– Ej, Harold – odzywa się nagle natchniona Stephanie, marszcząc czoło – jak ty tak właściwie masz na nazwisko?

Pozostali spoglądają na nią dziwnie, jedynie Sylvia z podekscytowaniem podskakuje w miejscu i uśmiecha się szeroko, niczym dziecko w czasie Gwiazdki. Dzień się zgadza, wiek Sylvii nie bardzo.

– Styles! – odpowiada blondynka, klaszcząc w dłonie. – Uwielbiam jego nazwisko. Kompletnie mu nie pasuje i dlatego jest świetne.

– Co ty, sugerujesz, że nie mam stylu? – obrusza się Harry, na co Sylvia wybucha śmiechem.

– Masz, ale to czysty przypadek. Uwierz mi – dziewczyna zwraca się do szatynki – byłam z nim na zakupach. Wszedł, złapał cztery pierwsze lepsze T–shirty w jego rozmiarze i parę jeansów, zapłacił i wyszedł. Za to rano wyciąga na ślepo co mu wpadnie w łapy i jakimś cudem trafia na rzeczy, które idealnie ze sobą współgrają. To dopiero niesprawiedliwe, co nie?

Steph stara się nie zastanawiać za bardzo nad faktem, że Sylvia wie, co Styles robi rano. Natychmiast też wyrzuca z głowy obraz zaspanego Harry'ego uśmiechającego się z na wpół otwartymi oczami, bez koszulki i pod kołdrą, przez który nagle zaczyna jej się robić trochę za gorąco.

Nie ten kierunek, nie ten kierunek, myśl o swojej babci, o babci myśl!

– Po co ci moje nazwisko? – pyta nagle zaciekawiony Harry, kompletnie nieświadomy, że właśnie wesoło i bez majtek lata po myślach Stephanie. Lepiej dla niego.

– Myślę, że chce zrobić research na twój temat. Zawsze może się okazać, że jesteś psycholem, który dla zabawy zabija małe kotki. – Louis wzrusza ramionami.

– To by nie miało sensu, kiedy sam Harry jest w jednej szesnastej kotem – wtrąca Eleanor ze śmiechem.

– A to nie było tak, że jest w jednej szesnastej szkotem? – Sylvia przechyla głowę w zastanowieniu, a Steph parska śmiechem.

– Zdecydowanie chodziło o kota – stwierdza pewnie Louis.

Znajomi Harry'ego to w sumie fajni ludzie.

***

W wirze śmiechów, rozmów i głupich dowcipów Louisa, Stephanie gubi gdzieś Harry'ego, natomiast znowu natrafia na Annie, która zaczepia ją chwaląc jej podobno prześliczną sukienkę. Steph by się kłóciła, bo nie dość, że wcale nie jest aż tak śliczna, to w dodatku niesamowicie niewygodna, ale ogranicza się do zwykłego "dziękuję". Dziewczyny rozmawiają dłuższą chwilę, dyskutując podobieństwa pomiędzy Zaynem a Utkarshem Ambudkarem z Pitch Perfect. Obie dochodzą do wniosku, że panowie mogliby być bliźniakami pomimo ich dość znacznej różnicy wieku. Potem przechodzą do innych mało istotnych tematów. Gdzieś pomiędzy dyskusją na temat powrotu Lady Gagi, a ostatnimi wybrykami Miley Cyrus dołącza do nich Harry, który woli się nie udzielać - decyduje się stać z boku i słuchać wesołych pogaduszek dziewczyn. Stephanie podejrzewa, że tak naprawdę w głowie planował, który nieznany hipsterski zespół grający indie rock wypromować na Twitterze tym razem.

Chwilę spokoju dwójka ma dopiero koło północy, kiedy większość gości jest już w drodze do domu, a pozostali siedzą przy stole i rozmawiają przyciszonymi głosami. W tle przygrywają kolędy, które podobno towarzyszyły im przez cały wieczór, ale Stephanie nie potrafi sobie tego przypomnieć. Miała ważniejsze sprawy na głowie.

W głowie, raczej.

Harry i Stephanie siadają na ziemi pod ścianą (ponieważ krzesła są mainstreamowe) i chwilę obserwują tylko pozostałych imprezowiczów. Eleanor i Louis akurat opierają się o siebie przy stoliku i co chwilę popijają szampana ze swoich kieliszków, wymyślając co dziwniejsze toasty. Sylvia leży pod stołem i wpatruje się w ekran swojego telefonu ze skupieniem i lekko niebieską poświatą opadającą na twarz. Niall i Libby najwyraźniej zajęci są grą w "kto wypije więcej piw w ciągu pięciu minut", natomiast Ed, Sean, Zayn i Liam siedzą na drugim końcu pokoju i dyskutują o czymś zawzięcie.

