Pakt Sambójców

 

Tablo reader up chevron

jeden

- Spakowalas wszystko? - zapytalam mame po raz setny.

Od godziny krzątała się po całym domu, upewniając się, że z pewnością zabrała każdą najpotrzebniejszą rzecz, co chwila spoglądając na zegarek. W pewnym momencie gwałtownie wyprostowała się i poprawiła misternie ułożoną fryzurę. Zmarszczyłam czoło, nie za bardzo wiedząc o co jej chodzi. Moja mama czasami robiła rzeczy, które były dziwne dla wszystkich, tylko nie dla niej.

- Więc? – zachęciłam ją do wypowiedzenia swoich myśli. Odwróciła się w moją stronę, obdarzając mnie szerokim uśmiechem.

- Jestem gotowa. – odetchnęła z ulgą.

- Tu świetnie – starałam się brzmieć jak najmniej sarkastyczne, ale wiedziałam, że kiepsko mi to wyszło. Na całe szczęście mama rzadko przykładała uwagę do tego co mówię i jak mówię. Taki bonus od losu. Najważniejsze, że mogła już wyjechać.

Niedawno zaczęły się wakacje i rodzice postanowili skorzystać z tego cudownego czasu i wyruszyć w podróż swojego życia. Proponowali mi, żebym jechała z nimi, ale grzecznie odmówiłam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić osiemnastolatki wlokącej się za swoimi rodzicami po całym kraju. Jedyne co mogłam im zaoferować to odprowadzenie na podjazd.

- Będziemy tęsknić, skarbie. – rzucił tata, poklepując mnie po ramieniu – Sean powinien wpaść za jakiś czas.

Sean to mój brat, który od roku studiował gdzieś na drugim końcu kraju. Od tego czasu rzadko pojawiał się w domu. Nie dziwię się mu, też bym nie chciała wracać, ale z drugiej strony miałam do niego żal, bo w pewnym sensie mnie zostawił samą.

Samochód opuścił podjazd. Pomachałam jeszcze im na pożegnanie i wróciłam do środka, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Byłam sama, cały dom miałam dla siebie na najbliższe 2 miesiące, jeśli nie więcej. Co zrobiłaby w tym czasie dziewczyna w moim wieku? Zapewne zadzwoniła po tabuny swoich znajomych i urządziłaby największą imprezę z okazji rozpoczęcia wakacji. Może i bym to zrobiła, ale perspektywa tego, że pojawiłoby się tu pełno ludzi, do których nie pałam sympatią, sprawiała że miałam ochotę zwrócić śniadanie. Poza tym, miałam inne plany.

Chciałam się zabić.

Kiedyś, uwielbiany przez nieszczęśliwie zakochane dwunastolatki autor napisał, że umiera się na wiele sposobów. Ja umarłam chyba już na każdy, tylko nie na ten właściwy. Uznałam, że właśnie nadszedł najwyższy czas to zmienić.

Z szuflady na skarpetki wyjęłam tabletki nasenne, które przepisał mi lekarz, gdy cierpiałam na chroniczną bezsenność. Kilkanaście specjalnie zostawiłam na wyjątkową okazję. Kosztowało mnie to stada policzonych w łóżku owiec i niesamowity ból głowy, ale było warto.

Wychodząc, zgarnęłam butelkę jakiegoś alkoholu z barku i powolnym krokiem kierowałam się w stronę jeziora. Dlaczego akurat tam? Lubiłam spędzać tam czas, więc uznałam, że to miejsce może być ostatnim, w którym byłam. Nie chciałam też na wieczność być uwięzioną we własnym domu. Ponoć osoby umierające jako nieszczęśliwe zostawały na ziemi. Zdecydowanie wolałam nawiedzać to jezioro.

Przed południem mało ludzi tu przychodziło. Niewielki pomost godziny szczytu przeżywał o zachodzie słońca, kiedy to zakochane pary siadały na drewnianych deskach, aby podziwiać go, trzymając się za ręce. Na szczęście wtedy gościła tam tylko garstka ludzi. Usiadłam na samym skraju, pozwalając nogom swobodnie zwisać nad powierzchnią wody. Nie śpieszyło mi się. Obracałam w dłoniach stożkowate pudełko z tabletkami i przyglądałam się mu ze wszystkich stron, ale jakby brakowało mi odwagi, żeby je otworzyć.

- No dalej. - zachęciłam się.

W słuchawkach grała mi jakaś rockowa piosenka, której rytm wybijałam stukając palcami o stalową konstrukcję pomostu. To śmieszne, że w krytycznym momencie naszły mnie wątpliwości. Ręce zaczęły nienaturalnie drżeć, a mój oddech przyśpieszył. Czyżbym zaczęła tchórzyć?

- Nie zrobisz tego - usłyszałam za plecami męski głos.

Ściągnęłam słuchawki i delikatnie się obróciłam, niepewna czy te słowa były kierowane akurat do mnie. Równie dobrze mogłam nabawić się schizofrenii. Jednak to nie były omamy, a tuż obok mnie usiadł nieznany mi chłopak.

- Co masz na myśli? - zapytałam, jednocześnie starając się ukryć pudełko z tabletkami.

- Nie zabijesz się, to miałem na myśli. - odparł beztrosko, wgapiając się w niebo. - Przynajmniej nie dzisiaj.

Siedziałam cicho przez dłuższą chwilę. Próbowałam w głowie ułożyć jakieś sensowne zdanie na wyśmianie go, ale zdałam sobie sprawę, że nie miałoby to sensu. Przecież mówił prawdę, zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy. Tego dnia nie umrę. Na własne nieszczęście byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się załatwić.

- To aż tak widać, że chcę się zabić? - czułam się jakby ktoś cyrklem wyrył mi na czole napis “samobójca”, a moje policzki zaczynały coraz bardziej piec.

Chłopak zaśmiał się delikatnie i skierował swój wzrok na mnie.

- Swój pozna swojego, droga koleżanko. - wyciągnął dłoń w moją stronę - Jestem Luke.

