Colors | ChanBaek

 

Tablo reader up chevron

Colors

  * * *  

FANFICTION OPARTE NA HISTORYJCE KRĄŻĄCEJ PO INTERNECIE

* * *

 

  * * *  FANFICTION OPARTE NA HISTORYJCE KRĄŻĄCEJ PO INTERNECIE* * *   

 

* * *

Trawa zawsze jest zielona, a niebo usłane gwiazdami nigdy nie traci niebieskiego połysku, ozdobionego w ciepłe, sierpniowe popołudnia białymi, puszystymi i zapewne zrobionymi ze słodkiej waty cukrowej chmurami.

Naprzeciwko wysokiego dębu, który mieścił się w samym centrum wielkiego, obleganego przez Seulczyków parku, siedziała na drewnianej ławce starsza kobieta, dokarmiająca ptaki. Spędzała tak każdy letni dzień, bez wyjątków. Zawsze ubrana w niebieski sweterek, ciemną spódniczkę za kolanko i wraz ze swoim psem u boku, jamnikiem, rzucała na szeroki chodnik kawałki starego pieczywa, które w stolicy kosztowało krocie.

Gdzieś na trawniku szalały dwa ścigające się psy, a zaraz za nimi biegła dwójka, roześmianych dzieci, które odwiedzały park wraz ze swoimi rodzicami przynajmniej raz w tygodniu, jeżeli tylko nie padało. Żaden Koreańczyk nie przepadał za tańczącym za oknem deszczem, który odbijał się o biały parapet, ogromnego mieszkania. Można to było stwierdzić po tym, że gdy na dworze zaczynała szaleć ulewa, ulice Seulu pustoszały, a wraz z nimi pustoszał także park.

* * *

To była końcówka gorącego sierpnia, kiedy Baekhyun wraz ze swoim przyjacielem, Luhanem, śpieszył się na koncert ukochanego zespołu. Byli spóźnieni już dobre piętnaście minut, a czekała ich jeszcze wielka, ciągnąca się przez całą ulicę, kolejka, która doprowadziła do tego, że ruch na jezdni został zablokowany. W końcu wydarzenie, gdzie uczestniczyła dwójka wyidealizowanych przez media idolów, było ważniejsze niż jakieś tam pojazdy na czterech, bądź dwóch kółkach. Przynajmniej tak uważała znaczna część zniecierpliwionych fanów.

Chłopcy zatrzymali się po drugiej stronie ulicy, głośno dysząc i wzdychając na widok masy osób, chcących podobnie do nich dostać się do środka nowoczesnego klubu. Oni również chcieli przejść duże, metalowe drzwi, za którymi czekała gigantyczna, czarna scena, światła powieszonych na suficie reflektorów oraz dwie niezdające sobie sprawy z ich istnieniach osoby, potencjalnie uważane przez nich za swoich kochanków.

Wystarczyło jedno spojrzenie Baekhyuna, aby zmęczony biegiem Luhan cofnął się o parę kroków, kręcąc przy tym głową i powtarzając, że to jest zły pomysł. Niestety pech chciał, że jego zwariowany przyjaciel nie wiedział, czym jest odmowa i już parę chwil później pociągnął drobnego blondyna za chudy nadgarstek w stronę pustej, skrytej w mroku uliczki, gdzie roiło się od szczurów oraz niebieskich kontenerów na śmieci.

— Nie, nie, nie! To jest zły pomysł, Baekhyun! — powtarzał przerażony Lu, starając się wybić głupi pomysł z głowy nastolatka.

— Po prostu mi zaufaj — westchnął brunet, rzucając przez ramię zbolałe spojrzenie, przepełnione żalem za brak jakiejkolwiek wiary w niego. — Czy ja kiedyś cię zawiodłem?

— Tak, zawiodłeś, więc wiem, że twoje plany zawsze kończą się na posterunku policji, gdzie jesteśmy karceni przez naszych rodziców.

Luhan wyrwał swoją dłoń z uścisku Byuna, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał na niego spod byka.

— Będziesz tego żałował — uznał nastolatek, odwracając wzrok od blondyna i kierując go do uchylonych tylnych drzwi, które prowadziły do garderoby, jak i sceny, o czym doskonale wiedział, ponieważ już miesiąc wcześniej sprawdził w internecie plan budynku z myślą o zdobyciu przepoconej koszulki swojego ukochanego idola.

Baekhyun już od dawna marzył o stworzeniu zespołu wraz z Minseokiem, ukrywającym się pod nazwą sceniczną, brzmiącą Xiumin oraz z Chenem, którego prawdziwe imię brzmiało Jongdae. Mając cichą nadzieję na ich mały, ale wspólny debiut, napisał nawet według niego idealną piosenkę pod tytułem 'Hey Mama!'.

Szesnastoletni, zbyt odważny chłopak chwycił za metalową klamkę, aby następnie ostrożnie wsunąć swoją prawą stronę ciała do środka. Po dokładnym rozejrzeniu się i stwierdzeniu, że długi, śnieżnobiały ze zdjęciami artystów na ścianach korytarz jest pusty, postanowił zrobić pełen, pewny krok do przodu. I wcale nie zdziwił się, gdy jego ramię objęły dwie, drobne i przerażone dłonie, należące do Luhana.

— To ostatni raz, jak pakuję się przez ciebie w kłopoty — ogłosił, oglądając się za siebie i zdając sobie sprawę, że drzwi się zamknęły.

— Teraz już nie ma odwrotu — zaświergotał zadowolony ze swojego pomysłu Baekhyun.

Oboje dobrze wiedzieli, że stąpają po cienkim lodzie, który w każdej chwili mógł się załamać i zamiast miejsc w pierwszym rzędzie, zajęliby miejsca z tyłkami w czarnych workach, wypełnionych po brzegi pustymi opakowaniami chrupek, bądź butelek wody. Właśnie to jadł każdy światowy idol – chrupki serowe.

Być może Baekhyun był nad wyraz głupim nastolatkiem i to w dodatku zachłannym, chcąc oszukać innych fanów, ale wiedział, czego chce i wiedział, że musi korzystać z życia, ponieważ jeżeli on tego nie zrobi, to nikt. Chciał ryzykować, aby później ponosić za swoje decyzje odpowiedzialność, powtarzając w kółko, że następnym razem wykona coś lepiej i tym razem da z siebie wszystko. On, jak i podobnie miliony innych osób w jego wieku, po prostu uczył się na własnych, młodzieńczych błędach.

Baekhyun zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli ochrona złapie jego i Luhana, to ich wszystkie oszczędności przepadną, a oni prawdopodobnie nigdy już nie wyjdą z pokojów, gdzie będą całymi dniami i nocami opłakiwać fakt, że posłuchali jego głupiego pomysłu. Tak, on sam doskonale wiedział, że to najgorsze, co mógł wymyślić.