– Hej, jak myślisz, któremu z tamtej czwórki urwie się film jako pierwszemu? – pyta cicho Harry, szturchając lekko szatynkę łokciem w bok.

– Cóż. Niall jest Irlandczykiem – mówi Stephanie takim tonem, jakby to wyjaśniało wszystko. I pewnie rzeczywiście tak jest. – Libby za to już w szkole średniej była mistrzynią w piciu hektolitrów alkoholu i staniu prosto na nogach. Strzelam, że to któreś z naszych gołąbków padnie w najbliższym czasie. Ale tych pijaków trzeba zaraz położyć spać, bo jeszcze zaczną demolować całe mieszkanie. Libby ma tendencję do rzucania rzeczami, kiedy porwą ją emocje... Czy tam melanż.

– Dobry plan, dobry plan. – Styles kiwa głową i podnosi się z miejsca, po czym wyciąga pomocną dłoń w stronę Steph. Ta obdarza go spojrzeniem dziecka, któremu właśnie zabroniło się zjeść lody waniliowe na obiad.

– Powiedziałam zaraz, nie już. Dopiero usiedliśmy!

– Wstawaj, wstawaj, bo potem już żadnemu z nas się nie będzie chciało. Miejmy to z głowy. – Harry szczerzy się do niej szeroko i ciągnie w górę tak, że dziewczyna znowu staje na równe nogi. Obojga ogarnia uczucie déjà vu, bo ich twarze ponownie oddalone są od siebie jedynie o kilka centymetrów. Moment niestety bardzo szybko mija, gdyż para blond wariatów zaczyna wyśpiewywać niecenzuralne piosenki na cały głos, śmiejąc się przy tych bardziej sprośnych lub głupich częściach.

– Idziemy do łóżka, Ferguson! – woła zrezygnowana Stephanie, podchodząc do przyjaciółki, która tylko chichocze pod nosem i wypija kolejny łyk piwa.

– Stephanie, nie wiem czy wiesz, ale wolę chłopców. – Blondie mruga do niej i opiera czoło o ramię Nialla. – Niall jest chłopcem. Prawda, Niall? Jesteś chłopcem, nie?

– Nie wiem, chcesz sprawdzić? – bełkocze ze śmiechem Horan, na co i lokaty, i szatynka jęczą z niesmakiem. Pozbycie się takiego obrazka z głowy to dopiero będzie wyzwanie.

– Wy dwoje, poważnie mówię, do łóżek. Osobnych, błagam – komenderuje Harry, łapiąc blondwłosego przyjaciela pod ramię; tak samo postępuje Steph z Libby.

Wreszcie udaje im się ich ogarnąć i uśpić, jednak w jednym łóżku. Para walczyła zaciekle o to, by nie zostali rozdzieleni za pomocą trzymania się siebie nawzajem jak najmocniej się dało. Dosłownie, jakby sklejono ich SuperGlue.

Dumni z wykonania dobrej roboty przybijają sobie piątkę i wracają do salonu, by opaść na kanapę. Mimo tego, że Stephanie wciąż chętnie znalazłaby jakiś przytulny składzik i przedyskutowała kilka spraw ze Stylesem, to jednak nie można zignorować jej wielkiego ziewnięcia, które sygnalizuje niesamowite zmęczenie. Trochę szkoda, ale zasnąć w takiej sytuacji to też niefajnie, więc. Nagle na kanapę obok szatynki przysiada się Sean, uśmiechając się wesoło.

– Jak się bawisz?

Stephanie marszczy czoło, natomiast Harry unosi wysoko brwi ze zdziwieniem.

– Dobrze, um – odpowiada zakłopotana. – A ty?

– Świetnie, całkiem świetnie, co prawda teraz już się właściwie nic nie dzieje, ale czego się spodziewać o godzinie drugiej w nocy, prawda? – śmieje się chłopak i... mruga do Stephanie. To się nie dzieje. – Hej, tak sobie pomyślałem...

