Angel

 

Tablo reader up chevron

Chapter 1

Another day another life
Passes by just like mine
It's not complicated

 

Delikatna melodia napełniła ogromne pomieszczenie, będące świetlicą niewielkiego szpitala. Blondowłosa dziewczyna, wpatrując się w ścianę naprzeciwko siebie, pomału dotykała klawiszy na pianinie, tworząc kojące dla ucha dźwięki. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Mimo ludzi wokół siebie, była sama. Każdy zajęty był sobą. Jedni grali w karty, inni w warcaby. Ktoś w rogu czytał książkę. A do starszej pani przyszły wnuki. Ona jednak pozostawała ciągle sama.

Po pomieszczeniu rozległ się jej aksamitny głos, współgrający z melodią. Jej jedyną przyjaciółką. Nikomu nie przeszkadzało to, że śpiewa. Właśnie to wypełniało smutnawą atmosferę tego miejsca. Nadawało mu tajemniczości i spokoju.

– Blossom, możesz sobie na moment zrobić przerwę? – Do zajętej blondynki podeszła po chwili pielęgniarka z tacą zapełnioną lekami. Dziewczyna przerwała granie i niechętnie spojrzała na nieco starszą brunetkę. – Powinnaś wziąć już leki.

– Jasne – westchnęła ciemnooka osiemnastolatka, wyciągając dłoń po tabletki. Kilka kolorowych kapsułek znalazło się na jej dłoni, po czym w jednej chwili dziewczyna wszystkie naraz połknęła. – Dziękuję.

– Może wyszłabyś na dwór. Mamy dziś taką ładną pogodę. – Pielęgniarka nie miała zamiaru odejść, chcąc, choć na jakiś czas, poprawić humor nastolatce. Ta jednak nie miała na to ochoty. – Spacer po ogrodzie dobrze by ci zrobił.

– Skoro muszę. – Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami, po czym powoli wstała.

Dla ludzi, którzy przebywali już jakiś czas w ośrodku, Blossom nie robiła żadnego wrażenia. Jednak dla przypadkowego świadka, wygląd blondynki mógłby być nieco przeraźliwy. Wychudzona postura, wcale nie przypominała nawet tej z wybiegów, do której dążyły nastolatki na całym świecie. Wyglądała raczej na zwykły szkielet opasany tylko bladawą, prawie przeźroczystą, skórą. Jasna, stanowczo za duża sukienka dawała dodatkowo wrażenie, jakby Blossom była coraz to słabsza, krucha, będąca na skraju dwóch światów. Można było dostać wrażenia jakby każdy dotyk, ruch czy nawet powiew wiatru mógłby ją zniszczyć, złamać na miliard kawałeczków. Jej jednak było wszystko jedno. Najlepiej byłyby gdyby stało się to jak najszybciej.

Przy pomocy pielęgniarki blondynka wyszła z świetlicy do ogrodu przez wielkie szklane drzwi. Melancholijny obraz przyrody nie wpłynął na obojętny wyraz twarzy dziewczyny. Był początek maja. Wszystko kwitło, rodziło się do życia, było pełne energii. Poza nią. Zrobiła jednak niechętnie jeden krok, potem następny. Nic ją nie wzruszało. Usłyszała jeszcze pytanie pielęgniarki czy potrzebuje pomocy, ale tylko pokręciła głową. Nie miała ochoty przebywać z ludźmi. Nikt się nią nie interesował, więc, po co miała zważać na innych?

Przemierzała wolnym krokiem alejki ogrodu. Mimo, iż sam szpital był dość ponurym miejscem, a park też nie zdawał się być zbyt kolorowy, wszystko jakoś się uzupełniało i dodawało sobie barwy. Może to przez dźwięki ze świata, które przepuszczały mury ośrodka. Za nimi była normalna ulica, droga do szkół, pracy, do normalności. Do życia, z którego ją zabrano.