- Skylar - starałam się ją ścisnąć, tak jak mnie uczono. Zdecydowanie, ale bez przesady.

- A więc Skylar, pozwól, że zaproszę cię na shake’a do McDonald’s i porozmawiamy na temat twojego niedoszłego samobójstwa.

- Masz zamiar mnie nawracać?

Po raz kolejny usłyszałam jego śmiech.

- Nic z tych rzeczy. Mam zamiar wyjaśnić ci twoje błędy.

- Mówisz tak jakbyś był ekspertem w tej dziedzinie, ale przecież wciąż tu jesteś. - odparłam zaczepnie

- Jeszcze, droga Skylar. Jeszcze. - skwitował to z dziwnym błyskiem w oczach.

Wstał i zaczekał na mnie. Podniosłam się, ale wciąż w rękach miałam butelkę z whisky ojca i tabletki, a nie zabrałam ze sobą żadnej torby.

- Tego możesz się pozbyć - skinął na niewielkie pudełko - Ale dobrego alkoholu nigdy nie marnuj.

Nie za bardzo wiedząc co z tym zrobić, wyrzuciłam je do jeziora i chwilę patrzyłam jak dryfują na powierzchni wody, a następnie udałam się z Lukiem na obiecanego shake’a.

- Ile razy już próbowałaś to zrobić? - zapytał, kiedy przechadzaliśmy się po mieście.

Słońce zaczynało już powoli nam doskwierać. Przez zbliżające się południe w mieście trudno było spotkać kogoś, kto z własnej woli wyszedłby z chłodnego domu na to piekła na zewnątrz. No oprócz nas. Już dawno ściągnęłam koszulę w kratkę, którą miałam narzuconą na T-shirt z nadrukiem i przewiązałam ją wokół bioder.

Zastanowiłam się chwilę przed odpowiedzią.

- Tak na poważnie to jeden raz. Prawie mi się udało.

Najwidoczniej zainteresowałam go, bo przypatrywał mi się z wyczekiwaniem na kontynuację historii, ale nie powiedziałam już więcej na ten temat. Tamten dzień jak narazie ma pozostać tylko i wyłącznie w mojej głowie.

- Miałeś mi opowiedzieć o moich błędach. - przypomniałam mu, zmieniając tym samym temat

- Trafne spostrzeżenie. Zacznijmy od tego, że wybrałaś marny sposób na śmierć.

Prychnęłam oburzona. On właśnie wyśmiał moją metodę na zabicie się. To już podchodziło pod nietakt. Nie ma jakiegoś niepisanego savoir-vivre dla takich sytuacji?

- Prawie dwadzieścia procent samobójstw jest popełnianych w ten sposób! - fuknęłam

- Spójrz prawdzie w oczy. Jest strasznie nudna. Zdążyłabyś wygrać sama ze sobą w Monopoly nim wreszcie, po wielu konwulsjach odeszłabyś z tego świata. Wy, dziewczyny zawsze macie takie wypaczone pojęcie o własnej śmierci. Chcecie potulnie umrzeć, najlepiej zamknięte w pokoju, żeby nikt się nie dowiedział. Tutaj zwrócę ci część honoru, wolałaś pójść nad jezioro.

Słuchałam go nie za bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Ten gość był… psychiczny? Potrafił mówić o śmierci z takim luzem, jakby komentował pogodę.

- To jak, według ciebie, powinno wyglądać samobójstwo? - zapytałam, otwierając butelkę whisky, którą ciągle ze sobą niosłam.

Wzięłam z niej spory łyk i uważnie przysłuchiwałam się jego wypowiedzi.

- Przede wszystkim musi być to zrobione z rozmachem. Uwierz mi, Skylar, ludzie nie zapamiętają kolejnego wisielca. W końcu umierasz tylko raz, prawda? Więc czemu nie zrobić tego w sposób, który będzie kazał tym wszystkim szarym ludziom wspomnieć tego jeszcze nie raz? Trzeba im zostawić zagadkę do rozwikłania. Niech się zastanawiają czy odeszłaś z tego świata przez nieszczęśliwe zrządzenie losu czy z całkowitą premedytacją.

Nic nie powiedziałam. Mój mózg jakby potrzebował dodatkowego czasu na przeanalizowanie wszystkich informacji. Pierwszy raz w życiu spotkałam osobę, która wydawała mi się jeszcze bardziej zniszczona niż ja, a to już było sporym wyczynem. Nieopodal ulicy, którą szliśmy znajdował się stary, zardzewiały plac zabaw. Moje nogi powoli zaczęły dawać znać, że spacery po gorącym betonie nie są dla nich najlepsze, więc pokierowałam się w stronę ławki, na której usiadłam. Myślałam, że Luke zrobi to samo, ale on minął ją, bez jednego spojrzenia i wybrał huśtawkę, która pod wpływem jego ciężaru niebezpiecznie zaskrzypiała. Dopiero wtedy skorzystałam z okazji, żeby lepiej się mu przyjrzeć.

Nie miał w sobie niczego specjalnego, co wyróżniłoby go z tłumu. No, może oprócz kolczyka w wardze. Ubrany był w ciemne jeansy, znoszone trampki i biały T-shirt z napisem. Blond włosy chyba postawił na żel, a jego oczy nawet z tej odległości pozwalały dostrzec w sobie ten nieodgadniony blask. Jakby samym spojrzeniem chciał powiedzieć “nie znasz mnie i nigdy nie poznasz”.

- Masz może papierosa? - zapytałam, czując nagle wielką potrzebę zapalenia.

Luke wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Wziął jednego i włożył sobie do ust, następnie wyciągnął w moją stronę rękę. Zmusił mnie tym samym do wstania z mojego miejsca i podejścia do niego. Po chwili siedziałam już na huśtawce obok, delikatnie bujając się, co skutkowało nieznośnym skrzypieniem. Odpaliłam papierosa od zapalniczki trzymanej przez Luke’a i głęboko zaciągnęłam się. Dawka nikotyny wypełniła moje płuca, skracając moje życie o przynajmniej kilka dni. Przez cały czas mój towarzysz nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Rozumiem, że to nie dla przyjemności? - zagadnął.