– Właśnie – wtrąca nagle Haz – jest już strasznie późno, muszę podwieźć Steph do domu. Naprawdę chętnie byśmy jeszcze pogadali, ale wiesz... Wybacz, stary! – Szybko łapie dziewczynę za nadgarstek i ciągnie ją w stronę drzwi wyjściowych, zabierając po drodze pęk kluczy z miski na szafce. – Biorę twój samochód, Lou! – rzuca jeszcze za siebie, a niewyraźne "CHYBA CIĘ POJE..." podpitego (delikatnie mówiąc) Louisa tłumi w pośpiechu zamykając drzwi.

– Co ty wyrabiasz?! – woła Stephanie, cudem unikają przy tym wyrżnięcia twarzą w beton.

– No przecież powiedziałem, że odstawiam cię do domu – mówi spokojnie lokaty, z lekkim opóźnieniem puszczając rękę przyjaciółki (bo najwyraźniej to już ten poziom ich znajomości).

– No ale dlaczego w środku mojej rozmowy z Seanem? To było niegrzeczne – mruczy z niezadowoleniem tamta, nieświadomie łapiąc swój nadgarstek w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się dłoń Stylesa. – Poza tym po alkoholu się samochodu nie prowadzi.

– Przepraszam, czy ty widziałaś mnie dzisiaj z jakimś alkoholem w ogóle? – pyta rozbawiony szatyn otwierając drzwi od strony pasażera. Steph z lekką niepewnością wsiada do środka, a chłopak zajmuje miejsce za kierownicą i wkłada klucze do stacyjki.

– Uważaj, bo pomyślę, że specjalnie nie piłeś, żeby mnie teraz odwieźć – żartuje Steph, a w odpowiedzi uzyskuje tylko uniesiony kącik ust ze strony Harry'ego. Postanawia nie zastanawiać się nad tym zbyt długo.

***

Następnego ranka Stephanie budzi się ze smutną świadomością, że koniec końców nie znalazła z Harrym ustronnego miejsca. To znaczy, oczywiście, byli sami w samochodzie, a potem pod jej domem, ale skończyło się na zwykłym pocałunku w policzek, który – owszem – był bardzo przyjemny i przyprawił ją o czerwone policzki oraz motylki w brzuchu, ale to wciąż trochę za mało.

– Wiesz jaki ja mam problem? – Libby pyta ochryple, rozmasowując skroń i wypijając swoją trzecią tego ranka szklankę wody. – Moim problemem jest to, że nie widzę twojego problemu. Mówiłam dawno, żebyś zamachała włosami i sama zaczęła działać, ale nieeeeee, to przecież nie na tym polega. Widzisz jak wyszłaś na tych twoich romantycznych bzdetach? Nijak, ha, jeden zero dla tej pani. – Blondynka z niewielkim entuzjazmem wskazuje na siebie kciukiem wolnej ręki.

– Ale mi wcale nie chodzi o pójście z Harrym do łóżka, Libbs – odpowiada znużona Steph. – To znaczy, nie tak od razu – dodaje po chwili namysłu. – Wystarczył by pocałunek albo dwa. Albo jednak jeden, tylko taki dłuższy. Czy coś w tym stylu, nie wiem.

– Trochę mnie załamujesz.

– No co?!

– Ale weź nie podnoś głosu, no, miejże litość! – jęczy z bólem Libby. – Właściwie to co cię powstrzymuje przed rzuceniem się na niego przy najbliższej okazji?

– To by było trochę dziwne, nie sądzisz? – Stephanie unosi brwi, przysiadając z kanapką w ręce naprzeciw przyjaciółki.

– Nie, raczej nie. Z taką buźką? Jest już przyzwyczajony, gwarantuję. – Blondie wstaje z miejsca i dolewa kolejną porcję zimnej kranówki do swojej szklanki. – Popatrz, poznałaś go już wystarczająco dobrze, znasz nawet jego nazwisko i wiesz, gdzie mieszka jego najlepszy przyjaciel...

– Za to nie wiem, gdzie mieszka sam zainteresowany – przerywa jej szatynka, którą Libby postanawia zignorować.

– ...a do tego w kawiarence, w której pracuje, jesteś już stałą klientką. Możesz spokojnie ruszać na podbój jego bokserek, nie złamiesz żadnej ze swoich głupich zasad.

– A może on nie nosi bokserek, tylko te takie majtki? – podsuwa z nagłym zainteresowaniem Steph.

– Oby tylko nie figi. – Libby wraca na krzesło i od razu zabiera się za opróżnianie swojej szklanki.