Usiadła na jednej ze starych drewnianych ławek, kilka metrów przed bramą do placówki. Mimo iż minęły prawie trzy lata odkąd była w tym miejscu, nadal tęskniła za rzeczywistością. Dlatego jeżeli tylko ktoś ją wyrzucał na świeże powietrze to z chęcią i lekkim zainteresowaniem oglądała to, co się dzieje za bramą. Roześmiane dzieci, zapracowani dorośli, wypadki samochodowe. Znała już tyle przelotnych historii, które działy się zaledwie w przedziale dziesięciu metrów. Można było nawet uznać, że zna tych ludzi. Starszą panią, która zazwyczaj chodziła na spacery ze swoim psem, widziała prawie za każdym razem. Nawet te radosne dzieci kojarzyła z twarzy.

– Ale ty jesteś głupi! – Usłyszała nagle śmiechy kilkorga chłopaków. Również i te dźwięki znała. Ta grupka często przechodziła tą drogą. – Kto normalny wstawia jajko w skorupce do mikrofali?!

– Głodny byłem! – bronił się jeden z nich.

Weseli nastolatkowie tuż po chwili pojawili się w polu widzenia blondynki. Blossom zawsze marzyła o takiej beztrosce. Grupa przyjaciół, czująca się wspaniale w swoim towarzystwie i spędzająca ze sobą najlepsze lata. Nie było jej to jednak dane.

– Ej, patrzcie.

W tym momencie przystanęli na chwilę i zaczęli się jej przyglądać. Starała się tego nie zauważać, ale jak kilku z nich zaczęło robić głupie miny, poczuła łzy. Nie wiedzieli jak to jest po tej drugiej stronie. Nikt nie wiedział z tamtego świata.

– Przestańcie, to tylko kolejny dom wariatów. – Usłyszała głos któregoś z nich i podnosząc wzrok zauważyła, że mówił to dość wysoki, krótko ostrzyżony szatyn. Pozostała trójka wybuchła śmiechem, poza jednym z nich.

Ciemnowłosy chłopak o oliwkowej cerze patrzył się cały czas w swoje buty. Był inny niż jego przyjaciele. Jakby wiedział, że tamci nie powinni się naśmiewać z ludzkiego nieszczęścia.

– Chłopaki, ruszajcie się, bo się spóźnimy – zabrał głos, próbując odciągnąć resztę od głupich żartów. – Słuchacie mnie?

– Zayn, a co ty się nagle taki pilny uczeń zrobiłeś? Daj spokój. – Roześmiał się blondyn, żałośnie strojący miny w stronę jej i innych ludzi w ośrodku. Wszyscy ich ignorowali. Znali nietolerancyjność takich jak oni. Blossom jednak to bolało. Sama przecież kiedyś taka była. Zmieniła się po przybyciu tutaj.

– Nie róbcie z siebie pacanów, głąby – mruknął tylko i kopiąc jakiś kamyk, zostawił przyjaciół i odszedł.

– Malik się wkurwił, trzeba zacząć się bać – oznajmił rozbawiony chłopak z loczkami na głowie. – Apokalipsa się zbliża.

– I alleluja. Tak Styles, wierz sobie w koniec świata, a tymczasem ja radzę dogodzić Malika – odpowiedział mu jeden z pozostałej czwórki.

Blossom starając się zbytnio nie spoglądać na nich, zauważyła jednak, że grupka ta nie była taka jak wszystkie inne. Każdy z nich był inny. Ale mimo to, jak większość rzeczy we wszechświecie, uzupełniali się.

Blondynka jeszcze długo siedziała na ławce bez ruchu po tym jak grono przyjaciół odeszło spod bramy. Nie zważała na to, że zaczynało się powoli robić chłodniej i na niebie pojawiły się deszczowe chmury. Było jej wszystko jedno. Chciała zasnąć. Na dobre. 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

Chapter 2

Sometimes you feel like giving up and there's nothing you can do
Sometimes you feel you're not enough but that's not true
Sometimes you feel like giving up and there's nothing to prove
But hold tight, wipe your tears love, 'cause I'm
I'm here with you

 

W sobotę od samego ranka Blossom również siedziała przy pianinie. Tak jak każdego innego dnia. To było jej zajęcie. Jedyny argument, aby nie być samej w pokoju. Była duszą tego ośrodka. Powolna melodia ponownie wypełniła świetlicę, a jej śpiew rozniósł się cichym echem wśród innych. Znowu nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. I tak się czuła najlepiej. Nic nie mogło jej zranić. Do czasu.

