daisy

 

Tablo reader up chevron

daisy

 

najdroższej,

 

Tak mocno, jak pieścił jej gładkie dłonie, rumiane policzki i miękkie wargi; tak mocno, jak pragnął jej drobnego ciała, niezrozumiałych myśli i trudnych słów; tak mocno, jak wierzył, że ich miłość może przetrwać każdy sztorm, burzę, deszcz; tak mocno, z jaką siłą zadawał rany, ciosy, uderzenia; tak mocno, jak kochał tylko jedną kobietę, umysł i duszę; tak mocno chciał, żeby to wszystko stało się jawą, rzeczywistością, Daisy.

 

historia o michaelu, daisy i sinych chmurach wiszących nad ich głowami.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

prolog

only love is all maroon, gluey feathers on a flume
sky is womb and she's the moon

 

Blade dłonie ułożyły na blacie idealnie wyprostowany banknot dwudziestodolarowy i kilka centów w jakimś swoim wymyślonym układzie. Blondynka złapała za plastikową reklamówkę i dziękując sprzedawczyni, opuściła sklep, od razu kierując się w stronę swojej kamienicy. Tanecznym krokiem pokonywała odległość dzielącą ją od mieszkania, nie przejmując się za bardzo, że przechodnie przyglądają się jej z niesmakiem.

 

Wszyscy w tym mieście są tacy nudni. Wszyscy patrzą, krzywią się, niedoceniają, zamiast spojrzeć na barwny świat tak, jak robi to ona. Zamiast dziękować Bogu za każdy dzień, patrzą tylko spod swoich ciemnych okularów i narzekają i zrzędzą i psioczą. I psioczą.

 

Dziewczyna otworzyła drzwi nowiutkim, błyszczącym jeszcze kluczem i przedostała się do środka, nogą odsuwając kartony leżące w przejściu. Rozejrzała się za żywą duszą, ale tak, jak się spodziewała, nie było nikogo. Weszła do kuchni, gdzie na stole leżały gazety, teczki i dokumenty ze starego domu i nie zagłębiając się w ich treści rozpakowała zakupy i poodkładała je schludnie na odpowiednie miejsca.

 

Podeszła do wielkiego okna naprzeciw lodówki i otworzyła je na oścież, łaknąc trochę świeżego powietrza, które przecież było takie czyste, wiosenne. Wychyliła się lekko, utrzymując na twarzy najszczerszy uśmiech, spuściła głowę w dół i poczuła na sobie czyjeś przenikliwe spojrzenie. Otworzyła jedno oko, potem drugie i ujrzała chłopca z pięknymi włosami, który uśmiechał się do niej i machał, drugą ręką ściskając pasek od futerału gitary. Niewiele myśląc odwzajemniła ten gest obiema dłońmi, a po chwili chłopak zniknął w ponurym korytarzu domu po drugiej stronie ulicy.

 

Schowała się po kilku minutach przyglądania się latającym ptakom, które były niewyobrażalnie blisko niej i zapragnęła stać się jednym z nich. Postawiła więc obie stopy na wąskim parapecie i zacisnęła palce na ościeżnicy. Wiosenny wiatr rozproszył jej jasne loki z lekkiego uścisku frotki i kiedy chciała wzbić się razem z ptakami na niebieskim niebie, usłyszała przeraźliwy wrzask.

 

– Wracaj na ziemię! – głos należał do jej matki, ale miała to w skromnym poważaniu, bo lewą stopę już prawie wystawiła za okno. – Wracaj na ziemię w tej chwili!

 

Nie słuchała się, bo nie miała takiej ochoty. To był dobry dzień na latanie. Dobry dzień na spełnienie marzeń. A jej marzeniem było polecieć się w niebo z czarnymi plamkami, które ktoś kiedyś nazwał ptakami.

 

– Daisy!

 

W tym momencie Daisy przestały podobać się krzyki matki i zrezygnowana zeskoczyła z parapetu. Stanęła naprzeciw niej, wbiła w nią swój rozgniewany wzrok i kiedy kobieta chciała wziąć ją w swoje ramiona, Daisy najzwyczajniej w świecie jej na to pozwoliła, ponadto wtulając się w nią tak, jakby chciała okazać jej całą swoją czułość.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

rozdział pierwszy

a fresh start;

 

Moja mama zawsze powtarzała, że jestem tym typem człowieka, który pcha się w najgorsze problemy na własne życzenie. Miała rację, bo właśnie tak zaczęły się moje problemy z jedzeniem, które szybko zamieniły się w czystą niechęć i obrzydzenie wszystkim, co powinno trafić do moich ust i zostać poprawnie przetrawione.

 

Natomiast mój tata powtarzał, że skoro samemu tworzy się problemy, samemu też powinno się je rozwiązywać. Dlatego wygrałam walkę z potworem, który w podręcznikach określany jest słowembulimia.Tata wiedział, co mówi, bo sam przeszedł ciężką depresję po śmierci jego brata, a nie stać go było wtedy na porządnego psychologa, który ustawiłby go do pionu.