Z każdym krokiem stawiali stopy na kremowych płytkach coraz pewniej, jakby schodzili na ląd, który okazał się tylko małą wysepką, ponieważ chińczyk kompletnie zgłupiał, widząc garderobę, skąd dochodziły odgłosy rozmowy. I nim Baekhyun się spostrzegł, Luhana już nie było.

— Zaraz będziemy i... — mówił sam do siebie, po czym się odwrócił, zastając tym samym echo odbijające się w jego głowie.

Brunet zerwał się z miejsca, pokonując w ciągu chwili dwa zakręty, a gdy zauważył wystający, gruby tyłek swojego przyjaciela, odetchnął z ulgą. Bez tracenia zbędnych sekund, które mogły być tymi kluczowymi, ostatnimi w budynku, podbiegł do niego na palcach, aby następnie postukać palcem o jego plecy odziane w czarną koszulkę z napisem 'XiuChen is real'. Nie można było ukryć, że Luhan uwielbia wszelkiego rodzaju pairingi, a ten z Jongdae i Minseokiem w roli głównej był jego ulubionym.

Chińczyk z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy popatrzył z iskierkami w oczach na zdenerwowanego Baekhyuna, który był gotowy zabić swojego najlepszego przyjaciela za głupotę, jaką aktualnie prezentował.

Lu przyłożył palec do różowych ust, pasujących odcieniem do jego zarumienionych z ekscytacji policzków, po czym z powrotem zawiesił się na klamce od garderoby i wychylił do środka, aby ujrzeć swoich dwóch przyszłych mężów.

— Luhan — syknął Baekhyun, starając się przez ciągnięcia za biodra, zabrać stamtąd głupiego blondyna. — Jeżeli ktoś nas złapie, to jesteśmy martwi.

— Po prostu bądź cicho.

— Luhan, chodźmy już.

— Zamknij się i daj mi się nacieszyć chwilą — warknął nastolatek, chcący tylko przez chwilę posłuchać zwyczajnej, nieudawanej rozmowy, za którą wielu fanów dałoby się pociąć.

Oboje popatrzyli na siebie, marszcząc groźnie brwi, które stwarzały na ich twarzach grymas.

Dwóch naiwnych nastolatków nie zdawało sobie sprawy z tego, że ich kryjówka już dawno została zdradzona przez ich niezbyt dyskretną sprzeczkę, a drzwi, które tak uparcie były trzymane przez Chińczyka, otworzą się, pociągając ich obu do przodu i tym samym spowodują ich nad wyraz bolesny upadek.

Zdezorientowani, z obolałymi łokciami, zadarli głowy do góry, spotykając wzrokiem dwie, niezbyt zadowolone z tego zdarzenia sylwetki, które od razu odebrały im mowę.

— To tylko psychofani — westchnął pod nosem, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą Chen, który stał podobnie do Xiumina z rękoma założonymi na klatce piersiowej.

— Wolę psychofanów od reporterów z gównianych gazet — dopowiedział Minseok, odwracając przy tym swój wzrok w bok, podczas gdy Hyun wraz z Hanem z podłogi obserwowali drobną dyskusję między ich idolami. — Im wystarczy dać autograf, natomiast dziennikarze zawsze chcą coś w zamian.

I nagle wydarzyło się coś, czego Luhan na pewno nie chciał. Baekhyunowi po prostu puściły nerwy.

— Hej! — wrzasnął, niezgrabnie podnosząc się z ziemi, aby następnie popatrzeć na dwójkę niby idealnych idoli przed sobą. — Kim wy jesteście, żeby tak o nas mówić?! Gdyby nie my, wy byście nie istnieli! Przedstawienie trwa, dopóki jest jeden aktor i jeden odbiorca! Bez nas jesteście po prostu zerem, więc nie traktujcie nas z góry! — wykrzyczał, czując nagły przypływ odwagi, która uleciała z niego od razu, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę powiedział, więc postanowił niezręcznie się uśmiechnąć i dodać: — Tak, autografy wystarczą i już nas tu nie ma.

— Ochrona! — zawołała równocześnie dwójka przed nim, nie przejmując się tym, że istnieje prawdopodobieństwo stracenia swoich głosów, przez co już więcej mogą nie zaśpiewać w tym miesiącu.

— Przepraszam — pisnął Baekhyun, rzucając się na swojego idola i niemalże zszarpując z Chena jego spodenki w kratkę, przez które się przewrócił, ponieważ nastolatek nie mógł ich sobie odpuścić.

Jongdae nie miał zamiaru z nim walczyć. To był tylko jakiś tam kawałek materiału, który mógł kupić sobie gdziekolwiek indziej, a dla Baekhyuna był to cały świat. Doskonale zdawał sobie sprawę, ile znaczył dla fanów jego dotyk i głos, a co dopiero rzecz z jego prywatnej garderoby. Obracał się w świecie sławy zdecydowanie zbyt długo, aby o tym nie wiedzieć.

Nastolatek zadowolony ze swojej zdobyczy przytulał dresowe spodenki do klatki piersiowej, które były dla niego niczym główna wygrana w jakiejś grze telewizyjnej. Nie zauważył nawet, że jego jedna dłoń jest niebezpiecznie blisko krocza pewnego obiektu westchnień wszystkich nastolatek w całej Korei, któremu teraz na twarzy malowało się nic innego, jak samo obrzydzenie całą sytuacją. On po prostu nie lubił być obmacywany przez swoich pseudo adoratorów, co nie było niczym dziwnym, ponieważ nikt tego nie lubił. Po prostu nikt nie przepada być dotykanym przez kogoś obcego.

Baekhyun z wielkim, promiennym uśmiechem przeniósł wzrok na twarz Chena, który teraz wręcz kipiał złością, notując sobie w głowie, aby zmienić swoją ochronę na kogoś, kto przybiegnie do niego w dokładnie trzy sekundy od wezwania. To było wręcz niedorzeczne, że on i Minseok musieli tak długo czekać, aż ktoś ocali ich z opresji i uratuje od napaści przez dwóch nastolatków.

Byun dopiero teraz zdał sobie sprawę z całej sytuacji i tego, gdzie tak naprawdę znajduje się jego ręka i choć cała sytuacja była dla niego niezwykle ekscytująca, to nie miał do powiedzenia nic innego, jak najzwyklejsze w świecie:

— Wiej!

Pośpiesznie podniósł się z podłogi i nawet się nie otrzepując, trzymając mocno swoją małą wygraną, chwycił swojego przyjaciela za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi.