– Witam, jestem Zayn, miałem się dziś zgłosić. – Usłyszała znajomy głos. Z początku nie mogła przypomnieć sobie skąd go zna, jednak po chwili ją olśniło. Grupka chłopaków wydurniających się pod bramą. To był on. Tylko, co tu robił? – Co będę robić?

– Chwila, jesteś Zayn Malik, lat 19, przysłany tu, jako wolontariusz? – zapytała pielęgniarka, a chłopak kiwnął głową. Blossom przestała śpiewać i tylko powoli grała, chcąc dokładniej usłyszeć rozmowę. Pierwszy raz od bardzo dawno coś ją zainteresowało.

– Poniekąd tak – mruknął brunet marszcząc nos. Nie chciał się zbytnio przyznawać do całej prawdy. Cały ten pomysł z pracą w szpitalu był pomysłem jego matki. To ona wpłynęła na dyrekcję szkoły, aby przydzielić go tutaj w ramach kary za wybicie okien w samochodzie nauczyciela. Gdyby jednak nastolatek sam mógł wybierać, na pewno nie trafiłby w to miejsce. – Mama miała zadzwonić.

– Wszystko jest już zorganizowane. Nie martw się. – Uśmiechnęła się kobieta, po czym wyszła zza biurka. – Do twoich zadań będzie należeć sprzątanie w świetlicy. Nie chcę cię zbytnio wrzucać na głęboką wodę przy kontaktowaniu się z pacjentami, więc spokojnie.

– Jasne – odpowiedział i powłóczył się za pielęgniarką, która zaczęła mu pokazywać pomieszczenie.

Blossom próbowała przestać myśleć o intrygującym chłopaku, jednak ten zbyt bardzo zapadł w jej pamięci. Wzięła głęboki oddech i próbując wrócić do ponownej melodii, od której wcześniej odeszła, przymknęła lekko oczy.

Była w parku, w centrum miasta. Siedziała na ławeczce razem ze swoją starszą siostrą i obie pochłonięte były jedzeniem jabłek w karmelu, które dostały od rodziców. Śmiały się, zacięcie o czymś rozmawiały, cieszyły się z obecnej chwili. Nagle coś błysnęło i dziewczynki nieco zaskoczone dopiero po chwili zauważyły, że to tata zrobił im zdjęcie. Jeszcze bardziej się roześmiały. Były małe, a w ich życiach było panowała beztroska i wieczna zabawa. Cornelia objęła ukochaną siostrzyczkę ramieniem i obie uśmiechnęły się do kolejnej fotografii. Były najlepszymi przyjaciółkami. Nic nie zapowiadało, że przyszłość nie będzie taka kolorowa.

– Blossom? – Usłyszała nagle głos pielęgniarki i potrząsnęła głową.

Znowu była w ośrodku. Bezpieczna i sama. Poczuła łzy na policzkach, ale szybko je otarła. One nic nie znaczyły. Już miała się zabrać do ponownego grania, kiedy zauważyła, że z drugiego kąta świetlicy przygląda jej się chłopak. Lekko się uśmiechnął, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Ale blondynka nie zareagowała. Zaczęła ponownie grać. Po chwili jednak przerwała. Nie mogła więcej.

– Dobrze się czujesz? – spytała pielęgniarka.

– Tak, może, chyba…

– Dam ci lekarstwa – oznajmiła kobieta, ponownie wychodząc zza biurka. Dziewczyna tylko spuściła głowę nisko. Miała ochotę zniknąć, odejść, zrobić coś, czego nie powinna.

– Nie trzeba – mruknęła, ale została zignorowana. Nie lubiła lekarstw, uważała, że nie są jej potrzebne, jednak nikt nie podzielał jej zdania. – Naprawdę.

– Weź, poczujesz się lepiej.

Szatynka uśmiechnęła się życzliwie podając pacjentce tabletki i kubek z wodą. Blossom powoli odebrała je od niej i połknęła. Nie miała wyboru. A może właśnie to był on. Nie wiedziała. Chcąc nie chcąc musiała się podporządkować, aby nie sprawiać problemów. By znowu jej nie zamknęli, tak przynajmniej mogła odetchnąć. Na chwilę.