 

Wygraną walkę z uzależnieniem można nazwać rozpoczęciem nowego życia. Człowiekowi należy się wtedy czysta karta, z której powinno wymazać się wszystkie wspomnienia, stare przyzwyczajenia i co najważniejsze, ta karta powinna być włożona nie tylko w serce posiadacza, ale także wszystkich ludzi, którzy przez cały proces staczania się formowali na jego temat różne opinie, zazwyczaj te negatywne.

 

Sama miałam otrzymać taką czystą kartę. Tego dnia miałam ustaloną wizytę w ośrodku zdrowia, po której już nic nie mogło być takie, jak przedtem. Miałam mieć ostatnią kontrolę i to miało być ostatnie spotkanie z panią Glynne, która powinna być ze mnie dumna.

 

Weszłam do gabinetu o godzinie siedemnastej, godzinę przed zamknięciem przychodni. Ruda kobieta przyjrzała się dokładnie mojej uśmiechniętej twarzy z wyraźną niechęcią, a potem kazała zdjąć ubrania i stanąć na wadze. Posłusznie udałam się za kotarę, gdzie zsunęłam moją ulubioną białą sukienkę i przewiesiłam ją przez oparcie kozetki. Drżącym krokiem podeszłam do wagi, wzięłam głęboki oddech i zaciskając powieki weszłam na nią obiema stopami. To musiało się udać, musiałam zdać ostatni egzamin celująco.

 

Doktor Glynne podeszła do miarki i ustawiła ją, a wtedy licznik wykazał okrąglutkie czterdzieści pięć kilogramów. To podobno wciąż za mało, bo z moim wzrostem odpowiednia waga to pięćdziesiąt trzy kilogramy, ale i tak jest dużo lepiej, niż poprzednio. Ostatni pomiar robiłyśmy dwa miesiące temu i wtedy ważyłam jakieś trzydzieści pięć czy sześć kilogramów. Przez ten czas dużo pracowałam nad moją dietą, która pozwoliła mi przybrać i nie czuć się, jak przebrzydła, otyła świnia.

 

Zmierzyła obwód moich bioder, talii, sprawdziła ile urosłam od pierwszej wizyty i wpisała wszystkie pomiary do odpowiedniej rubryczki w swoim białym notesie. Zajrzała mi do ust, bo podobno uzębienie bulimiczek jest najbardziej charakterystycznym objawem choroby, ale ja o moje zęby dbałam nawet wtedy, kiedy musiałam wymiotować i czułam, że jestem już na mecie i po nich nie mogła stwierdzić, czy nadal to robię.

 

- Jadasz normalnie? – spytała, zasiadając przy swoim śnieżnobiałym biurku. Nawiasem, zawsze zastanawiało mnie, dlaczego w szpitalach i mniejszych ośrodkach zdrowia jest tak sterylnie czysto i wszystkie utrzymane są w chłodnych kolorach, przecież to wcale nie sprawiało, że pacjent czuł się lepiej, a wręcz przeciwnie – dawało poczucie, że tak właśnie wygląda po śmierci niebo czy czyściec, w zależności od tego, w co się wierzy.

 

- Tak, proszę pani. Dziś zjadłam śniadanie, wczoraj zapomniałam o kolacji, bo bardzo wcześnie poczułam się senna. Ale poza tym, to wszystko działa jak należy, oczywiście pod baczną obserwacją mojej mamy. – odpowiedziałam, kiedy już ubrana zajęłam krzesło po drugiej stronie biurka.

 

Kobieta skinęła głową i zaczęła przepisywać pomiary do mojej książeczki zdrowia, która z biegiem lat zaczęła się niemalże rozsypywać. Tyle badań, wizyt u lekarzy i pobytów w szpitalu zostawiło w niej po sobie ślad, że któryś z lekarzy przyznał, że niektórzy staruszkowie nie mają tak bogatej historii, jak ja. Kiedy skończyła, podała mi kartę i ostentacyjnym tonem rzekła:

 

- Czekają cię jeszcze dwie wizyty, ale te badania, to już nie u mnie. Jedna w przyszłym miesiącu i druga dopiero za pół roku. Obie kontrolne. W razie, gdyby coś się pogorszyło, gdybyś zaczęła odczuwać bóle i brak apetytu, wiesz gdzie mnie znaleźć.

 

Szybko podniosłam się z siedzenia, czując to uczucie euforii uwalniające się w środku mojego ciała. Podniosłam dokument i wsunęłam go do torby, nie ukrywając przy tym drżenia rąk i uśmiechu, który po słowach pani Glynne niemal automatycznie ozdobił moje usta.

 

- Dziękuję – powiedziałam, podając jej rękę. Kobieta zsunęła z nosa okulary i ścisnęła ją mocno, sama także pozwalając sobie na lekki grymas, który w jej przypadku był akurat uśmiechem.

 

Nareszcie nikt nie będzie sprawdzał czy żyję, jak podręcznikowy śmiertelnik, nikt nie będzie ingerował w moją dietę, nikt nie będzie narzucał mi, jak powinnam wyglądać i nareszcie przestałam być pod opieką sztabu lekarzy, którzy tylko czekali na moją potyczkę, by móc zgarnąć za to dodatkowe pieniądze. Nareszcie mogę być wolna i zacząć żyć po swojemu.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

rozdział drugi

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like slabosc's other books...