Luhan naprawdę chciał przyjść tutaj tylko na koncert, a w efekcie po raz kolejny otrzymał bon na darmowy jogging połączony z palpitacją serca, spowodowaną widokiem ochroniarzy przy drzwiach ewakuacyjnych, którymi oboje chcieli uciec.

— Co teraz? — wysapał zdenerwowany Luhan, skacząc z nóżki na nóżkę, widząc biegnących w ich kierunku wysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn.

— Po prostu biegnij — zarządził Baekhyun, jeszcze mocniej ściskając jego nadgarstek i uciekając w drugą stronę.

Długi korytarz prowadził do dwóch miejsc: toalety oraz sceny. I ku zdziwieniu wszystkim brunet doskonale o tym wiedział, a jednak się nie zatrzymał. Zamiast tego, słychać było jego śmiech zmieszany z ciężkim oddechem wywołanym wysiłkiem. W końcu nie na co dzień uciekali przed czterema facetami, chcącymi ich złapać i wyrzucić na zbity pysk, o ile nie mieli w planach wezwania policji. Jondae i Minseok mogli bez problemu pozwać ich za naruszanie prywatności.

Luhan szarpnął swoją ręką, wyrywając się z drobnej pułapki Baeka, który teraz spoglądał na niego jak na skończonego idiotę. Mieli za sobą ogon, a Chińczyk postanowił zaprotestować i się zatrzymać. To było dla niego tak samo niedorzeczne, jak jego dwójka z matematyki, choć dobrze wiedział, że zasługuje na jedynkę.

— Nie, nie, nie i jeszcze raz nie — powtarzał Lu, kręcąc głową i podkreślając, że nie godzi się na wejście na scenę, przed którą roiło się od rozwrzeszczanych fanek, zapewne gotowych, by ich zabić.

— Wolisz nieszkodliwe nastolatki, czy nieco bardziej szkodliwe szympansy, gotowe, by cię rozszarpać? — zapytał Hyun, unosząc brwi i przy okazji, co sekundę zerkając za plecy blondyna, aby upewnić się, czy jeszcze są bezpieczni.

— To było głupie i powinniśmy ponieść konsekwencje!

— Ponosić je będziesz do usranej śmierci, jeżeli nasi rodzice będą musieli nas odebrać z komisariatu, Luhan!

— Ale...!

Baekhyun ułożył swoje dłonie na ramionach swojego przyjaciela, po czym delikatnie pochylił się do przodu, aby móc mu spojrzeć bezpośrednio w oczy i przemówić mu do jego zakichanego rozsądku.

— Posłuchaj, ja naprawdę nie chcę, aby oni nas zabili, wiesz? Więc, zamiast marudzić, uciekaj, póki jeszcze możesz — polecił nastolatkowi, który przełknął głośno ślinę, żeby w następnej kolejności skinąć delikatnie głową.

Już po chwili oboje weszli po metalowych schodkach, prowadzących na scenę, na której wręcz zastygli przez rażące w oczy reflektory, skierowane prosto na nich. Oboje wiedzieli, że to jest jedna z tych chwil, którą będą opowiadać swoim wnukom, ponieważ ich dzieci nigdy nie powinny dowiedzieć się o wybrykach, jakie wyczyniali ich rodzice za młodu.

Przerażeni popatrzyli na siebie, a następnie na materiał w dłoni Baekhyuna, po czym na publiczność, która nagle zaczęła buczeć i wykrzykiwać obraźliwe komentarze. Ponownie spojrzeli w sobie w oczy i pokiwali głowami na znak, że to plan idealny, choć niczego wcześniej nie ustalili. Oni mieli po prostu taki typ relacji, że nie musieli nic mówić, aby rozumieć, i właśnie to było najpiękniejsze.

Luhan wyrwał spodenki Koreańczykowi przed nim, po czym z całej siły się zamachnął i wyrzucił je przed siebie, prosto w ręce wielu fanek, które rzuciły się na nie jak głodne lwy na mięso. To umożliwiło tej dwójce głupich nastolatków, którzy w głowie mieli pstro, ucieczkę. Mieli okazję, aby uciec od kłopotów, zafundowanych przez własne trochę niedojrzałe decyzje, których nie podjąłby żaden człowiek o zdrowych zmysłach.

Baekhyun pokazał gestem dłoni, aby Luhan podążał za nim i nie musiał powtarzać dwa razy, ponieważ już w następnej sekundzie zeskoczyli ze sceny i popędzili do wyjścia. Nawet nie wiedząc, kiedy przez adrenalinę i chwilę zapomnienia przekroczyli wielkie metalowe drzwi, które jeszcze zaledwie marne dziesięć minut wcześniej oglądali z drugiej strony.

— Nienawidzę cię! — wydarł się blondyn, na co Byun głośno się zaśmiał.

— Doskonale o tym wiem.

To były ostatnie słowa, które wypowiedzieli przed nieszczęśliwą ulicą, mającą potajemne układy z przeznaczeniem. Ponieważ, gdyby przeznaczenie i los nie istniały, to człowiek nie określałby ich 'przeznaczeniem' oraz 'losem', prawda? Przynajmniej tak od zawsze widział to Baekhyun swoim szczenięcym i naiwnym spojrzeniem, zatopionym w swoim przyjacielu.

To nie trwało długo. Wystarczyło, że dwoje nastolatków zapomniało o dosyć ruchliwej jezdni, która teraz była odblokowana, ponieważ wszyscy fani znajdowali się wewnątrz klubu, czekając na koncert. Oboje byli zbyt zajęci śmiechem, aby pamiętać o rozejrzeniu się w każdą stronę przed przebiegnięciem na drugą stronę.

Jedyne, co poczuł Baekhyun w następnej chwili to przeszywający ból i to, co zobaczył to zamazany obraz. Widział sylwetkę Luhana, ale Luhan nie widział jego. Drobny blondyn leżał na betonie i choć Koreańczyk nie mógł dokładnie dostrzec tego, co dzieje się wokół nich, to bez problemu zauważył kałuże krwi wokół głowy jego przyjaciela. On naprawdę chciał przytulić Luhana i zapytać, czy wszystko w porządku, ale jego wzrok odmawiał posłuszeństwa, całkiem podobnie do całego ciała i organizmu.

Baekhyun leżał w rozbitym szkle, będącym jeszcze chwilę wcześniej przednią szybą samochodu, w który wspólnie uderzyli. A może to on uderzył ich? Dla drobnego nastolatka nie to było ważne. Najistotniejsze teraz było to, że ktoś krzyczał, prosząc o wezwanie karetki, a on sam nie mógł nawet się podnieść. I choć wyciągnął pokaleczoną rękę do przodu, to nadal nie sięgał zatopionej w czerwonej cieczy dłoni Luhana.