Kiedy blondynka usiadła na fotelu, Zayn powoli podszedł do pielęgniarki. Był zaintrygowany, a jednocześnie dreszcz mu przeszedł po plecach na widok minionej sytuacji. Z początku nie był zadowolony, że tutaj trafił. Myślał, że spotka samych psychopatów, niedoszłych samobójców i innych, niepoczytalnych ludzi. To, co zastał zupełnie go zdziwiło. Szczególnie ta dziewczyna, która nie wyglądała wcale na wariatkę. Raczej na osobę zagubioną w świecie.

– Wiem, że nie powinno mnie to interesować, ale gdzie trzymacie prawdziwych psycholi? – Brunet oparł się nonszalancko o kant biurka, zerkając na blondynkę na fotelu, która wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem.

– Widzisz ich.

– Serio? Przecież ci ludzie nie wrzeszczą, nie próbują się zabić, nie…

– Zayn, oni są na lekach. Każdy z nich trafił tu w innym, zupełnie różnym stanie. Nie wiem, ile wiesz o chorobach psychicznych i czy w ogóle coś o tym wiesz, ale trafiają tu ludzie nie tylko krzyczący, panikujący czy bez przerwy uciążliwi dla innych. –  Tu kobieta wzięła oddech i schowała do biurka kilka papierów przez siebie wypełnianych. – Wiele z nich to osoby ciche, o których powiedziałbyś, że są normalni. Ale w najmniej oczekiwanym momencie ich choroba staje się poważnym zagrożeniem.

– Czyli przeważnie są zdrowi?

– Nie, i w tym jest cały problem. Tego się nie da do końca wyleczyć. Bardzo rzadko.

– Aha – mruknął, zamyślając się na dłużej. Nigdy nie myślał, że za murami tego ośrodka dzieją się takie rzeczy. Zawsze razem z przyjaciółmi myśleli, że świat tutaj jest zupełnie inny. Wrzaski, rzucanie się, liczne samobójstwa. A okazało się, że w większości ludzie są tutaj potulni jak baranki. Dziwne to było. – Dziękuję.

– Jestem prawie pewna, że masz teraz mętlik w głowie, ale zobaczysz, z czasem twojej pracy tutaj, odkryjesz prawdę.

– Pewnie tak – westchnął, po czym zabrał się za zlecone zadanie przez pielęgniarkę. Może praca tutaj nie będzie aż taka nudna?

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

Chapter 3

Oh, I believe there are angels among us
Sent down to us from somewhere up above
They come to you and me
In our darkest hours

 

Mijały dni a Blossom czuła się coraz lepiej. Nie dostawała już nagłych drgawek, ani dreszczy, panowała nawet nad łzami. Ostatnie zdarzenie przy fortepianie nie miało szansy już zajść. Dziewczyna coraz częściej wychodziła do ogrodu. Starała się unikać swoich codziennych porcji tabletek, co czasami się jej udawało. Coś się w niej zmieniło. Coś pękło. Nie wiedziała zbytnio co, ale zaczynała czuć się jak dawniej. W głowie miała coraz więcej myśli, zaczynały interesować ją pewne przedmioty, ludzie, wydarzenia. Robiła krok na przód.

Nucąc sobie pod nosem jedną z weselszych piosenek, otworzyła drzwi na zewnątrz i wyszła na dwór. Cały czas czuła na sobie wzrok pielęgniarki, ale dobrze wiedziała, że jest to konieczne. Musiała to zignorować, jak zwykle.

– Oni nas tu trują! Wmawiają nam, że jesteśmy chorzy! Ludzie to nie prawda! Kłamstwo! – Wychodząc wpadła na mężczyznę w średnim wieku, którego dobrze kojarzyła. Był trzymany przez dwójkę sanitariuszy i mimo to nadal stawiał opór, próbując uciec. Blossom odwróciła wzrok, starając się o tym nie myśleć. Nie znała prawdy. Nie chciała znać. Wierzyła, że to miejsce nie jest takie złe, nawet jeżeli nie pałała do niego sympatią. - Dziecko, uciekaj, póki możesz!

– Do izolatki z nim. –  Usłyszała głos pielęgniarki, ale nawet się nie odwróciła. Tak już czasem bywało w tym szpitalu.