– Nie, chodzi mi o te takie męskie majtki. Nie mam pojęcia jak się nazywają, ale ty zdecydowanie powinnaś wiedzieć o jakich mówię.

– Hej, a może on nie nosi w ogóle majtek? – W oczach blondyny pojawia się niepokojący blask, więc Stephanie stwierdza, że pora zmienić temat.

– Okej, okej, koniec, bo w życiu nie będę już w stanie spojrzeć Harry'emu w oczy. – Śmieje się i spogląda na wyświetlacz swojego telefonu. Godzina siódma czterdzieści osiem, a one dyskutują o gaciach Stylesa. Za wcześnie na coś takiego.

– A tego byś nie przeżyła, bo zieleń jego tęczówek napełnia cię szczęściem, wiem. – Libby kiwa głową z lekkim uśmiechem.

– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam – stwierdza zdezorientowana panna Roberts, na co jej przyjaciółka kręci głową.

– Może, ale to prawda, co nie?

Może troszeczkę.

***

Sylwester przychodzi szybciej niż mogłoby się wydawać. O piątej dwadzieścia dwa rano Steph budzi dzwonek do drzwi i donośne pukanie. Dziewczyna tylko przewraca się na drugi bok z głośnym jękiem i nadzieją, że napastujący ją człowiek zaraz sobie pójdzie i zostawi ją w spokoju. Nic takiego jednak się nie dzieje, tylko uderzanie pięścią o drzwi z każdą sekundą staje się głośniejsze. Warcząc i klnąc pod nosem Stephanie odrzuca kołdrę na bok, podnosi się z łóżka i przechodzi bez pośpiechu do przedpokoju. Otwiera drzwi z zamiarem nawrzucania osobie po drugiej stronie, ale na widok Libby wywraca tylko oczami.

– Po cholerę zrywałam się z łóżka? – mamrocze zamykając drzwi i obraca się na pięcie, by wrócić pod ciepłą pierzynę.

– Wpuść mnie! – słyszy za sobą, ale wzrusza tylko ramionami, ziewa, rzuca głośne "jest piąta rano, spadaj!" i wchodzi do pokoju. Po kilku minutach po mieszkaniu rozlega się dźwięk przekręcania klucza w zamku, a potem czyjeś kroki. Stephanie nie ma nawet ochoty zaopatrzyć się w broń, którą mogłaby ogłuszyć włamywacza. Na szczęście do jej pokoju wchodzi tylko Libby z niezadowoloną miną i rękami założonymi na klatce piersiowej. Na głowie ma wełnianą szarą czapeczkę, wokół szyi owinięty ciemny kaszmirowy szalik, jest ubrana w ciepłą szarą kurtkę i jeansowe rurki czarnego koloru. Jest kilka centymetrów wyższa niż zazwyczaj dzięki ciemnoniebieskim kozakom na obcasach. Stephanie chce ją udusić, a potem ograbić ze wszystkich ciuchów.

– Czemu nachodzisz mnie o tak nieludzkiej porze, poczwaro? – pyta Roberts z poirytowaniem wyczuwalnym w głosie. Libby wzdycha i kręci głową ze zrezygnowaniem.

– Wyjeżdżamy dziś z rodzicami na narty, sklerotyczko. Przyszłam spytać, czy aby na pewno nie chcesz zabrać się z nami.

Steph posyła przyjaciółce znaczące spojrzenie i podnosi się do pozycji siedzącej.

– Nie zmieniłam zdania, zostaję tutaj – odpowiada stanowczo, przeczesując włosy palcami. Ferguson wznosi uczy ku niebu i kiwa głową.

– Dobrze, dobrze, niech ci będzie. Czyli masz zamiar siedzieć tutaj przez cały czas? Sama? – Dziewczyna przysiada na brzegu łóżka i rozpina swoją kurtkę, bo w mieszkaniu jest o wiele cieplej niż na dworze i Libby czuje się, jakby miała zaraz się ugotować.

– Planuję świętować Nowy Rok z moim kameleonem.

– Um, ty nie masz kameleona. – Libby marszczy czoło i poprawia czapkę, patrząc na szatynkę jak na głupią.

– Mam, tylko go nie widzisz, duh. – Dziewczyna zakrywa twarz kołdrą i opada na poduszki z westchnieniem.

– Tracisz głowę, wiesz o tym?

– Wszystkie zażalenia kierować proszę w stronę pewnego Harry'ego Stylesa.