Słyszał, jak ktoś nad nim coś do niego mówi, jednak dla niego to był tylko niezrozumiały szum. Baehyun po prostu nie miał siły już patrzeć, a jego palce zastygły w bezruchu, gdy niewinny nastolatek zamknął swoje szczenięce oczy.

 * 

Tego dnia niebo płakało, a słońce miało cichą żałobę. Nawet ono współczuło dwóm nastolatkom, mających przed sobą całe, radosne życie, które teraz miało być usłane ciemnością. Ich świat miał wyblaknąć, a kolory miały już nigdy się w nim nie pojawić. One miały po prostu wyparować na dobre i być może właśnie dlatego chmury tak bardzo cierpiały. Kochały być oglądane przez Baekhyuna i Luhana, którzy teraz, cóż... stracili część daru, który podarował im sam Bóg.

Brunet skąpany był w szpitalnej bieli i puszystej pościeli, mając ku sobie roniącą łzy matkę oraz stojącego w ciszy ojca. Mały chłopiec, będący bratem Byuna, nie rozumiał, co się dzieje, ale wiedział, że to, co stało się z jego wzorem do naśladowania, nie było niczym dobrym. Dorośli uważali, że on nic nie traktuje poważnie, ale w wieku pięciu lat nawet on mógł pojąć powagę sytuacji.

— Czułam, że to zły pomysł, aby pozwolić mu iść na ten koncert, a jednak go nie zatrzymałam — zawyła żałośnie starsza kobieta, trzymając przy ustach materiałową chusteczkę.

Minęła doba i kolejna, a zaraz za nią następna, a stan rzeczy się nie zmieniał. Baekhyun leżał przykuty do łóżka, nie dając żadnych znaków życia, natomiast przy nim trwali najbliżsi, przez których tego felernego dnia zaryzykował życiem w obawie przed karą na wychodzenie z pokoju. Jednak brunet żył i oddychał, a jego wszelkie procesy życiowe miały się dobrze. On po prostu na swój sposób odpoczywał i przygotowywał się do zetknięcia z rzeczywistością, która od dnia jego przebudzenia miała być naprawdę szara.

To był listopad, gdy drzewa przygotowywały się do zrzucenia ze swoich gałęzi żółtych, bądź brązowych, powoli umierających liści. Dochodziła czternasta, a pielęgniarka w towarzystwie rodzicielki nastolatka, sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku. Taki był jej obowiązek — musiała sprawdzać stan każdego pacjenta na oddziale, każdego kolejnego dnia jej pracy.

Panna Taeyeon uśmiechnęła się pocieszająco do pani Byun i miała już wychodzić, gdy zatrzymał ją cichy, męski pomruk. Zaskoczona spojrzała na nastolatka, który poruszył swoimi palcami. Nie czekała ani chwili dłużej i rzucając jego matce ostatnie spojrzenie, popędziła po lekarza, który musiał ocenić stan głupiego dzieciaka, wbiegającego prosto pod samochód.

— Hyunnie — wymamrotała niepewnie jego rodzicielka, malutkimi kroczkami zbliżając się do łóżka, przed którym w następnej chwili upadła na kolana, łapiąc przy tym dłoń swojego syna.

— M-mama? — wychrypiał stonowanym i nieco płaskim głosem Baekhyun.

Brunet nie wiedział, gdzie jest ani dlaczego czuje zapach szpitalnych narzędzi, ale jednego był pewien — widział... w zasadzie nie widział niczego. Sięgnął ociężałą ręką do swojej twarzy, którą zaczął badać opuszkami swoich palców i jedyne, co na niej napotkał, to bandaż owinięty wokół jego głowy, niepozwalający mu patrzeć na cokolwiek innego niż ciemność.

Bóg nie był dla niego litościwy i to, co właśnie mu odebrał, to wzrok, choć nastolatek nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. On po prostu nadal łudził się, że na jego głowie znajduje się jakaś rana i to dlatego jego oczy są zasłonięte. Oczywiście nie czuł upływu czasu i tego, że od tamtego zdarzenia minęło około trzech miesiący. Właśnie trzy miesiące temu zaczął się jego prywatny dramat, pisany rękami przeznaczenia.

— Wszystko jakoś się ułoży, Hyunnie — wypaliła jego matka, nie rozumiejąc, że jej syn właśnie przeżywa wewnętrzną walkę z brutalną prawdę.

— D-dlaczego? C-co to jest?

— Posłuchaj, kochanie, poradzimy sobie. Ludzie rodzą się bez wzroku i potrafią normalnie funkcjonować. Nie pozwolimy, aby coś tak mało istotnego odebrało ci szczęście — wyszeptała, a przy tym jedną z dłoni umieściła na jego policzku, aby zacząć go gładzić.

Baekhyun nie bardzo rozumiał, o czym mówiła jego rodzicielka. Wiedział jednak, że los zdecydował, nie pytając o jego zdanie, i teraz jego życie będzie wybrakowane. On sam w zasadzie nie wiedział, co myśleć i jak zareagować. Wszystko, co uważał za stałe i niezmienne, nagle rozpłynęło się w powietrzu.

Jednak nawet, teraz kiedy dowiedział się, że będzie musiał żyć, widząc pustkę i kompletną ciemność, jego głowa wypełniona była drobnym blondynem o jeleniej, nieco zbyt dziewczęcej urodzie.

— G-gdzie jest Luhan? — wymamrotał, przez cały czas niezdarnie się jąkając, jakby nie potrafił złożyć zdań w całość, ale w zasadzie taka była prawda, ponieważ jego gardło naprawdę odmawiało mu posłuszeństwa, buntując się przed nim na każdy możliwy sposób.

Niestety nim pani Byun zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do sali bezczelnie wtargnął lekarz, przerywając nad wyraz istotną rozmowę, która dla Baekhyuna znaczyła tyle, co parę milionów wonów dla bezdomnego. Naprawdę chciał dowiedzieć się, czy jego przyjaciel ma się dobrze i kiedy przyjdzie go odwiedzić, ale najwyraźniej musiał być cierpliwy, co było dla niego nie lada wyzwaniem.

Doktor Yixing przeprowadził krótką rozmowę z Baekhyunem, po czym poprosił jego matkę na słówko. Kobieta doskonale wiedziała, że dla bruneta jedynym ratunkiem jest natychmiastowy przeszczep, ale zdobycie w pełni funkcjonujących oczów, a raczej samej rogówki, było wyzwaniem nawet dla niej samej.

Syn pani Byun naprawdę bywał pechowcem. Stracił wzrok w wypadku z jego winy, gdzie kawałki szkła uszkodziły jeden z pięciu zmysłów. To było naprawdę żałosne, że coś, co wyprodukował człowiek, postanowiło odebrać mu coś, co należało do niego od samego początku. Od dnia, gdy pierwszy raz zapłakał, a jego matka po raz pierwszy go ujrzała.