Blondynka postanowiła nie myśleć o tym wszystkim i szła przed siebie. Ponownie obeszła kilka razy alejki parku, po czym wyładowała na ławce przed bramą. Było późne popołudnie. Ludzie wracali ze szkoły, pracy czy innych miejsc, w których przebywali. Nie zwracali jednak uwagi ani na nią, ani nawet na to, co dzieję się wokół nich. Każdy myślał tylko o sobie.

Oglądając świat zewnętrzny, bo tak nazywała wszystko to, co działo się poza ośrodkiem, nie zauważyła nawet, kiedy ktoś podszedł do bramy i wszedł do środka. Dopiero, kiedy poczuła, że ten sam ktoś stoi naprzeciwko niej, zasłaniając jej ledwo już co widoczne słońce.

– Wszystko w porządku? – spytał przejęty głos. Otworzyła oczy, zauważając ciemnowłosego chłopaka, którego już dobrze kojarzyła. – Nie wyglądasz zbyt…

– Wyglądam tak jak zawsze. I tak, wszystko dobrze – mruknęła, próbując odwrócić od niego wzrok. Coś jednak jej nie pozwalało. – Nie możesz ze mną rozmawiać.

– Pomyłka, mogę, ale nie powinienem. Grace, chyba nie będzie miała nic przeciwko. – Uśmiechnął się, po czym, chwilę później usiadł powoli koło niej na ławce. – Sama stwierdziła, że skoro tu pracuję to może i powinienem bardziej zapoznać się z tymi ludźmi.

– A ja nie mam tu nic do gadania? – spytała, lekko się odsuwając w celu zrobienia większej ilości miejsca. Sama nie wiedziała, czemu podtrzymywała temat. Tak po prostu swobodnie jej się rozmawiało. Pierwszy raz od dawna. Bardzo dawna. – Powinnam się przyzwyczaić. Jestem tylko wariatką.

– Wcale, że nie.

– Twoi znajomi uważają inaczej – mruknęła przypominając sobie grupkę przyjaciół Zayna. – Nie dziwię im się. Tu dzieją się różne rzeczy.

– Oni nie rozumieją.

– Jesteś taki sam.

– Byłem… póki mnie tu nie wysłali – westchnął, uśmiechając się smutno. Blondynka intrygowała go od pierwszego dnia jego pracy. Nawet więcej, często jak przechodził tamtą drogą wraz z przyjaciółmi, nie mógł ominąć wzrokiem tej ławeczki i jej. Było w niej coś magicznego. – W sumie to bardzo ciekawa historia, ale pewnie i tak cię nie zainteresuje.

– Pewnie nie, ale zawsze możesz spróbować – rzuciła cicho, czując jak ogarnia ją chłodnawe powietrze, a na ręku pojawia się gęsia skórka.

– Zimno ci – stwierdził Malik i długo się nie zastanawiając, zdjął swoją skórzaną kurtkę i nakrył nią dziewczynę. Ciemnooką momentalnie otulił zapach nikotyny i perfum chłopaka, którym było przesiąknięte odzienie. Wciągnęła jeszcze raz powietrze, nasycając się niesamowitym zapachem. – Może wejdziemy do środka?

Pokiwała lekko głową i wstała z ławki. Pierwszy raz od dawna czuła się inaczej. Jakby znalazła długo wyszukiwany kawałek puzzli do tego, który już posiadała. Czuła jak Zayn dotrzymuje jej kroku. Było jej miło, a przede wszystkim czuła się bezpiecznie. Szli powoli, jednak i tak dość szybko doszli do budynku. Chłopak otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją. Blossom uśmiechnęła się delikatnie, mając świadomość tego, iż był to tylko głupi gest na pokaz. Teraz już nikt tak nie robi przecież.

– Dzięki – oznajmiła, zdejmując kurtkę i podając ją chłopakowi. – Jesteś Zayn, tak?

– Tak, a ty?

– Blossom.

– Niespotykane imię – stwierdził uśmiechając się. – Ale bardzo ładne.

– Jestem na tonach tabletek, ale i tak wiem, że się podlizujesz i na siłę próbujesz być miły. Spasuj – prychnęła, odchodząc od bruneta, który w tej chwili był strasznie zdziwiony usłyszanymi słowami. Nawet sama blondynka nie zdawała sobie sprawy, że jej ostatnia wypowiedź była najdłuższą od czasu przyjazdu do kliniki. Poza piosenkami.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like schlaftrunken's other books...