– Przez Harry'ego twierdzisz, że masz kameleona, który wtopił się po prostu w otoczenie i dlatego go nie widać?

– Dokładnie.

– Okej, ja wychodzę, mam dość.

***

Zdyszana Libby staje w progu kawiarni, poprawiając trochę czapeczkę. Rozgląda się po ciepłym pomieszczeniu w poszukiwaniu ciemnej czupryny loków, ale przy ladzie stoi jedynie Eleanor skupiona na swoim telefonie. Na jej twarzy igra lekki uśmieszek, a spomiędzy warg co chwilę wydobywa się cichy śmiech.

– El, najdroższa! – woła blondynka, podbiegając do koleżanki i łapiąc ją za łokieć. – Gdzie nasz dosłownie pokręcony znajomy?

– Co, że Harry? – Niewzruszona dość specyficznym zachowaniem Libby szatynka unosi brwi i przechyla lekko głowę, odsuwając komórkę na bok. Blondie kiwa głową ochoczo, a dziewczyna zastanawia się chwilę głęboko. – Um, chyba ma akurat przerwę. Może jest na zapleczu, nie wiem, nie patrzyłam gdzie idzie. – Wzrusza ramionami i ukradkiem spogląda na swojego smartfona, którego wyświetlacz właśnie rozświetla się oznajmiając o przyjściu nowej wiadomości.

– Ah, rozumiem. – Libby uśmiecha się znacząco. – Dzięki. I pozdrów Louisa! – Macha jeszcze, po czym znika w przejściu na zaplecze. Teoretycznie nie powinna tu mieć wstępu, ale skoro Eleanor nic nie mówi, to prawdopodobnie nie ma tu nikogo, kto mógłby być niezadowolony z jej obecności.

Chwilę stoi na środku pomieszczenia, przesuwając wzrokiem po niewielu ustawionych tu meblach, poczynając od niewielkiej szafki, a na niskim – trochę za bardzo – stoliczku skończywszy. Wszędzie walają się jakieś zabazgrane kartki, a na wieszakach w rogu wiszą kurtki i fartuszki, jedyne poukładane rzeczy w tym pomieszczeniu. Tylne drzwi są otwarte na oścież, a do uszu dziewczyny dobiega czyjeś ciche nucenie z tamtych okolic, więc decyduje się skierować właśnie tam. Ostrożnie omija szmelc porozrzucany po podłodze (serio, czy w takich miejscach nie powinno być czyściej?) i wychodzi na zewnątrz, gdzie zastaje siedzącego na ziemi pod ścianą Stylesa ze słuchawkami w uszach i przymkniętymi oczami. Kręcąc głową kuca przy nim i ciągnie za kabelek, wyrywając małe głośniczki z jego uszu. Zdziwiony chłopak podnosi powieki i wyłącza muzykę, prostując się trochę na miejscu.

– Libby?

– No raczej nie Święty Mikołaj, nie? – Dziewczyna siada naprzeciwko Harry'ego ignorując trochę brudny, mokry chodnik i mierzy go chwilę spojrzeniem. – Co robisz dzisiaj wieczorem?

Na czole lokatego pojawia się kilka głębokich zmarszczek, a usta układają się w cienką linijkę.

– Um, właściwie nic... To znaczy, będziemy tylko siedzieć z chłopakami i oglądać telewizję... Dlaczego? – pyta ostrożnie, obserwując blondynkę, która uśmiecha się szeroko i klaszcze w dłonie wesoło.

– Chłopcy się chyba nie obrażą, jeżeli ich zostawisz, nie?

– Libbs, nie wiem jak ci to... um. Bez urazy, ale nie jesteś w moim typie – mówi Harry przepraszającym tonem, a w odpowiedzi nie dostaje nic prócz zdezorientowanego spojrzenia tamtej.

Mija dłuższy moment zanim perlisty śmiech panny Ferguson wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi. Blondyna chowa twarz w dłoniach, próbując stłumić jakoś salwy śmiechu, które nagle ją napadły. Haz wydaje się trochę urażony reakcją, a jego wyraz twarzy ociupinę uspokaja Libby.

– To słodkie – stwierdza wreszcie, poklepując go po kolanie – ale ty w moim też nie. Za to oboje dobrze wiemy, kto jest w twoim typie. Twój typ Sylwestra spędza w tym roku samotnie, bo nie chce jechać ze mną i moją rodziną na narty. Dlatego ty mógłbyś uratować ją od zgonu z nudów i grzecznie odwiedzić. Co myślisz?