Ta doba miała być najgorsza dla Baekhyuna. Musiał w pewien sposób oswoić się z tym, że już więcej nie ujrzy deszczu, odbijającego się o parapet i jedynie będzie go słyszał. Że promienie słoneczne już więcej go nie oślepią ani że nigdy już nie zaobserwuje nagle zmieniającej się pogody. To mogło wyglądać jak najprawdziwszy koszmar i w zasadzie, tak, całość była dla niego kiepskim snem.

Ostatecznie brunet nie dowiedział się, gdzie jest jego przyjaciel oraz kiedy w końcu go usłyszy. Zamiast tego jego matka poinformowała go, że wróci następnego dnia, ponieważ godziny odwiedzin się kończyły i musiała opuścić salę, choć naprawdę tego nie chciała, co udowadniał jej szloch, stłumiony słowami pocieszenia wypowiedzianymi w kierunku swojego syna.

Baekhyun naprawdę długo leżał, zastanawiając się, czym zasłużył sobie na taki los. Przecież nie zrobił nic złego, niepotrzebnego. Owszem, czasami bywał zbyt porywczy, a jego wybryki gorzko go kosztowały, ale nie miał złych intencji. Był tylko nastolatkiem, który nadal uczył się żyć.

Nastolatek nie był nawet świadomym tego, że nie jest w pomieszczeniu sam, a od dłuższej chwili jest obserwowany przez pewnego młodzieńca, nieco starszego od niego i nieco bardziej ukaranego przez życie za swoją niewinność. Cholera, on nawet nie wiedział, że znajduje się na oddziale, gdzie każdego dnia ktoś umiera, mając nadzieję do ostatnich chwil swojego tchnienia, że znajdzie się dla nich osoba, która podaruje im cząstkę siebie.

— To tylko wzrok — odezwał się nieznajomy w stronę zaskoczonego Baekhyuna, którego palce wplecione były w kosmyki włosów, przez frustrację mocno je pociągając. — Bez niego możesz żyć.

— Kim jesteś? — spytał zdezorientowany chłopiec o szczenięcej naturze, czując się kompletnie bezradnym.

Wysoki chłopak wstał ze swojego łóżka ustawionego na drugim końcu pokoju, zaraz przy ścianie, o którą dotychczas opierał się plecami, po czym podszedł do Baekhyuna i się przy nim pochylił. Badał wzrokiem strukturę jego twarzy i mógł śmiało powiedzieć, że ten zagubiony chłopak był naprawdę słodki.

— Park Chanyeol — odparł bez przejęcia, siadając na tym samym materacu, na którym leżał brunet. — Dzielę z tobą pokój już od jakiegoś czasu, ale wcześniej tak trochę spałeś i nie mogliśmy porozmawiać.

Baekhyun poczuł się zmieszany całą sytuacją, tym bardziej że na dobrą sprawę nie wiedział, z kim tak naprawdę rozmawiał. Mógł to być każdy. Począwszy od jakiegoś zboczeńca, a kończąc na seryjnym mordercy, który z zimną krwią mógł go zamordować.

— J-jestem Byun Baekhyun — zająknął się, co z punktu widzenia jego współlokatora było cholernie urocze.

— Boisz się mnie, racja?

Brunet delikatnie zadrgał, słysząc oskarżenie rzucone w jego kierunku. Czy się go bał? Oczywiście, że tak. Jak mógł ufać komuś, kto pojawił się znikąd i kto podobno spędził z nim ostatnie trzy miesiące? To było absurdalne i gdyby nie to, że był przerażony całą tą sytuacją, a rzeczywistość nadal była mu obca, to zaśmiałby się Chanyeolowi w twarz, drwiąc z niego i powtarzając, że jest zabawny.

— Skądże — mruknął cichutko, próbując odszukać osobę zakłócająca jego spokój tak, aby jego twarz była skierowana przodem do odbiorcy, choć wychodziło mu to marnie. — Ja niczego się nie boję.

— Chciałbyś wiedzieć, jak wyglądam, prawda?

— Chciałbym, ale nie mogę. Tak jakby jestem ślepy — parsknął żałośnie brunet, stając twarzą w twarz ze swoim nowym życiem, które ułożył mu głupi wypadek.

— Pokażę ci, jak wyglądam — westchnął Chanyeol, nie widząc żadnych przeszkód, aby Baekhyun mógł poznać jego twarz. — Wzrok nie jest twoim jedynym zmysłem, głupiutki.

Brunet naprawdę nie wiedział, co nieznajomy ma przez to na myśli. Przecież to było zbyt absurdalne — zobaczyć coś, nie mogąc widzieć. Dla Baekhyuna to wyglądało tak, jakby ktoś mu powiedział, że ogień może być zimny, a lód gorący. Przecież to nie miało najmniejszego sensu, a przynajmniej nie dla niego.

Jednak jego współlokator znał sposób na 'zobaczenie' jego twarzy.

Chanyeol ze spokojem ujął lekko drżące dłonie Baekhyuna w swoje, zdecydowanie większe od tych należących do drobnego chłopca, po czym powoli przyłożył je do swoich rozgrzanych do czerwoności policzków. Tylko w ten sposób mógł pokazać mniejszemu, jak wygląda. I choć naprawdę nie znosił, gdy ktoś go dotykał, to chciał udowodnić nastolatkowi, że nie powinien załamywać się ze względu na jedno potknięcie.

Baekhyun nieznacznie rozchylił usta, zanim poruszył opuszkami. Już po pierwszej sekundzie mógł śmiało powiedzieć, że nijaki Park Chanyeol ma naprawdę gładką, wręcz porcelanową skórę. Jego palce niepewnie zaczęły błądzić po całej twarzy jego małego powodu do niezostawienia nadziei w tyle.

Nos Chanyeola był naprawdę prosty, idealny, a usta, ugh... Dla Baekhyuna były perfekcyjne w każdym calu. Nawet odstające uszy, które doprowadziły do cichego parsknięcia śmiechem, były charakterystyczne i na swój sposób urocze. Co prawda Baekhyun nie mógł naprawdę ujrzeć jego twarzy, ale mógł śmiało powiedzieć, że na policzku wyższego znajduje się malutka blizna, a jego łuk brwiowy jest ładnie zarysowany. Wiedział dokładnie to samo, co każdy, kto mógł na niego popatrzeć.

— Musisz być naprawdę brzydki — zażartował, kciukami gładząc skórę na policzkach Chanyeola.

— Pielęgniarki mówią, co innego — odparł wyższy, wzruszając ramionami i szeroko się uśmiechając.