Zrozumiałam tą aluzję bardzo dobrze. Nim odpowiedziałam wypuściłam dym, nieudolnie próbując zrobić z niego kółka.

- Uznajmy, że łączę przyjemne z pożytecznym.

- Bardzo mądrze.

Dopiero teraz odpalił swojego papierosa. Starał się ukryć to, że krzywi się przy każdym buchu. Ze zdziwieniem musiałam stwierdzić, że mu palenie nie sprawia jakiejkolwiek przyjemności. Robił to z czystej potrzeby samozagłady.

- Wiesz, Skylar - zaczął - Mam dla ciebie propozycje. Skoro jesteś taka marna w popełnianiu samobójstwa, możemy sobie pomóc. Zabijemy się razem.

Niedopałek wypadł mi z ręki i wylądował w piasku, a sama się zakrztusiłam. Upewniwszy się, że pozbyłam się dymu z płuc, wlepiłam w Luke’a zszokowane spojrzenie.

- Masz na myśli teraz? - spytałam

- Oczywiście, że nie. Widzisz, swoją śmierć planuję już od bardzo dawna. - zaczął swoją opowieśc - Jedyne na co czekam to odpowiednia okazja. Poza tym mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Pierwotnie to miała być jednoosobowa podróż, ale bardzo chętnie zabiorę ze sobą niezdarną autostopowiczkę.

Starałam się zignorować tą uwagę skierowaną w moją stronę, ale nie powstrzymałam cichego prychnięcia.

- No więc na czym twój perfekcyjny plan polega? - zapytała, krzyżując ręce na piersi.

- Proponuję ci układ, Skylar. Ty masz do dyspozycji sześć życzeń i ja też. Przez dwanaście tygodni realizujemy po kolei każde z nich. W trzynastym odchodzimy z tego świata, żegnani przez całe miasto.

- Dlaczego akurat tyle?

- To proste. Szóstka to szczęśliwa liczba, dwunastka to ponoć doskonałość, a trzynastka, wbrew pozorom, niesie ze sobą wiele pomyślności. Wszystko razem daje gwarancję sukcesu. Więc jak będzie, droga Skylar? Wchodzisz w taki mały pakt samobójców?

Wahałam się jedynie przez moment nim zdecydowanie kiwnęłam głową. To dziwne, ale miałam wrażenie jakbym właśnie oddała swoją duszę samemu diabłu. Nawet jeśli, to co mi tam. Przecież i tak miałam umrzeć.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

dwa

Delikatnym ruchem poprawiłam koński ogon, w który uczesałam moje włosy, po czym chwyciłam do ręki ołówek i wróciłam do wystukiwania rytmu o blat biurka. Spędzałam już kolejne minuty na notowaniu listy rzeczy, które chciałabym zrobić przed śmiercią. Miałam z tym nie lada problem. Niektóre wydawały mi się zbyt banalne, jak na przykład kupienie sobie koszulki z logiem Batmana, której nie mogłam nigdzie znaleźć. Z kolei inne miały za długi termin realizacji. Raczej nie przeprowadzę się do Nowego Jorku i nie zobaczę na własne oczy jak opada kula na Times Square. Musiałam znaleźć coś, co na tyle wielkiego, że zechciałabym użyć jednego z sześciu moich życzeń, ale mieszczącego się w limicie jednego tygodnia. Miałam wrażenie, że to za dużo jak na mój umysł. Non stop zapisywałam coś, żeby po chwili to skreślić.
Z moich poczynań wyrwał mnie dopiero dźwięk telefonu, sygnalizujący nową wiadomość. Przez ostatni tydzień regularnie dostawałam od taty MMS’y ze zdjęciami z podróży, na których najczęściej mama pozowała w pełnym uśmiechu na tle cudów architektury i natury. Jednak tym razem to nie było to. Nadawcą był Luke.
7 rano, ubierz jakieś wygodne ciuchy. Podaj mi adres to podjadę.
Serce zabiło mi szybciej z podekscytowania. W zeszłym tygodniu umówiliśmy się, że nie informujemy co będziemy robić. Dajemy jedynie instrukcje co ze sobą wziąć, ewentualnie jak się ubrać. To ma dodać jeszcze pewnego smaczku naszej umowie. Do końca nie mamy pojęcia co nas będzie czekać. Pośpiesznie wystukałam adres mojego domu i wysłałam. W gruncie rzeczy Luke mógłby być złodziejem lub psychopatą, ale nie dbałam o to. Już dawno zdałam sobie sprawę, że nie mam nic do stracenia.
Kierując się tą myślą, zaczęłam wypisywać listę od nowa. Tym razem szło mi to z niebywałą lekkością, mimo że nadal byłam pełna wątpliwości. Na papierze znalazło się pięć równo zapisanych punktów. Uznałam, że na szósty nie przyszła jeszcze pora i dopiszę go w odpowiednim czasie. Z satysfakcją złożyłam kartkę na pół i schowałam ją na dno szuflady. Wzięłam łyk zimnej już herbaty i po chwili  położyłam się do łóżka, szczelnie nakrywając całe ciało kołdrą. Z nadzieją, że jutro przyszło szybko, odpłynęłam w krainę Morfeusza.

Głośny krzyk wyrwał mnie ze snu. Podniosłam się gwałtownie, nie wiedząc co się dzieje. Rozgląnąwszy się na boki, uspokajałam oddech. Światło księżyca i ulicznych latarni wdzierało się do pokoju, który pozostawał w nienaruszonym stanie. Co się do cholery stało? Mój oddech wrócił do normy dopiero po dłuższej chwili. Zaczesałam ręką do tyłu włosy, które opadały mi na twarz. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nikt się nie włamał, a obudził mnie własny krzyk. Zdezorientowana opadłam spowrotem na poduszki. Wiedziałam, że tej nocy już nie zasnę.