Na jej ustach pojawia się figlarny uśmieszek.

***

Na ekranie telewizora Lea Michele i Ashton Kutcher akurat kłócą się w windzie, za to Stephanie obrzuca się w myślach najróżniejszymi wyzwiskami, bo dlaczego właściwie nie chciała pojechać na te narty? Teraz jest skazana na samotny wieczór z popcornem i filmami, które widziała już miliony razy. Aż za często uprzykrza sobie w podobny sposób życie.

W sumie chciałaby mieć takie szczęśliwe zakończenie jak ci wszyscy bohaterowie komedii romantycznych. Ci to mają fajnie – poznają swoją drugą połówkę, przez kilka tygodni bawią się z nimi w kotka i myszkę, a potem na koniec się całują i żyją długo i szczęśliwie. Tym samym w jakimś miliardzie osób po drugiej stronie ekranu pojawia się iskierka nadziei, że ich również spotka kiedyś taka historia. Niestety w większości przypadków nic takiego się nie dzieje.

Roberts wzdycha głośno i skupia się na twarzy Zaca Efrona, pakując do ust garść orzeszków ziemnych. Pod nosem niewyraźnie bełkocze kwestię aktora, ponieważ jej życie jest na tyle nudne, że większość tego typu filmów zna na pamięć.

Przez otwarte okno do pokoju wpada zimne powietrze, które zmusza dziewczynę do szczelniejszego okrycia się puchatym kocykiem, oraz głośne śmiechy nastolatków przygotowujących się powoli do wystrzelenia o północy fajerwerków. Co prawda co chwilę słychać, jak ktoś przedwcześnie którąś odpala, ale to tylko pojedyncze i stosunkowo ciche sztuki – największe i najlepsze, najbardziej widowiskowe zostawiają na godzinę dwunastą.

Szatynka właściwie lubi Sylwestra. Jej ulubionym zajęciem jest obserwowanie nieba, które rozświetla się na wszystkie możliwe kolory i wzory. To całkiem magiczny widok i od dziecka kojarzył jej się z czymś naprawdę szczęśliwym, radosnym, z uczuciem euforii i nowych początków.

W tym roku jest jej tylko trochę pusto w środku. Libby świętuje gdzieś w górskim kurorcie, bawiąc się w najlepsze, a Harry zapewne spędza tę noc z resztą ekipy. Steph po prostu siedzi na dupie i tonie we własnej głupocie.

W dodatku użala się nad sobą od dobrych kilkunastu minut i kompletnie straciła wątek filmu (pomijając fakt, że wcale nie, bo dosłownie zna go na pamięć).

Kilka westchnięć i garści orzeszków później ktoś puka do drzwi. Stephanie ma zamiar ściszyć telewizor i przestać oddychać, żeby osoba zakłócająca jej spokój oddaliła się w przekonaniu, że ktoś zamieszkujący to mieszkanie wybył na imprezę, ale wtedy dociera do niej głos tej osoby i.

I.

– Wiem, że tam jesteś, Stephanie.

– Wcale, że nie! – odpowiada głośno szatynka, chowając się pod koc. Ma wrażenie, że jej pomarańczowa piżamka w pieski składająca się z krótkich spodenek i koszulki na ramiączkach, donośnie się z niej śmieje.

– To kto w takim razie ze mną rozmawia? – W głosie Harry'ego słychać rozbawienie. Stephanie prycha pod nosem.

– Nikt! To wszystko dzieje się w twojej głowie, widzisz jaki z ciebie psychol?

– No tak, o tym nie pomyślałem. Ale słuchaj, twoim sąsiadom może trochę przeszkadzać wrzeszczący na pół klatki schodowej nastolatek, więc może ten głos w mojej głowie by mnie wpuścił do środka, co?

Jej też zaczynają te krzyki nie pasować, więc mozolnie odrzuca koc na bok i wstaje, wkładając na stopy kapcie z psimi pyszczkami z przodu. Do drzwi dociera po zdecydowanie zbyt długim czasie z nadzieją, że chłopak zdążył się ulotnić. Nic podobnego. Kiedy spogląda przez wizjer, Styles czeka cierpliwie pod jej drzwiami z lekkim uśmiechem na ustach. Z cichym jęknięciem przekręca zamek, szarpie za klamkę i zakrywając się chociaż w bardzo małym stopniu drzwiami posyła przyjacielowi pytające spojrzenie.