Między nimi zapanowała cisza, ale nie ta niezręczna, a raczej jedna z tych, które należą do nawet przyjemnych. Przynajmniej tak uważał Baekhyun, ponieważ to właśnie jej teraz potrzebował.

Dla bruneta czas się zatrzymał w momencie, w którym jego przyjaciel leżał w kałuży krwi. Cały otaczający go świat był niczym sen ten z kategorii koszmarów. A jeszcze gorsze od tych całych złudnych myśli było to, że nie wiedział, co tak naprawdę dzieje się z Luhanem. Chciał go przytulić, dotknąć, poczuć i usłyszeć jego dziecięcy śmiech, wypełniony nastoletnią bryzą.

I to właśnie było dla niego najgorsze. Nie mógł powąchać jego ubrań, a co dopiero powiedzieć głupie: Cieszę się, że nic ci nie jest.

— Hej — mruknął cicho, czując, że zaczyna się stresować — widziałeś może, żeby odwiedzał mnie blondyn z kobiecymi rysami twarzy?

Chanyeol poczuł się nieco zmieszany. Właśnie w tej chwili cieszył się, że nastolatek nie jest w stanie go ujrzeć, ponieważ jedyne, co by zobaczył to jego grymas.

Chwycił dłonie mniejszego, które nadal były na jego policzkach, w swoje, po czym delikatnie je ścisnął. On po prostu sam nie wiedział, co ma mu powiedzieć, ponieważ zdawał sobie sprawę, że ten drobny chłopiec jest teraz niczym naprawdę kruchy kwiat nadziei i zagubienia.

Chanyeol wiedział, że los był naprawdę potworny dla niewinnego Byun Baekhyuna, którego oczy przykryte były białym bandażem, symbolizującym przeciwności losu.

Chłopak postanowił nie odpowiadać, nie chcąc pozbawiać bruneta nadziei, która teraz była dla niego najważniejszym bodźcem do życia. Gdyby zranił go tym, co widział w dniu, w którym przybył do szpitala, to z całą pewnością odebrałby mu wszystko, co mu pozostało. Sam był kiedyś w takiej samej sytuacji i pamiętał, jak potwornie obwiniał swoich rodziców za to, że nie zachowali tajemnicy dla siebie i nie pozwolili mu żyć w niewiedzy.

*

Tej nocy Chanyeol nie mógł zasnąć. Dzielił pokój z Baekhyunem od ponad trzech miesięcy, a tylko od dwóch tygodni odkąd się obudził. Nastolatek ze szczenięcą urodą nie pozwalał mu spać, majacząc coś przez sen, a raz na jakiś czas wykrzykując zupełnie przypadkowe, niezwiązane ze sobą słowa.

To nie był pierwszy raz, kiedy Byun miał koszmary. Potworne wizje, wypełnione krwią i zbolałym spojrzeniem swojego przyjaciela, który patrzył na niego, błagając go o pomoc, nawiedzały go każdej kolejnej nocy. Mógłby przysiąc, że słowa, które słyszał w swoich snach, były tymi, które naprawdę uciekły z gardła Luhana w ostanich chwilach jego życia, przyozdobione załamanym głosem i bólem.

Baekhyun wiedział już, że milczenie nieznajomego z pokoju nie było bezpodstawne. Sam domyślił się, że jego przyjaciela już nie ma. Że jego pomysł z zakradnięciem się do garderoby Chena i Xiumina odebrał życie osobie, bez której nie wyobrażał sobie jutra. Przecież nie był głupcem, aby dać się zwodzić przez pełne czternaście dni, które wypełnione były wrzaskami i płaczem, choć na co dzień uśmiechał się, jak gdyby los nigdy nie postanowił się nim zabawić.

Dochodziła trzecia, gdy brunet po raz kolejny zaniósł się głośnym szlochem przez sen. Chanyeol nie mogąc dłużej znieść widoku cierpiącego Baekhyuna, postanowił wstać z łóżka, choć z początku miał lekkie obawy, a jego zawahania się nie miały końca. Nawet nie wiedział, kiedy jego nogi zaprowadziły go do łóżka mniejszego.

Stanął nad materacem nastolatka, przymykając nieznacznie powieki. W jego oczach nastolatek wyglądał naprawdę słabo i gdyby Chanyeol mógł, oddałby mu cząstkę siebie, aby Baekhyun odzyskał wiarę w lepsze jutro. On po prostu taki był. Nie mógł patrzeć, jak ktoś się poddaje, a brunet zrobił to już dawno, natomiast on doskonale o tym wiedział, choć udawał, że jest inaczej.

Uniósł jedną stronę błękitnej pościeli, po czym najzwyczajniej w świecie położył się do łóżka Byuna, od razu biorąc go w swoje ramiona. Naprawdę nie spodziewał się, że nastolatek tak łapczywie i desperacko chwyci się jego białej koszulki oraz przylgnie do jego ciała z taką siłą. Nie oczekiwał również, że tak drobny gest sprawi, że Baekhyun przestanie szlochać, a już po piętnastu minutach całkowicie się uspokoi.

I choć brunet już nie płakał to Chanyeol nadal nie mógł spać. Przytulał mniejszego z całej swojej siły, uważając na to, aby nie zrobić mu krzywdy i żeby go nie obudzić. Nieznacznie kiwał nimi na boki, wpatrując się w wielkie okno zaraz przy materacu Byuna. W okno, które miało pozwolić nastolatkowi na nowe życie.

 * 

Na twarzy Chanyeol zagościła cicha ulga, gdy Baekhyun kolejny raz wybuchnął głośnym śmiechem, spowodowanym głupimi słowami wyższego, wyśpiewanymi w jego stronę. Tak spędzali każdy ranek. Park nucił mniejszemu, brzdąkając przy tym na swojej gitarze i podbijając tym samym serca każdej kobiety na oddziale. Niestety w porównaniu do bruneta były one nikim, a przynajmniej tak uważał ich niby idol.

Wyższy odłożył instrument na pościel, po czym usiadł po turecku i pociągnął drobnego nastolatka do siebie, który od razu wpadł w jego ramiona.

Baekhyun naprawdę uwielbiał to, jak traktował go jego współlokator. Każdy jego dotyk był niczym najlepsze lekarstwo na godzenie się z rzeczywistością. Właściwie to dzięki niemu mógł nadal oddychać, licząc na to, że Luhan obserwuje go z góry i wysłuchuje jego przeprosin, które wymawiał na każdym kroku. Tak, to prawda, nadal zżerały go wyrzuty sumienia, ale dzięki pewnemu nieznajomemu mógł je spychać na sam koniec swoich myśli, wiedząc, że Chińczyk nie obwiniałby go za taki bieg wydarzeń.