Słońce już dawno wzniosło się za horyzont, kiedy wyszłam z łazienki ubrana w leginsy i długą koszulkę. Po wypiciu dwóch kaw mogłam określić swój stan jako dobry. Na szczęście nigdy nie musiałam użerać się z sińcami pod oczami. Mój organizm chyba już przyzwyczaił się, że nie dosypiam i oszczędzał mi niemiłych dodatków na twarzy. Wiedząc, że mam jeszcze trochę czasu, przygotowałam sobie śniadanie. Nie miałam pojęcia czego spodziewać się po pierwszym życzeniu Luke’a, więc nie nie miałam pomysłu co ze sobą wziąć. Przegryzając tosta, spakowałam do torby butelkę wody i jakiegoś batonika. Miałam nadzieję, że tyle wystarczy, żebym przetrwała dzisiejszy dzień.
Chwilę przed siódmą pod dom podjechało czarne auto, z którego wydobywała się głośna muzyka. Luke czekał na mnie, nonszalancko opierając się o niego. Wyszłam z domu i upewnywszy się, że dokładnie zamknęłam drzwi podeszłam do blondyna. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, a z twarzy nie schodził mu uśmiech. 
- To twój samochód? - zapytałam z podziwem.
Luke z czułością poklepał czarną karoserię BMW.
- Jakieś plusy nazwiska Hemmings jednak są. - odparł z ledwo słyszalnym grymasem
Gdyby moja żuchwa nie była tak dobrze przymocowana, zapewne roztrzaskałaby się na chodniku. 
- H..Hemings? TEN Hemmings? - wydukałam
- No i się zaczyna. - mruknął - Tak, dokładnie syn tego Hemmingsa, o którym myślisz, Skylar. Czy możemy już jechać?
Nie chciałam go zdenerwować, naprawdę. Poczułam nagle falę poczucia winy, że zareagowałam jak największa idiotka. Luke otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja posłusznie wsiadłam i zapięłam pas. Chwilę później usiadł za kierownicą, znowu uśmiechając się pod nosem. 
- Gotowa? - zapytał i odpalił silnik. 
- A powiesz mi dokąd jedziemy?
- I miałbym popsuć całą zabawę?
Nie odezwałam się więcej, pozwalając by piosenka The Neighbourhood dudniła mi w uszach. Wciąż myślałam o tym, że Luke jest synem jednego z największych potentatów finansowych w kraju. Wydawał się niezbyt szczęśliwy z tego faktu. Nie wiedziałam czemu i nie miałam prawa tego wiedzieć. Doskonale zdawałam sobie sprawę jak ciężkim tematem mogą być relacje rodzinne. Bądź ich brak.
Nieśmiało spojrzałam na jego profil. Za kierownicą wyglądał pewnie, jakby to było dla niego odpowiednie miejsce. Cicho podśpiewywał tekst lecącej piosenki. 
- Nie musisz się krępować, jeśli chcesz dać teraz koncert - odezwałam się w końcu. 
- Obawiam się, że twoje bębenki to wytrzymają, Skylar - odparł całkiem poważnie.
- Jeszcze zobaczymy - powiedziałam niby do siebie, ale na tyle głośno żeby to usłyszał.
Wlepiłam wzrok w widok za oknem, gdy usłyszałam jego cichy śmiech.

- Jesteśmy na miejscu. - oznajmił Luke po ponad dwóch godzinach jazdy. 
- No chyba sobie jaja robisz. - powiedziałam nadzwyczaj elokwentnie, patrząc na to, co znajdowało się przede mną. 
Bungee. 
To było jego pierwsze życzenie. Pieprzone bungee.
Chłopak z podziwem wpatrywał się w ponad stumetrowy dźwig, z którego ewidentnie chciał mnie zrzucić i pozbawić życia bez bawienia się w jakieśtam spełnianie życzeń. 
- Muszę zapalić. - Jęknęłam.
Nie bałam się wielu rzeczy, ale jedną z tych nielicznych była wysokość. W szczególności upadek z wysokości. Może i byłam samobójczynią, ale to nie był sposób, w który chciałabym, żeby moje życie się zakończyło.
- No dalej, Skylar. Co może się stać? Najwyżej umrzemy. - słowa Hemmingsa zaczęły odbijać się w mojej głowie niczym piłeczka ping-pongowa, gdy paliłam papierosa. 
Prychnęłam głośno, strącając popiół. Mimo okularów przeciwsłonecznych, mogłam przysiąc, że Luke uważnie lustrował mnie wzrokiem. W takiej sytuacji starałam się zachowywać naturalnie, ale moje mięśnie były dziwnie spięte. Nie lubiłam, kiedy ktoś się na mnie patrzył. 
- Jak wysoko to jest? - zapytałam.
Luke wyciągnął z kieszeni spodni niewielkich rozmiarów ulotkę i zaczął pobieżnie czytać.
- Nieco ponad sto dwadzieścia metrów. - jego uśmiech, o ile to możliwe, stał się jeszcze szerszy.
Przydeptałam niedopałek pod butem i odetchnęłam głęboko. 
- No to dawaj, Hemmings. - powiedziałam pewnie, kierując się w stronę kasy i przy okazji zabierając mu okulary. Muszę przyznać, że były całkiem niezłe. Ich właściciel w sumie też.

