skywards // hood

 

Tablo reader up chevron

let's begin

"- Niech się pani nie złości, bo przecież złość piękności szkodzi, pani....

- Johnson.

- Właśnie. Johnson."

 

© 2014/2015 Stajls

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

introduction

 Stanęła przed niewielkim lustrem w hallu i kurczowo trzymając w dłoni uchwyt małej, granatowej walizki, rzuciła okiem na swój całokształt. Długie włosy upięte zostały perfekcyjnie w koka, nienaganny makijaż zdobił jej bladą cerę, a uniform w odcieniach czerni i czerwieni leżał na jej drobnym ciele niemal idealnie.

        Adelaide nie mogła narzekać na swoją pracę, ponieważ dawała jej ona wiele możliwości rozwoju, jak i satysfakcję, a fakt, że mogła sama zarobić na swoje wydatki, niezmiernie ją cieszył. Rodzina dziewczyny nigdy nie narzekała na brak pieniędzy; od dziecka dostawała od rodziców tyle, ile tylko potrzebowała, a oni nie mieli nic przeciwko. Jednak kiedy przekracza się magiczny próg dwudziestu jeden lat, życie na łasce swoich opiekunów zaczyna powoli nam doskwierać i pragniemy uwolnić się nieco spod ich wpływów oraz zacząć samodzielnie decydować o swoim życiu. I nie chodziło tu o to, że państwo Johnson źle wypełniali swoje rodzicielskie obowiązki; byli po prostu nadmiernie opiekuńczy, co podcinało skrzydła nie tylko Adelaide, ale także jej marzeniom. Adelaide była niezależną idealistką. ‘

        Zegarek na czarnym, skórzanym pasku wskazywał dokładnie ósmą pięćdziesiąt cztery, co wskazywało na to, że była na miejscu przed czasem. Uśmiechnęła się pod nosem i korzystając z kilku wolnych minut, usadowiła się wygodnie na jednym z krzeseł, rzucając krótkie cześć mężczyźnie siedzącemu obok.

        Po minie Luke’a mogła śmiało stwierdzić, że spędził kolejną noc w pobliskim pubie, bawiąc się niemal do białego rana, a widząc ciemne worki pod oczami utwierdzała się w tym, jak bardzo miała rację.

- Rany, miałem taką ciężką noc… - mruknął niemal niesłyszalnie, chowając twarz w dłoniach, co Adelaide skwitowała jedynie pobłażliwym wzrokiem i poklepaniem blondyna po ramieniu.

- Może pocieszy Cię to, że czeka nas dwudziestogodzinny lot do Londynu - uśmiechnęła się do przyjaciela z wyższością, na co ten jedynie westchnął najciężej, jak tylko mógł i puścił prawdopodobnie najdłuższą wiązankę przekleństw, jaka tylko przyszła mu do głowy.

        Po krótszej chwili, pomieszczenie zapełniło się niemal całkowicie, pracownicy wymienili kilka zdań, a po krótkim przypomnieniu ogólnych zasad bezpieczeństwa panujących na pokładzie, pozostało już tylko jedno.

- No to lecimy, moi drodzy.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

first

        Wybiła godzina dziesiąta, czyli czas, kiedy na twarz trzeba było przybrać firmowy uśmiech, z grzecznością przywitać każdego, nawet najbardziej uciążliwego, pasażera i zrobić wszystko, by podtrzymać nienaganną opinię Qantas Airways. Z racji tego, że Adelaide dołączyła do załogi stosunkowo niedawno i jest tu jedną z najmłodszych pracowniczek, robiła wszystko, by wypaść jak najlepiej. Od zawsze była idealistką, lecz kiedy w grę wchodziła dobrze płatna praca jej marzeń, starała się podwójnie.

        Rzucając przelotny uśmiech Luke'owi witającemu starsze małżeństwo, wskazała miejsce jednemu z biznesmenów i upewniła się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Odetchnęła z ulgą i wymijając ostrożnie młodą matkę z dzieckiem, ruszyła w stronę przedniego wejścia, gdzie oparty o ścianę, stacjonował jej przyjaciel. Sądząc po jego minie i paczce tabletek przeciwbólowych wystających z kieszeni, wciąż nie był w najlepszej kondycji. Przewróciła oczami i zajęła jego miejsce, a ten z ogromnym uśmiechu wymalowanym na twarzy, wymamrotał ciche podziękowania i skierował się na tył kabiny.

        Adelaide Johnson była naprawdę dobrą przyjaciółką, jeśli nawet nie najlepszą. Nie miała rzeszy zwolenników, ani wielkiego grona znajomych, wręcz przeciwnie. Była typem osoby z zaledwie kilkoma bliskimi przyjaciółmi, którym mogła bezgranicznie ufać. Zarówno Luke, jak i najlepsza przyjaciółka dziewczyny, Lauren, wiedzieli, iż zawsze mogli na nią liczyć. Kiedy świat któremuś z tej dwójki walił się na głowę, Adelaide zawsze była gotowa, by pomóc. Nieraz wyciągała Hemmingsa z niezłego bagna, za co ten jest jej dozgonnie wdzięczny. Gdyby nie ona, skończyłby pewnie czyszcząc plaże na południowym wybrzeżu Australii, bądź zbierając śmieci w Hyde Parku.

- Przepraszam, gdzie znajdę miejsce 7D? - głos młodego mężczyzny wyrwał dziewczynę z zamyślenia i po chwili spoglądała ze zdezorientowaniem na wysoką sylwetkę szatyna. Kiedy uświadomiła sobie, że wpatruje się w pasażera nieco zbyt długo, odchrząknęła cicho i zdezorientowana wysiliła się na swój firmowy uśmiech numer pięć.

- Proszę za mną – powiedziała nadmiar entuzjastycznie i już po chwili prowadziła go na wyznaczone miejsce. Ręką wskazała pusty fotel na brzegu i czując, że mężczyzna wciąż się w nią wpatruje, zaczęła nerwowo bawić się palcami lewej dłoni. - Czy... Mogę jeszcze w czymś pomóc? Coś może podać?

Ten ze skupieniem malującym się na twarzy, odłożył swoją torbę do luku bagażowego umieszczonego nad siedzeniem i rozłożywszy się wygodnie na fotelu dodał:

- Niech będzie woda i... Pani numer telefonu.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like stajls's other books...