Brunet wtulił się w klatkę piersiową Chanyeola, cicho pomrukując pod nosem. Od prawie miesiąca spędzali ze sobą każdą możliwą chwilę, a poranek, kiedy młodszy obudził się w ramionach większego, spowodował, że naprawdę się do siebie zbliżyli. Zresztą nastolatek naprawdę uwielbiał poczucie humoru oraz podejście do życia Parka.

Jednak było jeszcze coś, co Baekhyun naprawdę kochał.

— Co dzisiaj dzieje się za oknem? — spytał, bawiąc się palcami Chanyeola.

— Jakaś kobieta w zielonej sukience idzie na czarnych szpilkach, rozmawiając przez telefon. Starsza kobieta...

— Karmi ptaki? — zachichotał nastolatek, za co jego współlokator ze szpitalnego pokoju zmierzwił mu włosy.

— Dokładnie — odparł, uśmiechając się szeroko, czego Baekhyun niestety nie mógł zobaczyć, po czym kontynuował: — Grupa dziewczynek idzie, jedząc lody i o czymś zawzięcie dyskutując, natomiast znad przeciwka w ich kierunku zmierza facet w garniturze z okularami na nosie. To chyba ich nauczyciel albo rodzic którejś z uczennic. Zaczął na nie krzyczeć i wyciągnął telefon...

Fantazje Baekhyuna wręcz szalały. Nie widział tego, co dzieje się za szybą, w wielkim parku az szpitalem, ale oczami wyobraźni mógł dostrzec, że jedna z nastolatek ma włosy spięte w kitki, a dwie pozostałe mają je rozpuszczone. I, mimo że Chanyeol nie powiedział, ile dziewczynek jest, to brunet obstawiał trójkę.

Każdego dnia spędzali w swoich objęciach godziny, podczas których wyższy opowiadał Baekhyunowi wszystko, co widzi. Właśnie dzięki temu nie musiał oglądać kolorów, aby je widzieć, ponieważ właśnie tego nauczył go Chanyeol — obserwować coś, nie musząc na to patrzeć, ale móc to poczuć w głębi serca.

— Yeollie? — wymamrotał Baekhyun, gdy splótł ich palce razem, a tym samym przerwał swojemu małemu, wielkiemu wybawcy.

— Hm?

— Nie zostawisz mnie, prawda?

Chanyeol zagryzł wargę i wzrok, który przed chwilą utkwił w chłopaku, teraz przeniósł na ścianę naprzeciwko nich.

Co mógł mu odpowiedzieć? Oboje znajdowali się na oddziale, gdzie każdy potrzebował przeszczepu, a on nie był wyjątkiem. Być może mu się wydawało, ale Baekhyun zdawał się o tym nie wiedzieć, natomiast on nie miał serca, aby mu to powiedzieć. Zamiast tego wolał go bardziej do siebie przytulić, ponownie nic nie odpowiadając na jego pytanie z nadzieją, że więcej go nie zada.

— Musisz mi coś obiecać, Baekkie — westchnął, opierając swój podbródek o czubek jego czupryny. — Nieważne, co się stanie, musisz sobie poradzić. Jeżeli kiedyś będę musiał odejść, po prostu musisz podnieść głowę i iść dalej, nie zatrzymując się z powodu jednego potknięcia.

 * 

Tego dnia Baekhhyun poczuł dziwną pustkę, gdy obudził się, a miejsce w jego łóżku, które należało do Chanyeola, było zimne. Jego współlokator wrócił dopiero po dwóch godzinach, ale nic nie powiedział, poza zwykłym 'Jestem'.

Brunet parę razy próbował zacząć rozmowę, ale wyższy zbywał go krótkimi odpowiedziami, jakby się od niego dystansując, co było niezrozumiałe dla nastolatka. W końcu do tej pory to Park był kimś, kto dawał mu powód do uśmiechania się, a teraz tak po prostu wywoływał u niego smutek, sprawiając, że jego pokaleczone serce rozpadało się z każdą kolejną sekundą.

Było już dawno po śniadaniu i od ponad godziny powinni przytulać się, dyskutując o tym, co dzisiaj dzieje się za oknem, a jednak nic takiego się nie wydarzyło. Każdy z nich siedział na swoim łóżku z podkulonymi nogami i trwając w ciszy. Ani on, ani nieznajomy nie potrafił jakkolwiek nawiązać rozmowy z drugim.

Dochodziła piętnasta, gdy Chanyeol w końcu się poddał i nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa, postanowił wstać i zbliżyć się do mniejszego, który słysząc kroki, od razu zerwał się z miejsca, siadając na krańcu łóżka. Park zajął miejsce obok niego i przez dłuższą chwilę obserwował bandaż na oczach Baekhyuna, który nie zdjął go, jakby bał się zderzenia z rzeczywistością.

Między nimi utworzyła się naprawdę dziwna relacja, której nikt nie mógł wytłumaczyć. Byli ze sobą powiązani, ale nikt nie wiedział dlaczego. Po prostu pasowali do siebie niczym dwa puzzle, które zgubiły się, przez co obraz już nigdy nie będzie kompletny.

Chanyeol pochylił się delikatnie nad Baekhyunem, natomiast sam brunet od razu poczuł różany zapach wyższego. Park nie zamierzał pytać o pozwolenie, gdy zdejmował biały materiał z głowy jego drobnego współlokatora, a sam nastolatek nie miał zamiaru protestować. Nawet gdy bandaż leżał na podłodze, a powieki Baekhyuna nadal pozostawały zamknięte, cisza między nimi nie została przerwana.

Chanyeol chwycił dłoń chłopaka o szczenięcej urodzie i przy jej pomocy przyciągnął go do siebie, przytulając tak mocno, jak nigdy nikogo nie przytulał. Dopiero wtedy zaczął mówić:

— Mężczyzna z fartuszkiem przewiązanym przez pas sprzedaje watę cukrową. Do jego stoiska podjeżdża chłopak na rolkach, a zaraz za nim przybiega jakaś dziewczyna w czarnej koszulce...

I choć Chanyeol miał naprawdę nadzieję, że Baekhyun nie wie, iż jego oczu uciekają łzy, to sam brunet po prostu milczał, słuchając jak głos starszego, co chwilę się załamuje.

 * 

To był ten z dni, kiedy w pokoju panował półmrok, a o parapet odbijały się krople deszczu. Baekhyun już od rana leżał na plecach, wsłuchując się w melodię, jaką grał mu deszcz i czekając na pielęgniarkę, która tego ranka poinformowała go, że Chanyeol źle się poczuł i właśnie dlatego młodszy nie zastał go rano w pokoju.