Przy kasie powitała nas miła brunetka ubrana w krótkie spodenki i bokserkę. Dała nam do wypełnienia jakieś druczki o pełnej odpowiedzialności i tym podobne. 
- Skaczecie razem czy osobno? - zapytała
- Razem! - stwierdził bez zastanowienia Luke
- Osobno. - wyrwało mi się w tym samym czasie
Poczułam jak moje policzki czerwienieją, gdy dziewczyna spojrzała na nas zdziwionym wzrokiem. 
- No dobra razem. - mruknęłąm, czując się niczym małe dziecko idące na kompromis. W końcu to jego życzenie.
Chwilę później podszedł do nas wysoki mężczyzna, który okazał się instruktorem. Zaczął tłumaczyć nam jak to wszystko miało wyglądać i pocieszył mnie słowami “Nie ma się czego obawiać, od lat nikt nie zginął.” Czyli jednak ktoś zginął. 
Kiedy szłam w stronę platformy, która miała zawieźć nas na górę i z której mieliśmy skakać, czułam jak moje serce znacznie przyśpiesza. Zapewne trzęsłam się jak galareta. Natomiast Luke był nadzwyczaj spokojny. Nawet sobie nucił pod nosem!
- Boisz się? - zagadnęłam go.
- Jak cholera. 
- To dlaczego tego po tobie zupełnie nie widać?
Podpinanie pod wszystkie linki było dość czasochłone, a moja panika z każdą chwilą wzrastała. Weszliśmy razem z instruktorem do platformy, która chwile później z mocnym szarpnięciem ruszyła do góry.
- Kiedy człowiek tłumi sobie wystarczająco dużo emocji, one w końcu znajdują jakieś ujście. Ja moje trzymam na specjalną okazję. - szepnął mi do ucha, a jego oddech przyjemnie mnie połaskotał. 
Mimowolnie przymknęłąm delikatnie oczy. W duchu przeklnęłam, że musiałam zostawić na dole te pożyczone okulary.
- No jesteśmy na miejscu, dzieciaki. - rzucił mężczyzna, gdy platforma zawisła w powietrzu. Naprawdę nie chciałam patrzeć wtedy w dół.
- Trzymacie się siebie mocno i nie puszczacie, aż ci z dołu nie będą was ściągać. - mówił dalej - Mam wam odliczać?
Kiwnęłam głową, a on rozpoczął odliczanie, otwierając drzwiczki. Razem z Lukiem podeszliśmy do krawędzi. Wiatr mierzwił mój koński ogon, kiedy mocno objęłam blondyna w pasie. Po chwili poczułam jego ramiona wokół siebie. Gdzieś w tle słyszałam jak odliczanie nieubłaganie zbliża się do jedynki. Zamknęłam oczy i po prostu odpuściłam. 
Nie wiem co myślałam, gdy poczułam jak moje ciało poddawało się prawom grawitacji. Chyba nigdy w życiu tak głośno nie krzyczałam. Luke z resztą też zdzierał gardło. Czułam się pozbawiona hamulców. Linki, które miały za zadanie zapewnić mi bezpieczeństwo, przestały dla mnie istnieć. Przez te kilka chwil prawie całkowicie się wyłączyłam. Miałam okazję poczuć się jak ptak, lżejsza o większość problemów leżących mi na duszy. Spowrotem na ziemię, chociaż w tych okolicznościach to nieodpowiednie słowo, sprowadził mnie radosny krzyk Luke’a.
- Hej, partnerko. Zrobiliśmy to. - jako, że ciągle byłam przyklejona do jego klatki piersiowej, szturchnął mnie delikatnie, jakby chciał sprawdzić czy w ogóle kontaktuję.
- Zrobiliśmy to. - powtórzyłam.
- Jedno za nami. Zostało jedenaście. 
Jedenaście marzeń i dwanaście tygodni życia. Miałam zamiar wykorzystać je jak najlepiej.

Spokojnie przeżuwałam swojego batonika, siedząc na masce samochodu, podczas kiedy Luke kilkadziesiąt metrów dalej toczył z kimś zawziętą dyskusję przez telefon. Przy tym bardzo energicznie gestykulował rękami. Nie musiałam być ekspertem, żeby zauważyć, że jest zdenerwowany. Co jakiś czas kopał kamienie, które zaplątały mu się pod nogami. 
Wrodzona ciekawość kazała mi dowiedzieć się co go tak poruszyło, ale wiedziałam, że musiałam ją uśpić. Ja mu nie powiedziałam dlaczego chciałam po raz pierwszy popełnić samobójstwo i od niego też nie mogłam wymagać zwierzeń. Ostatnie tygodnie życia warto było spędzić w zgodzie z samą sobą i wszystkimi innymi też. No może z małymi wyjątkami.
- I jak się czujesz, Skylar? - zapytał, kiedy podszedł do swojego wozu.
Niedbale wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z torby butelkę wody. Adrenalina już dawno opuściła moje ciało, a ja byłam nadzwyczaj spokojna. 
- Wszystko stało się - przerwałam, szukając odpowiedniego słowa - statyczne. 
Luke przechylił głowę, jakby wpadł w głęboką zadumę, ale nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. 
- To dobrze. - stwierdził po chwili
- Co masz na myśli?
- Zdystansowałaś się od wszystkiego. 
- Nie wyjaśnisz mi co ma to dla mnie znaczyć, prawda?
- Wyjaśnię, ale nie dzisiaj. 
Nie znaliśmy się długo, bo jak tydzień można nazwać długim okresem czasu? Mimo tego, że zostało go nam już niewiele, chciałam poznać Luke’a jak najlepiej, bo czułam, że kryje się w nim nie tylko chłopak z potrzebą samodestrukcji. 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