– Co ty tutaj robisz?

– Też cię miło widzieć, u mnie wszystko dobrze, dzieci zdrowe, mały Ben nauczył się wczoraj jeździć na rowerze. Dzięki, że pytasz! – odzywa się wesoło lokaty, mijając ją w progu. Rozgląda się chwilę po przedpokoju, aż w końcu zawiesza wzrok na fotografiach wiszących na ścianach, które przedstawiają najróżniejsze życiowe sytuacje; na jednym z nich para staruszków siedzi na ławce i czyta razem książkę, na kolejnym Libby rozdmuchuje śnieg zebrany w swoich dłoniach na wszystkie strony, trzecie pokazuje grupę ludzi, prawdopodobnie przyjaciół, lepiących razem bałwana, na jeszcze jednym widać parę, która trzyma się za ręce jeżdżąc na rolkach po parku. Zdjęć jest o wiele więcej, chyba na każdej ścianie w tym mieszkaniu. Głównie w sypialni Stephanie, gdzie wywieszonych jest też kilka ujęć samego stojącego w jej przedpokoju chłopaka, więc prawdopodobnie tam go dzisiaj nie wpuści. Dzisiaj.

– Co za Ben? – mruczy zdezorientowana Roberts, zamykając drzwi i podchodząc bliżej Harolda.

– Nie wiem, zmyśliłem sobie syna, żeby moja wypowiedź fajniej brzmiała. – Wzrusza ramionami tamten i obraca się w jej stronę. Chwilę uważnie lustruje ją spojrzeniem, przez co dziewczę czerwieni się jak dojrzała piwonia. – Nie jest ci zimno?

– Mam kocyk – odpowiada obojętnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – To dlaczego mnie nachodzisz, zamiast imprezować z twoją bandą? I skąd masz adres?

– Libby wspominała, że w tym roku celebrujesz Nowy Rok samotnie. Stwierdziłem, że tak nie może być.

– O matko, tylko mi nie mów, że to jej pomysł. – Jej dłoń serdecznie wita się z czołem z charakterystycznym plaskiem. – Jeśli cię do tego zmusiła, to wiedz, że nie miałam z tym nic wspólnego i kompletnie nie musisz tu zostawać, możesz spokojnie wracać na twoją zabawę.

Harry patrzy na nią ze zdziwieniem i przechyla lekko głowę, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Wreszcie śmieje się pod nosem i kręci głową, a następnie zdejmuje z siebie kurtkę, czapkę i szalik – wewnątrz naprawdę jest o wiele cieplej niż na zewnątrz, kto by pomyślał.

– Może i ona to zaproponowała, ale zgodziłem się całkowicie z własnej, nieprzymuszonej woli. Spokojna głowa, chcę tu dzisiaj być. – Szatyn posyła jej jeden z tych swoich uśmiechów, przez które kolana się pod nią lekko uginają. Wygląda teraz świetnie, w zwykłej koszulce oraz jeansach i właśnie oznajmił, że chce z nią tutaj dzisiaj być. Jedyne, na co Stephanie ma w tym momencie ochotę, to go pocałować.

Zerka ukradkiem na zegar na ścianie przed nią; do północy pozostało jeszcze dobrych kilkanaście minut.

– Wiesz ty co, Styles? – zaczyna, a Harry kręci głową w odpowiedzi. – Normalnie w filmach jest tak, jeżeli są o Sylwestrze oczywiście, że jak zbliża się punkt kulminacyjny, to wybuchają fajerwerki, a potem dopiero dzieje się to, czego wszyscy od początku filmu się spodziewali. Ale życie nie jest filmem, dlatego nie mam zamiaru czekać do tych cholernych fajerwerków, bo chyba zaraz sfiksuję – oznajmia spokojnie. – Okej? – dodaje jeszcze ostrożnie, niepewna reakcji swojego gościa.

– Okej – potwierdza z uśmiechem chłopak.

Niczego więcej jej potrzeba; w dwóch szybkich susach znajduje się tuż przed nim, zakłada mu ręce na szyję i całuje go, przymykając powieki. Reakcja Harry'ego jest natychmiastowa – dłonie układa na jej talii, tym samym przyciągając ją jeszcze bliżej i odwzajemnia gest z nieukrywanym entuzjazmem. Lokaty przypiera dziewczynę do ściany, starając się nie sprawić jej przy tym żadnego bólu. W tych wszystkich romansach zawsze tak to wygląda i zazwyczaj kiedy już główni bohaterowie się tak obijają o te ściany, to z dużą siłą i... jak to jest, że nigdy ich to nie boli?