Nie spodziewał się jednak, że los nie był w stanie zadowolić się tylko odebraniem mu wzroku. Nie zadowolił się także tym, że pozbawił go najlepszego przyjaciela. Przeznaczenie i los zawarli swego rodzaju układ, aby podrzucać pod nogi Baekhyuna przeszkodę za przeszkodą, jakby to miało być dla nich zabawne. Ta dwójka po prostu nie zwracała uwagi na to, że brunet ledwo podnosi się za każdym razem, gdy upada.

Drzwi od pomieszczenia otworzyły się, wyrywając Baekhyunan z zamyślenia, a przez nie przeszła jego matka, która już od progu uśmiechała się od ucha do ucha, czego jej syn oczywiście nie mógł zobaczyć.

Kobieta podeszła do łóżka i od razu ujęła twarz Baekhyuna w swoje dłonie, po czym z matczyną czułością, ucałowała jego czoło. Robiła to zawsze, gdy była dumna ze swoich dzieci, albo gdy przynosiła dobrą nowinę. Tym razem chodziło o to drugie, co sprawiało, że jej serce wręcz topiło się z ekscytacji i szczęścia.

— Znalazł się dawca!

Baekhyun zamarł, podczas gdy jego matka płakała ze szczęścia. Właśnie w tej chwili chciał wykrzyczeć światu, że kocha życie. W końcu miał szansę odzyskać wzrok i tym, który miał się pierwszy dowiedzieć, miał być Chanyeol.

Jednak tak się przyjęło, że wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Życie Baekhyuna było pełne wzlotów i upadków. I gdy całość zmierzała w dobrym kierunku, coś musiało zepsuć jego uśmiech. Coś musiało zmusić go do smutku, jakby dawało mu nauczkę za wszystkie głupie decyzje podjęte w przeszłości. Jakby pozbawiało go całego szczęścia ze względu na Luhana, którego uśmiech był tylko wyblakłym wspomnieniem.

Do sali weszła kolejna kobieta, która zajęła się łóżkiem Chanyeola, a raczej składaniem pościeli, którą trzeba było wynieść, co przekazała Baekhyunowi jego matka.

— Przepraszam — powiedział nieśmiało brunet, a pielęgniarka zwróciła się w jego stronę.

— Tak?

— Co się dzieje z Park Chanyeolem?

— Oh, widzę, że nikt ci jeszcze nie powiedział — mruknęła ze smutkiem słyszalnym w głosie, posyłając mu zbolałe spojrzenie, choć sam nie mógł tego zobaczyć. — Park Chanyeol zmarł tej nocy.

Kobieta skinęła głową, po czym zabrała wszystko, po co przyszła do tego pomieszczenia, aby następnie je opuścić.

Baekhyun trwał w bezruchu, jakby cały jego świat właśnie runął w gruzach, bo w zasadzie tak było. Wzrok nie był mu potrzebny, jeśli nie miał przy sobie osoby, którą chciał ujrzeć jako pierwszą.

Tego dnia mijał dokładnie rok, odkąd Baekhyun opuścił szpital, zostawiając w nim wszystkie swoje wspomnienia związane z Chanyeolem. Teraz kiedy po raz kolejny stanął przed wejściem, jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa, jakby buntując się i bojąc się spotkania z pustym, szpitalnym pokojem, gdzie niegdyś zasypiał w ramionach swojego współlokatora.

To było wręcz dziwne, że Byun Baekhyun odznaczający się głupotą, naiwnością i sielankowym życiem, teraz patrzył na świat z zupełnie innej perspektywy. Doceniał to, czego nie mógł niegdyś zobaczyć, a co wreszcie odzyskało kolory. Kolory, które podarował mu Chanyeol.

Nieco speszony wszedł do budynku, po czym skierował się do recepcji, a znajoma mu pielęgniarka, Taeyeon, która w tamtym okresie się nim opiekowała, w tajemnicy przed personelem zabrała nastolatka pod salę, w której dawniej się obudził.

— Tylko chwila, dobrze? — upewniła się, a Baekhyun skinął głową.

— Dziękuję.

Kobieta rozejrzała się, po czym skierowała się do windy. Gdy zniknęła z pola widzenia Byuna, ten odetchnął z ulgą, mogąc w końcu stanąć przed białymi, drewnianymi drzwiami.

Baekhyun nie wiedział, co za nimi zobaczy, a jednak chciał tam wejść. Chciał zobaczyć, jakie miejsce każdego dnia witał Chanyeol, otwierając oczy. Chciał również zobaczyć jakiego koloru są ściany, na które musiał patrzeć i jak wygląda łóżko, na którym leżeli. A przede wszystkim chciał wyjrzeć za okno i popatrzeć na park, mieszczący się za szpitalem, w którym nigdy nie był.

Baekhyun po odzyskaniu wzroku obiecał sobie, że zobaczy wszystko to, co Chanyeol widział na co dzień. Z jego perspektywy, a nie z perspektywy Baekhyuna. Że usiądzie na swoim łóżku i spojrzy przez szybę, aby napotkać wzrokiem staruszkę karmiącą ptaki.

Po dłuższej walce z samym sobą chwycił klamkę i zdecydowanym krokiem przekroczył próg pomieszczenia.

Pierwsze, co zobaczył, były białe ściany z zaciekami w rogach. Nie było to niczym dziwnym, ponieważ szpital nie był prywatny oraz ledwo wiązał koniec z końcem. Następne, co rzuciło mu się w oczy to łóżko przy drzwiach, do którego niepewnie podszedł. Drżącą dłonią pogłaskał materac, jakby bał się, że go zepsuje, a po chwili niepewnie na nim usiadł.

Jego oczy się zaszkliły, gdy uniósł wzrok i dostrzegł okno oraz niekontrolowanie zakrył swoje usta dłońmi, dławiąc się łzami.

Stracił przyjaciela oraz wzrok, a dzięki Chanyeolowi odzyskał jedno z nich, co przypłacił straceniem kogoś bliskiego jego sercu. Jego małą nadzieją na lepsze jutro.

Gdyby mógł oddać swoje oczy i pozbawić się kolorów, aby ponownie dotknąć odstających uszu Chanyeola i usłyszeć jego głęboki głos, to zrobiłby to. Gdyby mógł ponownie usnąć w ramionach Chanyeola, słysząc jego ciche pomruki, brzmiące jak kołysanka... ale nie mógł. Nie był cudotwórcą, podobnie jak jego dawny współlokator, który magicznie przywrócił mu wiarę w szczęście.

Teraz Baekhyun siedział, krzycząc i zanosząc się płaczem, obserwując okno naprzeciwko siebie. Okno, które umożliwiało mu poczucie kolorów, a za którym nie było niczego innego poza ścianą sąsiedniego budynku.

Park nigdy nie istniał.

Kolory wyblakły.

Chanyeol pozostał tylko wspomnieniem.
 

* * *

 

* * *

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like secret-mission's other books...