trzy

Dzwoneczek zawieszony nad drzwiami oznajmił moje wejście do sklepu muzycznego. Pracowałam tutaj odkąd skończyłam szesnaście lat. Na początku na pół etatu, aby nie kolidowało to ze szkołą, ale już jakiś czas temu stało się to pełnoetatowym zajęciem. W ten sposób zapełniałam sobie czas i przy okazji miałam pieniądze na swoje wydatki. Mogłam uniezależnić się chociaż trochę od rodziców. Już dawno przestałam chcieć od nich cokolwiek. Wmawiałam im, że chcę w ten sposób zarobić na studia. Tylko, że nie mieli pojęcia, że tych studiów nie dożyję.
Za ladą jak zawsze stał Ashton - syn właścicieli i mój bardzo dobry kolega. Odkąd zaczęłam tam pracę mieliśmy całkiem przyzwoite relacje. On lubił mówić o muzyce, a ja go słuchać. Tyle wystarczyło nam, aby zawiązać między sobą nić porozumienia, która przerodziła się nawet w coś na kształt przyjaźni.
Powitał mnie uśmiechem, wyszczerzając białe zęby. Na głowie jak zawsze miał zawiązaną bandanę, a koszulka dosadnie ukazywała jego gust muzyczny. Ciekawiło mnie często ile czasu poświęca, aby mieć tak świetnie umięśnione ramiona. Musiałam przyznać, że chłopak był przystojny. Już dawno zauważyłam pewne “stałe klientki”, które robiły zawiedzioną minę gdy tylko zobaczyły, że to ja akurat mam zmianę. Wtedy też podejrzanie szybko się ulatniały. Jednak jeszcze nigdy nie widziałam, aby korzystał ze swojego powodzenia. 
Ashton był ode mnie dwa lata starszy i pracę w sklepie łączył ze studiami. Dlatego ja najczęściej pracowałam w tygodniu, a on w weekendy. Bywały jednak takie dni jak dziś, kiedy dzieliliśmy ze sobą zmianę ze względu na dostawę towaru. 
Udałam się na zaplecze, gdzie zostawiłam swoje rzeczy i w pośpiechu przygotowałam dwa kubki kawy, z którymi wróciłam na sklep. 
- Jak ja lubię z tobą pracować. - roześmiał się, z wdzięcznością odbierając ode mnie gorący napój. 
Przysiadłam się do niego i zaczęłam przyglądać się co robi.
- Nie sądziłam, że jesteś takim romantykiem. - powiedziałam, wskazując na  książkę, którą czytał. - Sparks?
- Co poradzę, że lubię się wzruszać. - Ashton od niechcenia wzruszył ramionami. 
Poklepałam go lekko po ramieniu i zaczęłam wycierać instrumenty z cienkiej warstwy kurzy. Tego dnia, oprócz spodziewanej dostawy, nie mieliśmy zbyt dużo do zrobienia. Jako, że szefa nie było w pobliżu, a nam strasznie się nudziło pomiędzy obsługiwaniem klientów, zaczęliśmy grać w scrabble, co wcale nie było tak monotonne jak się wydawało, bo Ashton lubił wymyślać własne słowa i przekładać płytki, gdy nie patrzyłam, więc cały czas musiałam go sprawdzać, czy aby na pewno nie oszukuje.
Znajomy mężczyzna w czapce z daszkiem przyjechał dopiero po szóstej. Podpisałam potrzebne papiery i z zapałem zabraliśmy się za wypakowywanie towaru z kartonów. Nie było to jakoś strasznie katorżnicze zajęcie, ale musiałam być maksymalnie skupiona, żeby niczego nie pomylić, co skutecznie utrudniał mi mój współpracownik. 
W związku z kolejną falą upałów, przesuwającą się przez kraj, pogoda zaczęła wariować. Żar lał się z nieba, aby po chwili zastąpiła go burza z piorunami. I tak się stało, gdy Ashton kończył papierkową robotę na dziś i oboje szykowaliśmy się do wyjścia. 
- Cholera - mruknęłam, stojąc pod niewielkim daszkiem przed sklepem. Przeklinałam się w duchu, że postanowiłam zostawić samochód w domu.
- Przyszłaś na pieszo? - chłopak w pełnym skupieniu mocował się z zamkiem. 
Wydałam z siebie jakiś niezrozumiały jęk, który miał oznaczać tak.
- Podwiozę cię. - zaproponował, zakładając na głowę kaptur.
Spojrzałam na Ashtona z wdzięcznością i razem udaliśmy się do jego auta. W środku było przyjemnie sucho. Irwin odpalił silnik, a z głośników popłynęła piosenka Kings of Leon.
W centrum miasta panowało poruszenie spowodowane ulewą. Wszyscy w pośpiechu starali się dotrzeć do domów. Oparłam głowę o szybę i tępo wpatrywałam się w drogę. Nie przeszkadzał nam brak rozmowy. Przez dwa lata wspólnej pracy przywykliśmy do wsłuchiwaniu się w muzykę bez zbędnych słów. 
Uczucie zdystansowania, jak to nazwał Luke, nadal mi towarzyszyło. Jedynie Ashton w jakiś sposób sprowadzał mnie z powrotem na ziemię, ale i tak było to krótkotrwałe. Odkąd mój brat wyjechał na studia i postanowić zostać największym dupkiem, jakiego znam, to właśnie Irwin był jedyną osobą, którą obdarzyłam pełnym zaufaniem i chyba tylko on go jeszcze nie stracił.
- No, jesteśmy na miejscu. - z rozmyślań wyrwał mnie jego głos.
Rozejrzałam się i faktycznie, staliśmy pod moim domem. 
Poczułam się przytłoczona tym, że znów będę tym w ogromnym domu. Nikt nie przyjedzie do mnie w taką pogodę, a nawet nie za bardzo wiedziałam po kogo mogłabym zadzwonić. 
- Hej, Ash, nie chcesz może wejść? Chyba niedługo dostanę klaustrofobii, jak będę musiała dalej siedzieć sama.
Czekając na odpowiedż, obdarzyłam go bezradnym uśmiechem, dzięki któremu zawsze udawało mi się go do wszystkiego przekonać. No, przynajmniej do niedawna. Ostatnio poznał moją małą sztuczkę i już tak często się nie udaje. Gdy zauważył, że znowu jej próbuję, wybuchnął śmiechem. 
- Nie musisz próbować swoich numerów, chętnie wpadnę.
Irwin zaparkował swój samochód na podjeździe, po czym oboje rzuciliśmy się do morderczego biegu. Mimo niebywale szybkiego tempa i tak znowu przemokliśmy. 
Od kilku tygodni w domu czas właściwie się zatrzymał. Nie oglądałam telewizji w salonie, a większość czasu jak zawsze przesiadywałam w swoim pokoju. Jedyne ślady życia w postaci bałaganu znajdowały się w kuchni. Zapomniałam sprzątnąć po śniadaniu.
- Ładnie tu. - rzucił Ashton, rozglądając się po wnętrzu.
Nie mogłam się z nim zgodzić. Nienawidziłam tego miejsca z całego serca, wątroby i wszystkich innych organów też. 
- Urządzone według koncepcji mamy. Czuj się jak u siebie. - odparłam wymijająco, rzucając przemoczony sweter na krzesło.
Po chwili wzięłam od blondyna jego bluzę i powiesiłam ją, żeby chociaż trochę wyschła. 
- Film, playstation czy kolejna partyjka w scrabble? - spytał, przeczesując swoje włosy i uważnie lustrując salon. 
- Może jedzenie? - zaproponowałam z głupkowatym wyrazem twarzy
- Podoba mi się twój tok myślenia.
Podczas gdy Ashton zajmował się wyborem odpowiedniego tytułu do obejrzenia, ja urzędowałam w kuchni. Z zapałem zabrałam się za przygotowanie spaghetti, nucąc przy tym jedną z wielu usłyszanych dzisiaj piosenek. Może i nie miałam dwóch lewych rąk do gotowania, ale dużo brakowało mi do tytułu mistrza patelni. Mimo wszystko jednak zanotowałam u siebie sporą poprawę. Był taki czas, że ugotowanie ziemniaków bez przypalenia garnka, bądź innej usterki graniczyło z cudem. Do tego, żeby nauczyć się sobie radzić zmusił mnie fakt, że bardzo często zostawałam sama, a jedzeniem na wynos nie mogłam się żywić przez całe życie. 
Starałam się uwinąć tak szybko jak się tylko dało. Skoro mnie dopadł już głód, to co musiał przeżywać Ashton, który jest jednym z większych żarłoków, jakich znam. 
Nałożyłam na talerze porcje makaronu z sosem, a resztę włożyłam do słoika, żebym jutro nie musiała znowu czegoś gotować. Obróciłam się, aby sięgnąć po zakrętkę i na nieszczęście znikąd pojawił się za mną Irwin. 
Podskoczyłam z przerażenia, a jedzenie odłożone na następny dzień wylądowało na koszulce chłopaka.
- Cholera, cholera, przepraszam. - zaczęłam gorączkowo starać się pozbyć ogromnej plamy z sosu pomidorowego.
Ashton przez dłuższą chwilę milczał, po czym wybuchł głośnym śmiechem. 
- To nie jest zabawne, trzeba to zamoczyć. Ściągaj koszulkę. - zawsze, gdy się denerwowałam mówiłam szybko. Tak było i tym razem. 
- Bez żadnej gry wstępnej? Sky, nie spodziewałem się po tobie takiej bezpośredniości. - ciągle stroił sobie ze mnie żarty, ale gdy zobaczył mój wzrok, posłusznie wykonał moje polecenie. 
Nie powiem, żebym musiała narzekać na widok, który miałam przed oczami. Przypatrywałam się mu chyba o sekundę za długo, co skwitował kolejnym wybuchem śmiechu. 
- Bierz swoje jedzenie, a ja to przepiorę. - mruknęłam, starając ukryć się zażenowanie.
Chociaż nigdy nie widziałam w nim nic więcej niż przyjaciela, mogłam przecież sobie popatrzeć. 
Po spraniu sosu z materiału, włożyłam go do suszarki i wreszcie udałam się do salonu. 
- Możesz też ściągnąć swoją koszulkę dla towarzystwa. - powiedział, gdy stanęłam w progu. 
- Niedoczekanie - zaśmiałam się, rzucając mu T-shirt mojego brata. - Powinna pasować.
Chyba go zawiodłam, bo zrobił smutną minę i założył ciuch.
- To co oglądamy? - zagadnęłam, zajmując miejsce na kanapie tuż obok niego. Film trwał już od kilku minut i na ekranie co jakiś czas pojawiał się Shia LaBeouf.
- Transformers – odparł wpatrując się z zaciekawieniem w telewizor. 
Nie pozostało mi nic innego, jak podążyć w jego ślady.