To chyba nie najlepszy moment na myślenie o tego typu sprawach, bo Steph wplątuje palce w loki Stylesa i robi wszystko, by powstrzymać uśmiech od pojawienia się na jej ustach. Na jej ustach są aktualnie usta Harolda i to w zupełności wystarczy.

– W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo nie jesteś zdziwiony z takiego obrotu spraw? – mamrocze szatynka pomiędzy pocałunkami, na co Harry odsuwa się trochę i mruży oczy w zastanowieniu.

– Jeżeli powiem, że trzynaście, to wyjdę na dupka?

– Boże, dlaczego nie przedyskutowaliśmy tego wcześniej?! – pyta zrezygnowana, delikatnie ciągnąc za włosy zielonookiego, by móc pod lepszym kątem wpić się w jego wargi. To zdecydowanie mogłoby zostać jej ulubionym zajęciem.

***

Kafelki, którymi wyłożony jest balkon, są jeszcze trochę wilgotne od śniegu, który kilka minut temu został odgarnięty za pomocą miotły gdzieś na bok, dlatego Harry bierze kocyk Stephanie, by mieli na czym się położyć. Nie obywa się bez narzekań dziewczyny, że potem koc będzie cały mokry, lecz Styles puszcza wszystkie jej poirytowane uwagi mimo uszu. Po krótkiej dyskusji na temat tego, że niegrzecznie jest zabierać cudze kocyki bez pytania, zakończonej kolejną serią namiętnych pocałunków, które skutecznie uciszają szatynkę, wreszcie układają się obok siebie na kocu. Od paru chwil jest już Nowy Rok, ale dwójka była trochę zbyt zajęta, by to zauważyć. Na niebie jednak wciąż odbywa się niesamowite widowisko pełne kolorów i kształtów. Steph dałaby sobie uciąć rękę, że jeden ze wzorów przedstawia wystawiony w ich stronę środkowy palec.

Pomijając ten mały szkopuł, tegoroczne sztuczne ognie wyglądają naprawdę wspaniale.

– Widziałeś moje zdjęcia – stwierdza cicho szatynka, obracając głowę w prawo, by spojrzeć na chłopaka.

– Owszem, kilka z nich mignęło mi przed oczami. Są świetne – potwierdza tamten, uśmiechając się w stronę wciąż wybuchających nad nimi rac.

– Nie oczekiwałam pochwał – odpowiada pospiesznie Roberts. – Ale pamiętasz, jaka była umowa?

– Chcesz, żebym coś zaśpiewał? Tak teraz? – Lokaty spogląda na nią kątem oka.

– Tak będzie fair, nie?

Harry rozważa przez chwilę jej wypowiedź, aż w końcu podnosi się do pozycji siedzącej i gestem pokazuje, by ona zrobiła to samo. Dziewczyna posłusznie siada i posyła Stylesowi wyczekujące spojrzenie. Lokaty przeczesuje włosy palcami, w głowie szukając odpowiedniego utworu, aż wreszcie na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

We've been friends now for a while, wanna know that when you smile, is it me? Are you thinking of me? – śpiewa cicho, patrząc prosto w tęczówki Steph, której policzki znowu przybierają różowego koloru. Jego głos jest głęboki, przyjemny dla ucha i panna Roberts naprawdę, naprawdę nie rozumie jak to jest, że jeszcze nikt go nie odkrył. – Girl, what would you do, would you wanna stay if I were to say... – kontynuuje Haz, wywołując u jasnowłosej dziwne wrażenie, że może nie wybrał tej piosenki przypadkowo – I wanna be your last first kiss?

Momentalnie Stephanie podrywa się z miejsca, rzuca na chłopaka tak, że oboje lądują gdzieś na skraju koca, po części też na mokrych płytkach, i całuje go gorączkowo.

– Któregoś dnia oboje przez takie zagrania umrzemy, wiesz o tym? – pyta rozbawiony Harry, łapiąc ją za biodra, by przypadkiem się z niego nie sturlała. – Było aż tak źle, że zapragnęłaś mnie uciszyć?

– Chyba zwariowałeś – mówi z oburzeniem Steph, trzepiąc go lekko w ramię. – Było aż tak dobrze, że zapragnęłam ciebie.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like mysti's other books...