Oprócz sztucznych ust Megan Fox, film wydał mi się ciekawy. Komentarze Ashtona pod tytułem „ma fajne cycki” lub „chciałbym jeździć takim autem” jeszcze bardziej mi go urozmaiciły. Nie chciało mi się nawet wstawać, bo po prostu było mi przyjemnie. Starałam się wyłapać jak najwięcej dobrych chwil, które wydarzą się w ciągu tych kilkunastu tygodni, które mi zostały. Razem poszliśmy do kuchni, żeby pozmywać wszystkie naczynia. W czasie trwania filmu zdążyliśmy przygotować i zjeść trzy albo cztery paczki popcornu. Obydwoje byliśmy niesamowicie łasy na tą przekąskę. 
- Sky, muszę cię o coś zapytać. – zagadnął mnie, gdy wycierał miskę.
Momentalnie zbladłam. Nie jestem wyjątkiem i po takich słowach przez głowę przeszło mi tysiąc scenariuszy o co Ashton może chcieć mnie zapytać. 
- No mów – zachęciłam go, wymuszając uśmiech.
Chłopak już otwierał usta, gdy usłyszeliśmy hałas w przedpokoju. Moja twarz zaczęła jeszcze bardziej przypominać kolorem kartkę papieru i oboje zamarliśmy w bezruchu. Nie minęła chwila gdy w progu pojawiła się postać, której nie widziałam od ponad roku i nie miałam najmniejszej ochoty robić tego teraz. 
- Co robicie, dzieciaki? – rzucił na powitanie, mierząc nas spojrzeniem.
- Zmywamy? – odparłam i poważnie zaczęłam się martwić o stan wzroku mojego brata.
Chłopak uważnie zlustrował nas spojrzeniem, zapewne szukając jakiś oznak, że właśnie skończyliśmy uprawiać dziki i namiętny seks. Jako, że niczego takiego nie znalazł po prostu stał i gapił się na nas bez słowa. Ashton stał zdezorientowany, nie wiedząc za bardzo co zrobić. To była ulubiona gierka mojego brata, sprawianie, że ludzie czuli się przy nim bardzo niezręcznie. 
- To ja już… - mruknął Irwin, chcąc opuścić pomieszczenie.
- Zostań – weszłam mu w słowo, nie spuszczając wzroku z Seana – Poczekaj chwilę w moim pokoju. Ostatnie drzwi po prawej. 
Gdy blondyn zniknął za rogiem, moja frustracja sięgnęła zenitu. Mało brakowało, żeby z uszu nie poleciała mi para. 
- Co ci odwaliło? – wrzasnęłam
Sean był ode mnie sporo wyższy, chociaż nie należało to do wielkich wyczynów, biorąc pod uwagę moje metr sześćdziesiąt. Mierzył mnie ze swojego poziomu kpiącym spojrzeniem i nie robił sobie nic z piorunów, które ciskałam w jego stronę moimi oczami. 
- Myślałem, że masz lepszy gust nie będziesz uwodzić młodego Irwina, tylko znajdziesz sobie kogoś w innym typie. 
– Jeśli zmywanie naczyń przypomina ci uwodzenie to serio nie chcę znać twoich fantazji erotycznych. – zakpiłam, zadzierając głowę do góry, aby zmierzyć się wzrokiem z moim bratem.
- Siostra, przyjechałem po roku do domu, wypadałoby mnie jakoś cieplej powitać, nie sądzisz? 
- Po moim trupie.
Czułam się przy nim jak mały dzieciak, który próbuje się wykłócać o swoje marne racje, a nikt go nie słucha. Miałam ochotę tupnąć nogą, ale to sprawiłoby, że wyglądałabym pewnie jeszcze bardziej żałośnie. Gdzie się podział mój kochający brat, chcący mnie ochronić przed całym złem tego świata? Zaginął jeszcze grubo przed jego wyjazdem i jak na razie nie chciał powrócić.
Wiedząc, że nie będę mogła z nim rozmawiać bez wybuchu awantury, postanowiłam na razie zupełnie sobie odpuścić oglądanie go jeszcze przez jeden wieczór. Nie zrobi mi to wielkiej różnicy. Wyminęłam go, nie odpuszczając sobie szturchnięcia go barkiem. Krzywdy mu tym na pewno nie zrobiłam, bo moje mięśnie istniały raczej tylko w teorii, a on od przez dwa lata grał w profesjonalnej lidze koszykówki, ale nie mogłam sobie tego odpuścić. Skwitował to tylko chichotem.

Tak jak prosiłam, Ashton czekał w moim pokoju. Była to jedyna sypialnia, mieszcząca się na parterze. Nie mogłam narzekać na rozmiar pomieszczenia. Pod ścianą znajdowało się spore łóżko, otoczone przez regały wypełnione książkami i płytami. Po prawej stronie umieszczone było wielkie okno. Czasami wchodziłam tu przez nie, aby uniknąć konfrontacji z rodziną. Po dzisiejszym powrocie mojego brata chyba przyszedł czas na powrót do tego nawyku. 
Irwin siedział przy biurku i przeglądał album ze zdjęciami, który musiałam zostawić na wierzchu. Dopiero gdy zaskrzypiała podłoga, podniósł głowę i spojrzał na mnie. 
- Przepraszam cię za niego – powiedziałam, podchodząc do niego. 
Machnął tylko ręką, nadal zapatrzony w stare fotografie. 
- Byłaś przesłodkim dzieckiem. – zaśmiał się, wskazując na moje zdjęcie, na którym siedziałam w wannie z brodą zrobioną z piany. 
Zawtórowałam mu i usiadłam na brzegu łóżka. Nie musiałam długo czekać, żeby blondyn się do mnie dosiadł. 
- Twój brat przeszkodził mi w czymś. – zaczął – Sky, wszystko w porządku?
Wpatrywałam się tępo w przestrzeń, milcząc przez dłuższą chwilę.
- Skąd takie dziwne pytanie? Przecież widzisz, że oprócz brata dupka jest dobrze. 
Ashton wpatrywał się we mnie badawczym wzrokiem. Starałam się wytrzymać ciężar jego spojrzenia, ale z każdą chwilą było to dla mnie coraz trudniejsze.
- Jesteś pewna? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? 
- Wiem, Ash, wiem. – wymusiłam u siebie w miarę wiarygodny uśmiech i poklepałam go po plecach. 
Tylko co ja mogłam mu powiedzieć? Że za kilka tygodni odbiorę sobie życie? Nie mogłabym mu tego zrobić. Brzemię, które to by ze sobą zostawiła ta świadomość, zniszczyłoby go, a on był dla mnie zbyt dobry. Postawienie go przed faktem dokonanym było dla mnie łatwiejsze. Ściągało to ze mnie pewnego rodzaju odpowiedzialność.
To chyba mówiło o mnie jako o tchórzu, prawda? Nie mogłam temu zaprzeczyć. Byłam cholernym tchórzem, ale wiedziałam o tym. Moja decyzja niosła ze sobą takie, a nie inne konsekwencje. Pewnie we mnie nie uderzą, bo przecież będę martwa, jednak ciekawiło mnie jak zareaguje Ashton. Co będzie jego pierwszą myślą, gdy usłyszy, że mała Skylar odeszła z tego świata?
Pod wpływem chwili, mocno przytuliłam się do niego. Na początku był zaskoczony, lecz już po chwili odwzajemnił mój uścisk. Jego dłoń zaczęła kojąco głaskać mnie po plecach, a ja znów przez chwilę poczułam, że świat nie jest tak statyczny.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

jedenaście

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

trzynaście

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

czternaście

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

piętnaście

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

szesnaście

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like spectrum's other books...